Rozdział 1

6 0 0
                                    

-Louise!- rozbrzmiał się potężny głos mojego ojca, który zerwałby nawet tych wąchających kwiatki od spodu. Zamknęłam książkę i odkładając ją na bok zeszłam z szerokiego parapetu. Rosły mężczyzna o kasztanowych włosach wszedł do mojej komnaty.  - Dzień dobry promyczku - uśmiechnął się do mnie ciepło. - Zjesz z nami śniadanie? - zapytał - Nie mogę uwierzyć że ten czas już nadszedł. Już jesteś koronowana a dopiero co pieluchy ci zmieniałem - dodał emocjonalnie przytulając mnie. - Oj tato, ja dalej jestem waszą małą córeczką i to nigdy się nie zmieni - szepnęłam odwzajemniając uścisk. Wczoraj odbyła się moja koronacja. Długa ceremonia a później wystawny bankiet. Byłam w swoim świecie. Moi rodzice stawiali mnie ponad wszystko. Z tego co wiem to starali się o dziecko latami aż w końcu pojawiłam się ja. Traktowali mnie jak cud świata, gdyby mogli to wepchnęliby mnie do bańki bym tylko była bezpieczna. Robiłam praktycznie wszystko byleby ich zadowolić. - To jak? Śniadanie? - spojrzał na mnie a ja z uśmiechem skinęłam głową i razem podążyliśmy do pokoju słonecznego na śniadanie. Pokój był przestronny a jedna ze ścian była pokryta tylko w oknach - stąd nazwa słonecznego. Przywitałam się z mamą i zasiadłam do stołu. Przy śniadaniu bardzo lubiliśmy rozmawiać o planach na dany dzień. Ja uznałam że wybiorę się na przejażdżkę konną, dawno tego nie robiłam przez przygotowania do koronacji, mój asystent uznał że to dobry krok by pokazać swoją twarz od razu po koronacji. 



Przebrana w odpowiedni strój, szłam do stajni szybkim krokiem nie umiejąc doczekać zobaczenia swojej klaczy - Love. Ucieszona jej widokiem aż podskoczyłam. Gotowa do jazdy wsiadłam na konia i w mgnieniu oka zacisnęłam nogi w odpowiednim miejscu by klacz ruszyła. Od razu pokierowałam ją do lasu by dotrzeć na polany. Koń galopował z zawrotną prędkością co kochałam. Adrenalina w krwi buzowała a na mojej twarzy gościł ogromny uśmiech. W pewnym momencie ujrzałam bezpańskiego konia, zmartwiona zwolniłam. Koń najwyraźniej był dosiadany lecz jego właściciela nigdzie nie było. Zeszłam z Love i podeszłam do czarnego konia . Zaśmiałam się do siebie - Czarny i biały, Jing i Jang. Obeszłam konia i złapałam za linkę - Pokaż mi gdzie twój pan jest, coś się najwyraźniej musiało stać. Koń przez dłuższą chwilę się nie ruszał jednak w końcu zdecydował się iść. Maszerowaliśmy z dobre piętnaście minut w głąb lasu kiedy to zauważyłam postać leżącą na ziemi. Zostawiłam konie za sobą i uważnych krokiem podeszłam do jak zauważyłam mężczyzny - Halo? Czy wszystko w porządku? - kucnęłam przy mężczyźnie, nagle otwarł oczy a ja wystraszona upadłam na tyłek. - W jak najlepszym - mruknął głębokim głosem i wycelował do mnie z broni. Wystraszona próbowałam się podnieść, jednakże znikąd wyłoniło się sześciu innych mężczyzn. Dwóch z nich złapało mnie za przedramiona i uniosło nad ziemię. Starałam się wyrywać ale byli dużo silniejsi ode mnie. - Wypuście mnie, czego ode mnie chcecie?!- wykrzyczałam dalej się szamocząc. - Od ciebie nic ale od Twoich rodziców wiele, księżniczko - prychnął blondyn. Dwóch mężczyzn zakneblowało moje ręce i nogi i wrzucili mnie - mało delikatnie - na powóz. Z moich obliczeń wynika że było ich siedmiu. - Musiało was aż siedmiu przyjechać by mnie porwać? - prychnęłam. - Ale pyskata - burknął jeden z nich wywracając oczami. - Przyzwyczajcie się bo długo u nas zostanie, darmowe wakacje księżniczko - zaśmiał się blondyn. W duchu tylko myślałam że rodzice postawią całe królestwo na nogach by mnie znaleźć. Wszystko będzie dobrze. 






------------------------

Witajcie w pierwszym rozdziale, rozgośćcie się! Mam nadzieję że ta książka wpadnie w gustu wielu z was. Ostrzegam tylko że mogą pojawić się błędy ortograficzne bo od kilku lat nie mieszkam w Polsce i coraz mnie posługuję się/piszę po polsku ale dam z siebie wszystko by estetycznie to wyglądało. Dajcie znać jak wam się podoba pierwszy rozdział!

If you wanted met dead, you should've just said.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz