Rozdział 18

17 3 0
                                    

WTEDY: Hunter

Zadzwoniła.

Cholera, naprawdę zależało jej na tej książce, skoro zgodziła się na to spotkanie.

Stałem przed szafą i zastanawiałem się, co na siebie włożyć. To nie prawda, że tylko kobiety miewały problemy z wybraniem ubioru. Faceci również mieli, a szczególnie wtedy, kiedy w grę wchodziła dziewczyna, która im się szalenie podobała.

To nie miała być żadna randka ani nic w tym rodzaju (chociaż nie wzgardziłbym, gdyby faktycznie tak było), ale pragnąłem wyglądać... pociągająco. Chciałem być kimś, kogo ona by chciała. Na co ja zresztą liczyłem? Rzuciłem okiem na lustro i oto wnioski o sobie samym, które zdołałem wyciągnąć na podstawie tej analizy:

Wygląd miałem – w mojej ocenie - przeciętny.

Nie czytałem książek.

Nie byłem inteligentny.

I zdecydowanie zbyt zły, na anioła, którym była ona.

Mimo wszystko, nie mogłem przestać o niej myśleć. Zbyt mocno wkradła się do mojej głowy.

Umówiliśmy się o siedemnastej w parku. Czy nie uzna tego za brak wyobraźni? Czy wie, że regularnie śni mi się po nocach? Może i o tym nie wie, ale podejrzewa, że mnie kręci? Nie wiedziałem, jak działał umysł kobiecy. Podobno za dużo myślą, więc miałem kurewską nadzieję, że to ja byłem podmiotem myśli Maddison Gray.

Uprzedzając wszelkie pytania – tak, wyszukałem jej profil na Facebooku. Trochę mi zajęło tego szperanie, ale koniec końców się udało. Mogłem się na nią gapić w tej sposób do usranej śmierci i nikt nie miał prawa zwrócić mi uwagi. Od tamtej pory, gdy ją odszukałem, stale jest na pierwsza na liście ostatnio przeglądanych osób.

Ubrałem się w końcu w biały, trochę opinający mięśnie t-shirt oraz jasne, luźne jeansy. Poprzednio się umyłem i pachniałem Head&Shoulders oraz wodą po goleniu. Przynajmniej będzie wiedzieć, że się myłem – chyba kolejna rzecz którą powinienem dopisać do wniosków na temat Huntera Coopera.

Pół godziny później siedziałem na ławce, przy której się umówiliśmy. Przyszedłem wcześniej, bo nie chciałem, by na mnie czekała. Wtedy z całą pewnością uznałaby mnie za wyrachowanego i bez jakikolwiek zasad.

Przeglądnąłem social media, ale po czasie mi się znudziło. Było już dziesięć minut po siedemnastej. Denerwowałem się. Gapiłem się w kostkę brukową, aż w końcu spoczęły na białych trampach. Powoli posuwałem wzrok ku górze, a spojrzenie ciągnęło się przez długie, gołe nogi. Miałem świadomość do kogo należały, więc kiedy dotarłem do jej twarzy...

Kurwa. Była chodzącą, pierdoloną pokusą.

- Cześć – ku mojemu zdziwieniu, uśmiechnęła się szeroko. Minęło parę sekund, nim się otrząsnąłem. Odpowiedziałem tym samym, podrywając się na nogi. Ściskałem w dłoniach książkę Maddison, by przenieść na coś nadmiar przepływającej przez ciało adrenaliny.

- Spóźniłaś się cały kwadrans – zauważyłem, spoglądając na zegarek znajdujący się na lewej dłoni.

- Damy zawsze się spóźniają, nie słyszałeś? – zażartowała.

Zaczęliśmy spacerować przed siebie. Łatwiej było mi myśleć, gdy na nią nie patrzyłem. Hipnotyzowała mnie tak bardzo, że odbierało mi mowę.

- Z powodu twojego spóźnialstwa, masz karę. Jesteś zmuszona przetrwać ze mną całe spotkanie, by odzyskać zgubę.

- Ile ono będzie trwało? – jęknęła, a ten dźwięk ścisnął mi serce. Co ona ze mną wyprawiała?

- Tyle, ile zarządzę – zadarłem podbródek, patrząc na nią kątem oka.

Jej wzrok powędrował do jabłka Adama kreującego się na mojej szyi. Słyszałem, że dziewczyny je lubią. Tak, jak i żyły na dłoniach. Co w tym było fascynującego? Jeśli jednak Maddison miałaby przez to zwrócić na mnie uwagę, byłem gotowy na wszystko.

- Oh, okej – zwiesiła głowę. Była trochę nieśmiała. Do tej pory każda kobieta (czy tam dziewczyna – jak kto woli) z którą się spotykałem, była pewna swojego seksapilu. Ona najwyraźniej nie do końca. Nie ubierała spódniczek mini, ani nie uwydatniała swojego dekoltu. Może źle to ująłem, bo nie jest też typem dziewczyny, która nie pokazuje grama ciała, a noszenie stringów prosi się o pomstę do nieba. Nie – Maddison była typem uroczej dziewczyny, która przyciągała facetów. Byłem świadomy, że nie tylko ja się za nią oglądałem, gdy była w zasięgu wzroku. Była materiałem na kobietę.

Moją kobietę.

- Więc... co robisz pomiędzy czytaniem jednej strony a następnej? – zagadałem.

- Słucham? – parsknęła.

- Pytam, co robisz między czytaniem a czytaniem. Na okrągło siedzisz w książkach. Nie, żebym miał pretensję. Po prostu, takie spostrzeżenie.

- Skąd się wzięło to spostrzeżenie? – uniosła brwi.

- Z patrzenia się na ciebie.

- Musiałeś wiele razy patrzeć, skoro wyciągasz takie wnioski – kąciki jej ust non stop unosiły się ku górze. Miękłem na ten widok. Miała zaraźliwy uśmiech, a on nam prezentował się arcypięknie.

- Zdarzyło mi się raz na ciebie gapić. Albo dwa... Może i trzy... - udawałem głupiego, na co się zaśmiała.

- Brzmi przerażająco. Może zechcesz skoczyć ze mą na komisariat policji? Właśnie go mijaliśmy.

- Mam lepsze miejsce – zaproponowałem.

Przespacerowaliśmy się do kawiarni, skąd wzięliśmy ciepłą czekoladę na wynos. Na początku głównie ja opowiadałem o swoim życiu. Później Maddison puściły hamulce – nie podejrzewałem, że potrafi tyle mówić. Kiedy zaczynała jakiś temat, jeden sznurek ciągnął następny, a ja w takich momentach byłem zdolny tylko słuchać. Nakręcała się jak pozytywka, ale mnie to nie przeszkadzało. Lubiłem słuchać jej głosu. Tego, jak unosi go, gdy chce, aby jej wypowiedź zabrzmiała ciekawiej. Tego, jak śmiała się, gdy odpowiedziałem coś zabawnego. Cholera, nawet tego, jak wzdychała.

Była hipnotyzująca. Czy zdawała sobie sprawę z tego, że gdziekolwiek się nie pojawiła, rozsiewała wokół siebie magiczną aurę?

Nie miałem pojęcia ile minęło czasu, odkąd spotkaliśmy się w parku. Zrobiło się już chłodniej, a Maddison była ubrana w sukienkę i kurtkę jeansową. Proponowałem, że zamienię się z nią strojem, ale zapewniała, że widok Coopera w sukience odebrałby jej mowę do śmierci. Nie wiem, czy miała na myśli to, że wyglądałbym w niej lepiej niż ona, czy raczej to, że ten widok byłby nie do zniesienia.

Samochodem przejechaliśmy do miejsca, w które chciałem zabrać Maddison. Znajdowało się na uboczu miasta. Był nim stary dworek, pokryty pnącym się po betonowych ścianach bluszczem, skrywał w sobie wiele tajemnic. Usadowiony był na wzgórzu, skąd rozpościerał się widok na najpiękniejsze zachody słońca. To za sprawą widoku na San Diego i Ocean Spokojny. Cieszyłem się, że znalazłem sekretną kryjówkę. Przyjeżdżałem tutaj, kiedy głowa pękała mi od nadmiaru emocji, lub kiedy musiałem poskładać myśli. Otaczająca cisza sprawiała, że automatycznie, wszystko wskakiwało na swoje miejsce.

Kalifornia nie mogła by być piękniejsza – tutaj, każdy by to przyznał. Serce stawało się spokojniejsze, myśli się oczyszczały, a problemy jawiły się jako coś nieistotnego. 

Pearl HeartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz