#oomlSZ
Hej, hej, hej.
Początek grudnia przywitał Londyn śniegiem z deszczem. Dwa stopnie na plusie sprawiały, że grube, gęste płaty opadały na ziemię, natychmiast zamieniając się w mokrą breję. Szarobury krajobraz zamienił się w jeszcze bardziej ponurą aurę, otulając człowieka przygnębieniem, które umacniało się, gdy wracało się do domu z przemoczonymi butami. Wizja kolejnego przeziębienia przeważyła w decyzji, zmuszając mnie do wybrania się na zakupy i zmiany wierzchniej garderoby. Nadszedł ten moment, w którym musiałam zacisnąć zęby i niechętnie zamienić cienkie kurteczki i szpilki na cieplejszy płaszcz i botki.
Gdy tylko dowiedziała się o tym Betty, przy której mimochodem chlapnęłam o planach na sobotnie południe, od razu zarządziła babskie wyjście i buszowanie po galeriach handlowych. Nie spytała, czy potrzebuję towarzystwa, z góry uznała, że do mnie dołączy, a ja się nie sprzeciwiałam. Poczułam, że obecność innej kobiety dobrze na mnie wpłynie.
Z natury nie byłam samotniczką. Jeszcze w liceum otaczałam się wianuszkiem znajomych i dopiero później, gdy poszłam na studia, ludzie z otoczenia zaczęli się rozmywać i znikać osoba po osobie, aż w końcu zostałam sama jak palec. Było w tym sporo mojej winy. Zatraciłam się w nauce i skupiłam na celu, jakim była praca u Debbie Duncan, gubiąc po drodze tych, którym coraz częściej odmawiałam wspólnych spotkań. Nic dziwnego, że w końcu przestali pytać i się ode mnie odcięli.
Choć długo się przed tym wzbraniałam, okłamując samą siebie, że tak jest mi dobrze, bo dzięki temu mogę się skoncentrować na pracy, w końcu zdecydowałam się przebić bańkę, którą sama stworzyłam sobie w głowie. W ostatnim czasie coraz mocniej doskwierała mi samotność, potrzebowałam towarzystwa innych ludzi. Nie miałam się komu wygadać, wszystko dusiłam w sobie, a to męczyło i doprowadzało mnie do jeszcze większej frustracji. Mówienie do lustra podczas wykonywania makijażu zaczęło przypominać zalążki obłędu i to był ten moment, w którym zdecydowałam, że czas coś z tym zrobić, bo w przeciwnym razie oszaleję i do końca życia zostanę odludkiem, który ostatecznie zostanie zjedzony przez własnego chomika. Jeszcze go nie miałam, ale byłam pewna, że jeśli moje życie nadal będzie tak wyglądało, to za jakiś czas samolubnie przygarnę zwierzątko, by mieć kogoś bliskiego. Nie chciałam tego. Chciałam żyć, a nie tylko egzystować. Na litość boską, przecież miałam dopiero dwadzieścia trzy lata.
– Nic mi się nie podoba. – Narzekanie Betty nie miało końca.
Przymierzyła kilkanaście par spodni, cztery swetry i sześć par butów. Była wybredna, przed czym sama szczerze mnie ostrzegła, gdy tylko przekroczyłyśmy próg galerii handlowej. Odhaczyłyśmy dwanaście sklepów, a ona kupiła jedynie kaszmirowe rękawiczki, podczas gdy ja od dwóch godzin nosiłam w torbie to, po co tutaj przyjechałam – płacz i botki.
– Harrods byłby lepszy – skwitowała, buszując między wieszakami.
Tak szybko przerzucała ubrania, które nie zyskały jej aprobaty, że z powodzeniem mogłaby zastąpić w banku maszynę do liczenia gotówki.
– Harrods? Duncan płaci ci diamentami? – Zerknęłam na nią z ukosa.
Zatrzymała się na moment i rozsunęła wieszaki, by wsadzić między nie głowę i na mnie spojrzeć.
– Wystarczająco, żeby raz na jakiś czas sprawić sobie kieckę od cenionego projektanta. Tobie chyba też nie brakuje forsy, widziałam w czym przyszłaś na bankiet branży piłkarskiej.
Odwróciłam się, udając, że coś wpadło mi w oko. Kreacja, którą miałam wtedy na sobie, była prezentem od Anthony'ego jeszcze z czasów naszego związku. Sama nigdy nie mogłabym sobie na nią pozwolić.
CZYTASZ
Out of my league | 16+
RomanceAby ratować idący na dno wizerunek klubu piłki nożnej, zarząd zatrudnia na stanowisko młodszej specjalistki PR świeżo upieczoną absolwentkę marketingu. Lacey Hodge jest zdolna, pełna pomysłów i przede wszystkim uparta. I może ta ostatnia cecha nie b...