Rozdział 1: Dziedzictwo

12 2 0
                                    


Vellis, planeta o powierzchni cztery razy mniejszej od Ziemi, była nieznana, wręcz zapomniana w cieniach kosmicznego milczenia. Tereny podmiejskie były połączeniem pierwotnej natury z technologiczną ingerencją. W miastach roślinność była kontrolowana, ale w dzikich obszarach planety nie brakowało ogromnych, bioluminescencyjnych drzew, które nocą tworzyły prawdziwy spektakl świetlny. Fauna Vellis była równie dziwna. 

Ogromne, przeźroczyste owady, wielkości ludzkiej dłoni, śmigały między roślinami, a w oddali widać było majestatyczne stwory, które przypominały ogromne, pancerne żółwie z lekką nutą przenikającej przez nie bioluminescencji. W niektórych miejscach w powietrzu wisiały jaskrawe, zmieniające kolory chmury, które w ciemniejszych zakątkach zmieniały się w pulsujące w rytm jakiejś odległej melodii.

Otoczenie, w którym spędzała godziny, było miejscem, które wydawało się nie pasować do niczego, co kiedykolwiek widziała. Z jednej strony, miasto pełne było nowoczesnych budynków o zaokrąglonych krawędziach, wykonanych z metalu i szkła, które mieniły się w świetle tamtejszego słońca, jakby były czymś pomiędzy przestrzenią a substancją. Z drugiej strony, wokół rozciągały się ogrody, w których drzewa przypominały ogromne rośliny przypominające kwiaty w kształcie spirali, a trawa była gęsta i niejednoznaczna – raz zielona, raz niebieska, zależnie od kąta padania światła.

Ubrana w lekką, ale funkcjonalną odzież, którą miała na sobie od momentu, gdy opuściła rodzinne ziemie, przemieszczała się po jednym z zakamarków miasta. Jej strój przypominał coś, co mogło być widziane w tamtej epoce, gdy na Ziemi wciąż istniały w pełni sprawne państwa – obcisła, ciemnoszara tunika, z holograficznymi akcentami na rękawach, które zmieniały kolor w zależności od jej ruchu. Włosy miała długie, niemal białe, sięgające ramion, lekko pofalowane, przypominające górski śnieg, kiedy rozjaśniał się porannym słońcem. Jej twarz, smukła i wyrazista, zdradzała nie tylko młodość, ale też przeświadczenie, że była kimś więcej, niż tylko obserwatorem. W jej oczach czaił się głód wiedzy, który nigdy nie zostawał nasycony.

Wchodząc do archiwum, poczuła, jak wibracje urządzeń przywodzą jej na myśl oddalający się eon, w którym Ziemia była jeszcze miejscem pełnym życia. Pomieszczenie wyglądało jak połączenie starej biblioteki z laboratorium. Wszystko, począwszy od regałów z kryształowymi półkami, które emanowały delikatnym światłem, po cyfrowe panele wyświetlające jedynie części zapisów, miało w sobie coś przygnębiającego. To były dokumenty nie tylko z przeszłości tej planety, ale także z innych, w tym nieznanej jej Ziemi. Głównie dlatego spędzała tam tyle czasu, wpatrując się w zapomniane zapisy, starając się odkryć cokolwiek, co mogło jej wyjaśnić, kim byli jej przodkowie.

Na jednym z ekranów pojawiły się słowa: 

"Rok 10 000 p.n.e. – Ziemia podzielona na dwie cywilizacje: Atlantyda i Mu." 

Na chwilę zatrzymała wzrok. Znała tę historię, ale wciąż coś w niej ją frapowało. Coś, czego nie potrafiła wyjaśnić.

"Atlanci... Mu..." - zamyśliła się, wciągając powietrze przez zaciśnięte wargi.

„Atlantyda zniszczona. Ucieczka w kosmos. Ziemia nie istnieje." 

Zatrzymała się, wpatrując się w te proste, ale niewiarygodne słowa. Próbowała zrozumieć, co to oznaczało, co mogło się stać. Może to była tylko historia, może tylko legenda. Jednak coś w jej wnętrzu, coś, czego nie rozumiała, mówiło jej, że to nie była tylko opowieść.

Zbierała w sobie wszelkie dane, które mogłyby dostarczyć odpowiedzi. Czuła, że ta planeta, na której żyła, była niczym zakurzone pudełko, w którym starano się przechować zbyt wiele rzeczy naraz. Technologia, która ich otaczała, była ogromna, lecz spadała w cieniu zapomnianej wojny sprzed wieków. Ziemia, wydawało się, była tylko cieniem w historii. Mimo to, była przekonana, że w końcu znajdzie sposób, by rozwiązać tę zagadkę, jeśli tylko będzie kontynuować poszukiwania.

AstraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz