Rozdział XIV

21 3 0
                                    


Gęsta mgła otaczała mury Akademi tworząc mroczną aurę. Wydawało się jakby otulała jej najskrytsze zakamarki nic chcąc wpuścić nikogo do środka. Na bramie wejściowej świeciły słabym płomieniem dwa lampiony, które dawały lekką poświatę. Jack szedł w kierunku szkoły od strony lasu. Z tej perspektywy widział każdy, nawet najmniejszy element. Budynek był w stanie idealnym. Miał kilka tysięcy lat, jednak każdy z dyrektorów dbał o budowlę jakby była ich własnym dzieckiem. Chociaż w sumie nie jest to wyznacznikiem. Akademia była świadectwem pracy wysokiej rangi Anioła, który odpowiadał przed Radą Serafińską. Zostanie dyrektorem wymagało ogromnego doświadczenia i wiedzy. Nie każdy mógł sobie na to pozwolić. Lira była jedną z najdłużej istniejących Aniołów. Niektórzy mówią, że była w niebie, kiedy Lucyfer upadł. Tak naprawdę to nikt nigdy nie miał wystarczającej odwagi, żeby ją o to zapytać. Ale patrząc na jej zachowanie i podejście do życia, wszystko było możliwe. Jack przekroczył bramę wykutą w anielskiej esencji. Była naznaczona, aby żaden demon nie mógł tutaj wejść. Pewnie dlatego nie widział Charlesa już od paru dni. Nie miał prawa wstępu. Może to i lepiej. Przyjaciel dalej w niego wierzył i nie wiedział, jaka mogłaby być reakcja profesorów w tym Liry, gdyby wkroczył do szkoły. Stróż skierował się do wieży antropologicznej nie zwracając uwagi na przywitania mijających go innych uczniów. W głowie obmyślał słowa, jakie musi starannie dobierać podczas rozmowy z Anielicą. To spotkanie było decydujące, nie tylko w kontekście jego anielskości, ale i Charlesa. Sytuacja, która wydarzyła się przed paroma dniami była owita tajemnicą, o której głośno nie mówił. Bał się jakie mogą być tego konsekwencje, zwłaszcza, że zaufanie Liry do niego zostało już kiedyś mocno nadszarpnięte i to niestety w związku z tą samą rodziną. Kiedy doszedł do gabinetu dyrektorki, przeszył go strach, wiedział jednak, że nie ma innego wyjścia. Musiał z nią porozmawiać, musiał poprosić o pomoc. Tylko ona mogła mu jej udzielić nie zadając niewygodnych pytań. Pchnął mosiężne dziwi i jego oczom ukazała się anielica w swojej najczystszej niebiańskiej postaci. Jej skrzydła były większe, jaśniejsze niż któregokolwiek z aniołów. Miała czystą i nieskazitelną duszę. Zastanawiał się jak to możliwe, kiedy łączyła ich tajemnica, mogąca pozbawić ich oboje największego przywileju.

- Witaj Jack - powiedziała Lira i rozejrzała się dookoła - Gdzie Twój kompan, Charles?

- Właśnie o nim chciałem porozmawiać - westchnął Stróż.

- Hmmmm? - Anielica spojrzała na niego widocznie zaintrygowana

- W kościele Pastora miał miejsce incydent z mroczną siłą. Charles dotknął spaczonej krwi demona, która opętała Jonasa. Teraz wszystko co złe jest w moim przyjacielu... - urwał Jack

- Jak to mogło się wydarzyć? - Lira zmarszczyła czoło

- Sam nie wiem. Charles poszedł zbadać kościół po wizycie Rady i zobaczyć czy faktycznie nic nie mogliśmy zrobić w sprawie śmierci ojca Nesty.

- Tak, mów dalej.

- Zobaczył na płytkach pozostałości zaschniętej krwi, dotknął jej i cała demoniczna materia wchłonęła się w jego ciało. Charlesa już nie ma. Jest tylko jakiś mroczny twór, który steruje jego ciałem. Byłem dziś u Nesty, którą zastałem leżącą na ziemi. Spadła ze schodów. Nie chciała mi powiedzieć co się wydarzyło, ale ja wiem, że to był on. Dziewczyna nie jest głupia, nie chce popełnić samobójstwa jak jej ojciec.

- Skąd taka pewność? - zapytała spokojnie Lira

- W przeciwieństwie do Pastora, ona ma chęć do życia. Ma plany i chce je realizować. Musiałem użyć esencji, żeby ją uratować.

- Jack... nie pamiętasz ostatnio? Nie mam zamiaru tym razem chronić Cię swoją głową, a raczej skrzydłami.

- Wiem, Lira, ale nie miałem wyboru. Ta śmierć nie mogła dokonać się przez Charlesa. Nie przez demoniczną materię. Potrzebuję Twojej pomocy. Muszę go uratować, jestem za niego odpowiedzialny. 

- Mojej pomocy nie uzyskasz bo Rada śledzi mój każdy krok w związku z problemem dotyczącym próby niebiańskiego światła, ale idź do profesor Teranway. Ona będzie wiedziała co robić. Prześlę jej zaszyfrowaną wiadomość i nie będziesz musiał jej już nic tłumaczyć, ale proszę...- tutaj urwała - nie wpakuj się w żadne kłopoty. Jesteś nam potrzebny, zwłaszcza teraz.

- Wiem. Zrobię wszystko to co będzie w mojej mocy i co nie będzie przeciwstawiać się prawu i radzie.

- Dziękuję. Powodzenia przyjacielu.

Lira zamknęła oczy i wyciągnęła ze swoich skrzydeł pióro, które natychmiast zmieniło swoją strukturę na coś przypominającego pergamin. Zaczęły pojawiać się na nim anielskie symbole. Kartka zawirowała i zniknęła zostawiając po sobie niebiański pył.

Jack opuścił gabinet Anielicy i skierował się do tak dobrze znanego mu miejsca. Sala Podszeptu była jego ulubionym miejscem w Akademi. Zapukał i nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Zapukał jeszcze raz i drzwi same się otworzyły.

- Wejdź Jack, czekałam na Ciebie.

Stróż wszedł do sali i usiadł przy biurku naprzeciwko profesor.

- Dostałam pióro od Liry, już wszystko wiem. Demoniczna materia, która owładnęła Charlesa jest przedwiecznym demonem o nazwie Legion. Jest to twór składający się ze wszystkich dusz, które kiedykolwiek spotkał na swojej drodze. Pokonanie go nie będzie najłatwiejsze, ale nie niemożliwe. Demony nie radzą sobie z emocjami ludzkimi takimi jak miłość, poświęcenie i chęć życia. 

Jack w skupieniu słuchał każdego wypowiedzianego przez nią słowa. Kodował w pamięci wszystko co mu mówiła. Była to dla niego nieoceniona pomoc, dzięki której wiedział co musi zrobić.

- Twoja moc, jest niestety za słaba w kontekście konfrontacji z Legionem. Potrzebujesz wzmocnienia niebiańskim światłem. Proces ten jest jednak bardzo bolesny. I niestety nie wiem czy jesteś wystarczająco silny, żeby go przetrwać.

- Jestem. - odpowiedział Jack bez chwili zawahania. - Co mam robić?

- Ty? Nic. Ja? Wszystko. Stań proszę w kręgu niebiańskiej esencji, przystąpimy do rytuału wzmocnienia. Z góry muszę Cię ostrzec, że nie będzie to przyjemne, ani dla Ciebie, ani dla mnie.

- Jestem gotowy - skwitował Stróż i wszedł pewnym krokiem do okręgu. Stanął w samym jego środku.

- Pokaż skrzydła, Aniołku. To w ich skumulujemy wzmocnienie.

Jack rozłożył ręce i jego skrzydła wystrzeliły z pleców. Teranway podeszła bliżej ze sztyletem wykonanym z serafińskiego kruszcu. Była to najtrwalsza i najmocniejsza broń wykonywana przez Przedwiecznych. Gestem ręki kazała podnieść Stróżowi ręce, aby ta mogła naciąć jego nadgarstki uwalniając jego anielską krew. Złoty płyn zaczął kapać do środka okręgu. Każda kropla, która spotykała się z powierzchnią zmieniała się w najczystsze światło. Teranway podeszła do Jacka i dotknęła jego twarzy obiema dłońmi. Jej oczy zapłonęły, a twarz stała się czysta, nieskazitelna. Każda żyła na jej ręce pulsowała równym rytmem. Stróż odchylił głowę do tyłu. Jego twarz wykręcił grymas bólu. Włosy falowały jakby znajdowały się pod wodą. Oczy wywinęły się do góry odsłaniając białka, które po chwili zmieniły swoją barwę na kolor płynnego złota. Krzyk pełen bólu wypełnił pomieszczenie. Ciało Jacka z każdą sekundą płonęło bólem faszerowane niebiańską dawką, która mogła go wzmocnić albo zabić. Na czole pojawiły się krople potu. Okrąg na podłodze płonął, a jego krew zaczęła drogę powrotną do żył. Krople, które wcześniej opadły na ziemię, wracały do jego ciała w postaci czystej anielskiej energii. Jego krzyk się wzmocnił. 

- Jeszcze chwilka Aniołku - powiedziała Teranway

Jack cierpiał, ale w imię dobra. Chciał uratować Charlesa i Neste. To było jego zadanie. Jego cel, jego życie. Gdy cała esencja wróciła do jego ciała, Anioł padł na ziemię. Okrąg zgasł, a pokój ogarnęła ciemność. 

Akademia StróżyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz