Rozdział XV

17 4 1
                                    

Charles siedział w opuszczonym budynku. Ściany były pokryte malowidłami miejscowych pseudo artystów. Niektóre z nich były faktycznie dziełem sztuki, ale większość przedstawiała niecenzuralne słowa. Stróż wpatrywał się w padający za oknem deszcz, który dudnił jednostajnie odbijając się od porozstawianych na zewnątrz blach. Było zimno, wilgotno, chociaż Anioł tego nie odczuwał. Od paru dni był kimś zupełnie innym. Nowa rzeczywistość była dla niego męką bo pomimo tego, że był opętany w takich momentach jak ten towarzyszyła mu jego świadomość. Były to zaledwie chwile szczęścia w ciągu udręki z którą musiał walczyć. W głowie przewijały mu się obrazy wszystkiego co zrobił. Wzmocnione demoniczną materią wbijały go w stan agonii psychicznej. Czuł, że zatraca się w bólu i cierpieniu przez które przechodził. Chciał, żeby Jack pojawił się u jego boku i mu pomógł, ale wiedział, że tak będzie. Od zawsze był tym Aniołem, którego wszyscy lubili, ale kiedy przychodziło co do czego, nie mógł na nikogo liczyć. Uważali go za zapatrzonego w siebie narcyza, który myśli tylko o sobie. Jednak to nie była prawda. Jego pochodzenie miało ogromny wpływ na to jak postrzegają go inni i właśnie dlatego tak bardzo chciał udowodnić wszystkim, że się mylili. Jego ręce były poprzecinane równymi liniami. Sięgał po rozbite szkło za każdym razem, kiedy czuł, że Legion chce przejąć nad nim kontrolę. Gdy tak się działo, nie był sobą. Robił potworne rzeczy. Jego gniew kumulował się na dziewczynie, która musiała zginąć z jego ręki. Gdy demon przejmował nad nim kontrolę, kazał wypuszczać swoje anielskie skrzydła. Jego ciało podczas zawładnięcia materią próbowało wyeliminować wszystko co należało do niebiańskiej esencji. Dlatego tym samym szkłem którym dawał sobie ukojenie, sięgał do skrzydeł i raz za razem próbował je wyciąć krzycząc przy tym z bólu. Jego krew spływała na dłonie i opadała na podłogę. Za każdym razem, gdy udało mu się wyciąć fragment piór, na ich miejsce wyrastały kolejne. Gdy jego ciało było już wycieńczone, zapadał w sen, który nie dawał mu ukojenia. 

Charles obudził się cały obolały. Krew, która dnia wcześniejszego pojawiła się wokół niego już zniknęła. Telefon w jego kieszeni zawibrował. Odruchowo go wyciągnął i przeczytał wiadomość:


"Cześć, jeżeli gdzieś tam, głęboko w środku, jesteś jeszcze sobą, daj znać. Będę czekał w naszym miejscu spotkań. Jak dasz radę, przyjdź, 

Jack"

Młodszy Stróż wiedział, że Legion nie ma dostępu do jego wspomnień sprzed zawładnięcia. Jack również. Proponując spotkanie zdawał sobie sprawę, że jak się pojawi, będzie miał do czynienia z Charlesem. Pełen bólu podniósł się z rozrzuconego na ziemi koca, poprawił ubranie, które nie wyglądało teraz tak nienagannie jak ostatnio. Zamknął oczy i pozwolił sobie wczuć się w to co czuje. Legion nie walczył, nie próbował przejąć kontroli. Nie wiedział, ile dał mu czasu, ale każda minuta w tej sytuacji była na wagę złota. Szybkim krokiem, skierował się do lasu otaczającego Akademie. Pośrodku niego było Jezioro Łez. Swoją taflą przypominało lustro, które zawierało w sobie wspomnienia, każdego kto kiedykolwiek go dotknął. Jack stał przodem do Charlesa, pozwalając sobie na zlustrowanie go z góry na dół. Wydawał się sobą. Tym samym śmiesznym, pewnym siebie Aniołem, którego lubił mieć obok siebie. Byli przyjaciółmi. Nie mógł pozwolić, żeby to wszystko co ich łączyło zostało zniszczone przez demoniczną materię. Nie wiedział ile mają czasu, więc od razu podszedł do niego bliżej. Oczy starszego Stróża zapłonęły złotem. Chciał dzięki temu sprawdzić czy naprawdę ma do czynienia z przyjacielem. Nie mylił się. Stał przed nim Charles. W momencie połączenia, Jack poczuł wszystkie emocje, które miał on w sobie. Ból, cierpienie, wstyd, żal. Wszystko to co napędzało Legion do zawładnięcia jego ciałem. Czuł, że nie ma dużo czasu, wiedział, że musi działać.

- Pamiętasz? Ostatnio byliśmy tutaj chyba w zeszłym wieku - zażartował Jack, chcąc troch rozluźnić atmosferę. - Zawsze tu przychodziliśmy, gdy chcieliśmy zatopić się we wspomnieniach.

Charles uśmiechnął się delikatnie. Wiedział do czego Jack zmierza. Jezioro było swego rodzaju kubłem wypełnionym najcenniejszymi sytuacjami, wspomnieniami, jakie każdy z nich kiedykolwiek przeżył. Zanurzenie się w nim mogło wszystko naprawić. Chwiejnym krokiem podszedł do linii brzegowej i nie zdejmując butów wszedł do środka. Dno miało spokojny spad, dzięki czemu doszedł do momentu, gdzie był zanurzony do samego torsu. Nic nie czuł. Nic się nie działo. Woda otulała go swoim chłodem, dając ukojenie w miejscach, gdzie były świeże rany. Nagle Jack podszedł do wody i dotknął jej swoimi dłońmi. Natychmiast z jego pleców, wystrzeliły skrzydła, które były większe i piękniejsze niż, kiedy widział je ostatnio Charles. Starszy Stróż zaczął wymawiać słowa Aethra Seraphis, Renoma Vitae, Aurora Remissio, Vitae Aeterna . Powtarzał je ciągle, aż wody jeziora zapłonęły złotym blaskiem. Ich światło skumulowało się przy stojącym pośrodku Charlesie.  Wokół niego zapanował niepokój. Woda zmieniła barwę na czarną, jakby przybrała postać smoły. W oczach Anioła tliła się walka, kiedy na przemian przybierały barwę czarną i złotą. Z jego ust zaczął wydobywać się głos, cichy, charczący pełen gniewu i bluźnierstw. Jego twarz wykręciła się w przerażający sposób, który doprowadził, że Charles nie wyglądał już jak on sam. Jack wymawiał słowa coraz głośniej, coraz pewniej siebie. Nie chciał przerwać połączenia, nie mógł do tego dopuścić.  W miarę jak młodszy Stróż stał  zanurzony w wodzie, ciemność, która była w jego wnętrzu zaczęła oddzielać się od jego ciała, wijąc się w agonalnym gniewie. Wyglądało to jak rozrywanie dwóch złączonych ze sobą na wieczność dusz.  Mroczna materia wystrzeliła z piersi Anioła, wydając przy tym przerażający ryk. Wisząc niczym ostrze nad głową Charlesa przybrała kształt podobny do ludzkiej postaci. Oczy osadzone głęboko lśniły czerwonym kolorem. Skrzydła wyglądem przypominały skrzydła nietoperza, mające na swoich zakończeniach pulsujące otwory z których wydobywała się czarna ciecz. Legion ryknął jeszcze raz zanim ostatecznie został wchłonięty przez zaklęcie wymawiane przez Jacka. Zniknął, a wody w jeziorze wróciły do swojego pierwotnego koloru. Charles był wolny od materii. Opuścił głowę, a jego oczy były wypełnione złotymi łzami. Łzy symbolizowały odkupienie, przebaczenie. Wiedział, że na zawsze z nim pozostanie blizna, przypominająca mu o tym co się wydarzyło. W powietrzu pomiędzy Aniołami unosił się jeszcze przez dłuższą chwilę odór ozonu i siarki przypominający o tym jaka walka przed chwilą się tutaj rozegrała. Charles wyszedł z jeziora o własnych siłach. Spojrzał na Jacka z delikatnym uśmiechem i powiedział:

- No, no, podszkoliłeś się Aniołku. Będziesz mi teraz podbierał wszystkie fajne dziewczyny.

- O to się nie martw, przyjacielu. Dobrze, że jesteś z powrotem z nami.

- Nawet nie wiesz jak bardzo się z tego cieszę. - spojrzał Jackowi w oczy - uratowałeś mi życie - powiedział

- Nie pierwszy i nie ostatni raz - mrugnął Jack i podtrzymując Charlesa skierowali się w stronę Akademii. 

Akademia StróżyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz