51. ZOE

229 25 14
                                    

Dobry wieczór! 

Dzisiaj będzie troszkę krócej, ale zaczynamy wyjaśniać pewne kwestie...😉 

Miłego czytania ❤️ 

-------------------------------------

Gero spojrzał na mnie, potem na Noah, a potem z powrotem na mnie. Jego spojrzenie było przenikliwe, badawcze, ale też... dziwnie czujne. Może nawet troskliwe, choć trudno było mi w to uwierzyć.

Zdezorientowana powiodłam wzrokiem po twarzy Orvaldiego. Był nieprzenikniony. Jego twarz, postawa, nawet oddech; wszystko pozostawało w idealnym bezruchu. Teflonowa maska wróciła na swoje miejsce, nie dopuszczając do głosu żadnych emocji. Ani gniewu, ani rozbawienia. Nawet śladu irytacji. Był jak zamknięte drzwi, których nie dało się sforsować.

Prychnęłam cicho, sięgając po koktajl, próbując jego słodkością, zamaskować odczuwane rozgoryczenie.

Policjant poprawił się na siedzeniu, energicznie klepnął dłońmi po udach i odchylił na oparcie.

— Nigdy nie przestajesz mnie zadziwiać — rzucił John nie odrywając wzroku od Noah.

W jego głosie zabrzmiała nuta rozbawienia, ale też coś więcej. Coś, czego nie potrafiłam nazwać. Może był to podziw, a może jedynie dobrze zamaskowana frustracja.

Zainteresowana skupiłam na nim wzrok. Nie znaliśmy się, a jednak w tej krótkiej chwili ocenialiśmy siebie nawzajem, szukając najmniejszych sygnałów, drobnej zmiany w mimice, nieznacznego drgnięcia mięśni, czegokolwiek, co mogłoby dać nam przewagę.

— Rick ma przypięty ogon — oznajmił John sucho, wracając spojrzeniem do Gambino. — Twój kumpel Orvaldi też. Sprawa Zaryna Montago nabiera rozpędu, a ja potrzebuję jasnej deklaracji.

Noah nawet nie drgnął. Jego twarz pozostawała swobodna, niemal leniwa, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie. Jakby ta cała sytuacja go bawiła, choć w jego oczach nie było ani cienia rozbawienia. Widziałam to już wcześniej. Ten rodzaj opanowania, który oznaczał absolutną pewność siebie.

— Nie deklarowałem ci ślubu, Gero.

John uśmiechnął się krzywo, ale w jego oczach nie było śladu wesołości.

— Przestań pieprzyć, Gambino. Wiesz, że to poważne. Twoje wpływy słabną — powiedział John cicho. — Moje już się skończyły. Jeśli nie dostarczysz mi informacji, nie będę mógł dłużej osłaniać ci dupy.

Przeniósł wzrok na mnie. Jego spojrzenie było krótkie, ale znaczące. Nie podobało mi się to.

Tu każde spojrzenie, gest, słowo...
Tu wszystko miało znaczenie.

— Twoje siedem żyć jest na wyczerpaniu — dodał, znów zwracając się do Noah. — Wystaw mi go.

Zapadła cisza.
Ciężka, napięta.
W powietrzu wisiało coś więcej niż tylko słowa.

Noah przez chwilę obracał szklankę w dłoniach, jakby rozważał odpowiedź.

— Powiedzmy — odezwał się w końcu — że potrafię liczyć. I wiem, kiedy ostatnia karta trafia na stół.

John odchylił się na krześle, powoli, jakby dawał sobie czas na przemyślenie jego słów. Jego usta drgnęły w czymś na kształt uśmiechu, ale oczy pozostały twarde. Coś się w nich kryło. Może cień rozbawienia, może niedowierzanie. Albo po prostu mierzył mnie spojrzeniem, zastanawiając się, ile jeszcze zniosę, zanim pęknę.

Podziemny układ. Vendetta [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz