Podniósł rękę z dwiema pałeczkami.
- Teraz lecimy za las!! Mark.
Wybiegliśmy z pokoju i kierowaliśmy się do wyjścia. Tylko ostatnie schodki i wolność. Zatrzymałem się na pół piętrze. Na korytarzu z nikąd pojawiły się zombiaki. Przykucnąłem, wraz z Carlem. Jeszcze nas nie zauważyli.
- Kurwa, skąd? - mruknąłem.
- Nie wiem... Chyba Matka Boska nas nienawidzi. - szepnął Carl.
- Co teraz?
- Cho, na górę. Trzeba wymyślić inna droge.
Po cichutku ruszyliśmy w górę, schodami. Carl otworzył ostatnie drzwi. Prowadziły na dach. Słońce parzyło jak diabli, no nic dziwnego w końcu jest południe. Skryliśmy się za małym daszkiem, który ochraniał jakaś elektronikę.
- Nie zamknąłeś drzwi?! - Krzyknąłem na Carla.
- Zamknąłem! Nie wiem skąd się wzięły! A z resztą kogo to obchodzi... Muszimy sie z tąd wydostać.
- Ale jak? Dawaj, wymyśl coś.
Carl podszedł do siatki która, była przymocowana dookoła dachu. Znalazłem się koło niego. Zobaczyłem duży plac do koszykówki. Dużego tira stojącego przy budynku i jeszcze dwa inne małe samochody. No i oczywiście mase zombi, chodzących bez sensu w kółko.
- Masz plan? - Spytałem.
- Chyba ci sie nie spodoba. Bo jest naprawdę głupi.
- Jaki?
- Widzisz tego tira, nie? Akurat ta część więzienia nie jest taka wysoka. Więc moglibyśmy zrobić dziure w siatce i po prostu skoczyć na kontener.
- Troche pojebany... A co z zombiakami? I czym zrobimy dziure? To siatka z metalu, rękoma tego nie zrobisz.
- Nie przeklinaj, znowu. Siatka to pryszcz, koło drzwi jest schowek napewno znajdą się jakieś nożyce. Aaa co do zombie... Nie mam pomysłu.
Carl ruszył poszukać nożyc, czy czegoś tam. A ja patrzyłem sie na boisko do koszykówki. Było całe wyniszczone. W betonie widać było wielkie doły, a przy samym koszu bomble powietrza. Przypomniałem sobie jak to przed apokalipsą, ojciec zapraszał swoich kumpli na meczyk. Zawsze nie dotrzymywali do końca, bo ojciec zakładał się z naszym sąsiadem, że jest lepszy niż zawodowca. Ahh ta ironia losu... Nasz sąsiad był zawodowacą, może i na emeryturze ale i tak był. Ojciec zawsze przegrywał. A ja z mamą śmialiśmy się, że aż bolał mnie brzuch.
- I jak wymyśliłeś coś?
Aż podskoczyłem. Boże, Carl. Nawet nie usłyszałem jego kroków.
- Nie.
- Okej, za to ja mam nożyce.
Carl zaczął tnąć siatkę, a spojrzałem w dół. Może trzecie pięrto nie było aż tak wysokie, a tir był blisko. Ale i tak przeszedł mnie dreszcz.
Carl wygiął druty i czekał na moją reakcje. O co mu chodzi?
- No to co? Chop. - Machnął ręką jak kelner zapraszający do stolika.
- Zara, zaraz... A zombie? - Wtedy mnie olśniło. - Mamy dwie flary?
- Yy, no.
- Dawaj, wystrzele jedną tam. - Pokazałem palcem na boisko. - Zombiaki się na nią rzucą, a my szybko przemkniemy.
- Świetny pomysł. - Rzucił optymistycznie.
Wdrapałem się na siatkę, żeby mieć rękę poza nią i zacząłem celować.
- Mamy pięć minut, nim zgaśnie. - Wtracił Carl.
Tylko jedna próba, JEDNA. Nie możesz tego zjebać. Dawaj, dasz rade. Strzeliłem, mała czerwona kulka poleciała na sam środek boiska. Potem zaczęła głośno piszczeć i robiła się coraz bardziej jaśniejsza.
- Jest!!! - Syknąłem. Okej teraz skok, nie bądź ciotą, Mark. Powtarzałem to sobie w głowie.
- Dasz rade?
- Jasne. - Uśmiechnąłem się.
Carl chyba nie skojarzył o co chodziło i bez żadnych problemów skoczył, jakby robił to od dziecka. A ja stałem że sraką w gaciach.
Carl zaczął wymachiwać rękoma, żebym skoczył. A ja nie mogłem odepchnąć się od krawędzi. Flara ciemniała z każdą sekundą, a zombiaki przestawały się nią interesować. Wreszcie spiąłem dupsko i odepchnąłem się.
Calr złapał mnie , bo bym spadł z kontenera. Bardzo mu za to dziękuję. Potem szybko zszedliśmy z niego, przeszliśmy przez ogrodzienie i jak najszybciej w strone Harleya.
CZYTASZ
Świat vs Zombie
Ciencia FicciónMark. Chłopak który dopiero po trzech latach dowiaduję się, że świat nie jest już taki kolorowy. Przez swoją głupotę dostaje się w ręce złych ludzi. Czy Mark ucieknie? Czy jego rodzina żyje? A najważniejsze czy nie zostanie przekąską umarlaków?