- Jak poszło?- zapytał.
Louis skrzywił się, starając się trzymać sztywno, kiedy wstał.
- Mój szef mówi, że mam tu zostać aż do podpisania.
- Wobec tego lepiej się rozgość - Harry wyciągnął w jego stronę ręcznik. Mały uśmiech pojawił się na jego twarzy, jakby nie był pewny, czy Louis doceni ofertę. Kolejna fala niezręcznej, winnej irytacji przebiegła przez zmęczone ciało Louisa.
- Mam zarezerwowany hotel - skłamał.
- Och, jest za późno, aby jechać całą drogę z powrotem do Sheridan - Harry wcisnął ręcznik w ręce Louisa. - Daj spokój, pokój gościnny jest na końcu korytarza. Weź prysznic, jeśli chcesz. Możesz być tutaj jeszcze jeden dzień, czy coś. - Zaśmiał się niskim, gradłowym głosem. - Mama i ja możemy być równie bardzo uparci.
Louis poszedł za nim, zbyt wyczerpany by zaprotestować. Ostatnią rzeczą, która zwróciła jego uwagę zanim opuścił pokój, był oprawiony w ramkę kawałek papieru, wiszący tuż nad biurkiem. To był tytuł magistra literatury angielskiej Uniwersytetu Princeton. Imię na nim brzmiało Harry Styles.
Boże. Louis zamknął oczy i zacisnął zęby w złości na siebie. Zszedł w dół zaciemnionego korytarza za Harrym, czując się bardzo niewygodnie w swojej skórze. Część jego mózgu przypominała mu, by nie kołysać swoimi biodrami gdy szedł, ramiona były nienaturalnie sztywne po jego bokach. Czuł się tak, jakby był w kaftanie.
- Hej – powiedział, kiedy Harry pokazał mu łazienkę. - Przepraszam za wcześniej - wzruszył ramionami, nie wiedząc co jeszcze dodać. – Jak... z tą drogą. I trąbieniem.
Harry tylko się roześmiał.
- Daj mi swoje klucze, wezmę twoją walizkę z samochodu.
- Nie musisz - Louis powiedział, ale i tak wyciągnął klucze z kieszeni.
- Będą czekały na ciebie w twoim pokoju. Słodkich snów.
Harry zamknął drzwi, zostawiając Louisa w jasnej łazience. Była wesoła, wszystkie białe i żółte płytki były świeżo wyszorowane czymś, co pachniało jak cytryny. Louis rozebrał się powoli, składając swój garnitur na pokrytej materiałem pokrywie ubikacji. Doświadczył chwili dezorientacji, kiedy znalazł się pod ciepłym natryskiem.
Jak się tu dostał?
Coś było w tym, że czuł się dziwnie pewnie. Louis puścił gorącą wodę i stopniowo wyłączał mózg, gdy namydlał się. Jego penis nabrzmiał trochę, kiedy mył go. Zignorował jego stwardnięcie, zignorował podniecenie rozpływające się w jego brzuchu, kiedy pomyślał o Harrym. Jego płynna jazda konna. Jego klatka piersiowa wystawiona na widok przez cały przebieg ich rozmowy w biurze. Dołeczek w policzku.
Louis doświadczał dziwnych, ulotnych atrakcji jak ta przedtem i nigdy nie czuł się winny doprowadzania do nich. Ale na pewno nie potrzebuję fantazjowania o heteroseksualnym facecie, pomyślał i opuścił rękę do miejsca, gdzie powinna być, leniwie się głaszcząc. Szczególnie irytującej soli ziemi*, która nie chce słuchać rozumu. I która psychoanalizuje krowy.
Zakręcił kurek z wodą i dokładnie wytarł się ręcznikiem, woląc dłużej nie myśleć. Kiedy skończył, obwiązał na wpół wilgotny materiał wokół bioder, po czym chwycił za złożony garnitur i buty i wystawił głowę z łazienki, przygotowując się na stosunkowo chłodne powietrze, kiedy pozwolił uciec parze na korytarz. Nie było nikogo. Cały dom był cichy.
Louis trafił do pokoju gościnnego, który Harry mu wskazał. Lampa została włączona, jego walizki stały przy łóżku. Louis nie przejmował się przekopywaniem swoich toreb w poszukiwaniu piżamy. I tak zapomniał, by jakąkolwiek spakować. Wsunął się między pościele nago, wzdychając na dotyk bawełny na świeżej, czystej skórze. Na stoliku nocnym znajdowały się szklanka wody i tabletki ibuprofenu.
CZYTASZ
Wild And Unruly (Larry Stylinson) - Tłumaczenie
Hayran KurguHarry jest kowbojem, posiadającym ziemię z największym złożem ropy naftowej w Wyoming i Louis jest urzędnikiem zmuszonym do tego, by nakłonić go do sprzedania owej ziemi.