Ahhh...kochane Naboo. Może nie tak piękne, jak wcześniej, ale równie śliczne, tym bardziej w dzisiejszą noc. Podziwiał planetę wraz z Jumi ze statku. Po dłuższej chwili wylądowali. Naboo nie zostało dotknięte jeszcze wojną... Na szczęście. Było za to już neutralne. Wylądowali na lądowisku chronionym przez straż ochotniczą. Gdy tylko wyszli ze statku, Kai pognał przed siebie, do swojego rodzinnego domu. Jumi ledwo za nim nadążała. Kiedy zobaczył to, zaniemówił...
-Hurra! Pierwsza misja! -cieszył się jak dziecko, wiedząc o tym, że wyruszy na swoją pierwszą prawdziwą akcję. Windu za to się dziwił z jego radości.
-Będziesz na wyczerpującym zadaniu, możesz ucierpieć, będziesz widział ból i śmierć...to cię w tym cieszy?
-To że będę wybijał blaszki i w końcu pojadę z dala od Akademii-uśmiechnął się znów.
-Ubierz się w jakiś odpowiedni strój a i masz plecak. Jest tam komunikator, apteczki na jakiś wypadek, flara sygnalizacyjna, prowia...
-Mistrzu... To tylko misja, a nie wyjazd w góry na dwa lata. Poradzimy sobie-mimo to Kai się cieszył. Lubił jak się tak o niego troszczono. Ubrał czarną koszulę i podobnego koloru spodnie. Rękojeść swojego miecza zawiesił na prawym boku. Po 20 min. wyszedł na dwór z plecakiem z oznaczeniem Republiki. Nie towarzyszył mu jednak jego mistrz. Był sam w raz batalionem którym zarządzał Skywalker, a on przy swym boku miał padawankę Tano. Tylko to mu dodawało otuchy...no może jeszcze pochwalić się przed mistrzem,że dał radę. Trafili na Kahyyyk,gdzie już początek poszedł nie za dobrze. Separatyści zestrzelili kanonierkę Kai'a, a ta uderzyła skrzydłem o jedno z drzew. Statek wylądował na ziemi, koziąłkując. Po kilku minutach Kai się wybudził i dzięki mocy wydostał się na zewnątrz. Z katastrofy przeżył tylko on. Kanonierka nie miała jednego skrzydła, kierowca gdzieś wyleciał chyba podczas zderzenia się z drzewem, a strzelca przebiła gałąź. Reszta klonów powypadała albo podczas lotu, albo złamało sobie karki. Wyjął plecak. Flara odpaliła się sama od upadku. Komunikator był zniszczony. Kai był w jakieś dżungli. "Przynajmniej Ahsoca żyje... " pocieszył się lekko. Odetchnął kiedy wiedział,że jego miecz działa. Ruszył przed siebie przez dżunglę, chąc dotrzeć albo do swoich, albo do dział Separatystów, które mieli zniszczyć. Miał już dojść... Chciał wrócić do Świątyni, do domu, ale teraz jak? Czy ktoś go szuka? Miał wątpliwości. No chyba że mistrz Windu.
Nie wiedział gdzie jest. Nie słyszał już nawet odgłosów walki. To go najbardziej niepokoiło. Przez gąszcz nie widział nawet latających myśliwców czy kanonierek. W prawej dłoni mocno ściskał Rękojeć swojego miecza. Kątem oka zauważył leżącą głowę blaszaka. Podszedł do niej i się przyjrzał.
-Miecz świetlny...jego ślad..są niedaleko-wstał ucieszony i rozejrzał się po gąszczu. Nadal nic nie wiedział. Dalej szedł przed siebie. W końcu! na reszcie koniec tych przerośniętych krzaczorów! Gdy tylko wyszedł, jego oczom ukazała się osamotniona Ahsoca siedząca po środku sterty droidów. Podszedł do niej wolno zaniepokojony, kiedy nagle zniknęła. Iluzja?! Odwrócił się za siebie i padł.....
CZYTASZ
Jedi Rebelii - Nieznany
FanfictionWojna pomiędzy Rebelią a Imperium. Ciemna strona zwiększa swoją moc z każdą chwilą, a Jasna zanika. Każda planeta albo ogarnięta wojną albo jest neutralna. Na Tatooine swe rządy prowadzi okrutny Jabba. Każdemu kto mu się sprzeciwi odbiera wszystko...