Tio
Jestem w drodze zaledwie od kilku godzin, a już zaczynam żałować swojej decyzji. Przez te wszystkie dni, które siedziałam w Obozie, świat za murem stał się dla mnie obcy. Wcześniej to był mój dom. Owszem, dom, który dzieliłam z potworami, ale jednak dom.
Teraz już tu nie należę.
Mam wrażenie, że każdy mój krok jest zbyt głośny, a ruch zbyt niezdarny. Gdy chodziłam z Maksem po lesie, przypominało to raczej taniec wśród krzaków i gałęzi, zabawę w berka z liśćmi, wyścig z ptakami. Wcześniej potrafiłam współegzystować z naturą, byłam jej częścią. Czułam, że las to mój sprzymierzeniec.
Tymczasem dziś przedzieram się przez puszczę. Nie ma w tym nic lekkiego ani pięknego. Moja gracja gdzieś znikła. Wciąż umiem sobie tutaj poradzić, jednak to nie to samo, co jeszcze niedawno. Teraz muszę naprawdę poświęcać okolicy uwagę, podczas gdy dawniej moje stopy same odnajdowały najlepszą drogę, a plecy wiedziały, kiedy zrobić unik, by nie zahaczyć o wystającą gałąź.
Zmieniłam się i nie potrafię określić, czy na lepsze, czy gorsze.
Przynajmniej teraz mam jasny cel i dzięki temu potrafię wciąż brnąć naprzód napędzana wściekłością za zbezczeszczenie jedynego schronienia, które zdołałam znaleźć dla siebie i brata.
Chociaż tak właściwie to schronienie samo nas znalazło...
Prycham pod nosem, przeskakując jednocześnie nad ułamanym konarem. Kiedy padam na ziemię, pod moim butem chrupie jakaś gałąź i w pierwszym odruchu zamieram, żeby zobaczyć, czy hałas nie sprowadził na mnie niebezpieczeństwa. Później przeklinam pod nosem, głośno oznajmiam, że mam Cienie w dupie i idę dalej.
Dawno już minęłam ruiny, w których nocowałam razem z Maksem przed trafieniem do osady, i obecnie znajduję się w dalszej części lasu – nieco bardziej dzikiej, bardziej zarośniętej. To miejsce z jakiegoś powodu budzi mój niepokój, ale muszę zrobić przerwę na posiłek. Dochodzę do wniosku, że każdy punkt jest równie dobry, więc siadam pod pierwszym lepszym drzewem, plecami oparta o pień, i zaczynam jeść kawałek chleba.
Nagle gdzieś za mną słychać głośny szelest i zamieram, przerażona. Może jednak nie trzeba było tak bezczelnie obrażać Cieni? Zaraz rugam się w myślach, bo Cienie nie szeleszczą, a zwłaszcza w ten sposób. To pewnie jakieś zwierzę. Zapewne zwykła łania. Wzruszam ramionami i znów biorę kęs pieczywa.
Szelest się powtarza i tym razem dołącza do niego trzask łamanej gałęzi. Pełna złych przeczuć odwracam wzrok, zerkając przez ramię. Napotykam przenikliwe spojrzenie żółtych oczu.
– O w mordę. – Opada mi szczęka.
Przede mną stoi duży, szarobrązowy wilk z kryzą wokół szyi. Nie taki jak większość w tych czasach – zmieszany z dzikimi psami. Prawdziwy wilk czystej krwi. Prawdziwy, najprawdziwszy, cholerny wilk.
I gapi się na mnie.
A wilki nigdy nie chodzą same. Skoro ten tu sterczy, to jego kumple bez wątpienia pozostają gdzieś w okolicy. Pod tym względem już wolę niedźwiedzie, przynajmniej sprawa jest wtedy prosta: zastrzelisz jednego – masz spokój. Za to, jak zabijesz kundla, cała wataha wspólnie postanowi odgryźć ci tyłek.
– Sio! – wołam i sięgam po kuszę.
Dochodzę do wniosku, że nie przejmuję się jakoś strasznie zachowywaniem ciszy. Jak przyjdą Cienie opętane przez swojego Pana, to powiem, że właśnie do niego zmierzam. Za to, jeśli będą akurat myślały samodzielnie – jeśli to w ogóle możliwe – zawsze mogę im oznajmić, że idę na spotkanie z ich szefem czy coś w tym stylu.
CZYTASZ
Planeta Cieni (zakończone)
Science Fiction"Nie jestem przerażony. Ludzie dawno przestali wzbudzać mój strach." Pojawiły się ponad sto lat temu. Nikt nie wie czemu ani jak. Czy zrodziły się w laboratorium? Powstały na skutek eksperymentu? Przybyły z kosmosu... A może z innego wy...