Zostało nam ze dwie godzinki do morza, tam gdzie NAPEWNO jest bezpieczna strefa. Wierzę w to, wierzę w Ethana, Tris, Emme, Willa, Michaela. Oni już tam są i czekają na mnie. Jeszcze tylko parę kilometrów.
- Mark, musimy znaleźć benzynę. - Za moimi plecami, usłyszałem głos matki.
To ja prowadziłem, a dopiero ona zauważyła, że bak jest pusty. Szczerze.. To patrzyłem tylko przed siebie i na znaki. Nie obchodziły mnie zombie, które omijaliśmy, kompletnie nic.
- AJ musi, też coś zjeść. Zrobimy sobie przerwę. Nogi mnie już bolą od tego siedzenia.
- Okej.
Byłem trochę zirytowany, wszytko krąży wokół AJ'a... Wszytko. On tamto, on sramto, dostawałem szajby. Jakby było paliwo, nie zatrzymywałbym się, ale nosz kurwa. Naprawdę, on nas tylko spowalnia, a i też nie pomaga. Taki wrzód na dupie.
Stanęliśmy w opuszczonym miasteczku z małą stacją. Trochę zboczyliśmy z drogi, prowadzącej nad morze. Stacja wydawała się pusta, ale dla spokoju, przeszłem ją ze trzy razy. Obleciałem też parę domów, były puste, tylko jakieś śmieci. Wróciłem do mamy i AJ'a. AJ jadł jakiś batonik, a mama otwierała puszkę z jedzieniem. Usiadłem i zacząłem otwierać mniejszą puszczę, która znalazłem w środku stacji.
- Co tam masz? - Spytała się mama.
- Chyba jakieś owoce. Etykietka jest brudna, więc nie wiem co to.
- Pokaż.
Otworzyłem na oścież, w zasiegu jej wzroku.
- To Ananasy! - Unosła głos. - Pamiętasz je? One są takie dobre.
- No, coś pamiętam. - Nabiłem jeden plasterek na nóż i włożyłem do ust.
- Daj jednego Aj'owi. On nigdy tego nie jadł. - Zaproponowała.
- No i? Nie musi. Ma batona. Starczy mu, nie musi dużo jeść.
- Naprawdę! Mark, zachowujesz się jak rozpieszczony bachor. Widzę jak na niego patrzysz! Gorzej niż zombie na nas! W czym on ci przeszkadza? Jesteś teraz jego bratem i powinieneś sie nim zajmować.
- A czy ja się na to pisałem? Nie chciałem mieć brata... Nigdy... A ty mi tu wychodzisz z nim. Może to przez niego ojciec umarł? - Te ostanie słowa wykrzyczałem. Nie mogłem już wytrzymać, chciałem wiedzieć jak umarł mój tata. Nienawidze kłamst i bardzo.
Moja matka pochyliła głowe tak, że nie widziałem jej twarzy.
- Tak. Twój ojciec oddał życie za AJ'a. Ponieważ, nie chciał stracić kolejnego dziecka. Już po twojej stracie, strasznie się obwiniał.
Wiedziałem, od początku wiedziałem. Niby to wyznanie nie zrobiło na mnie dużego wrażenia, ale poczułem ukucie w gardle.
- Co? Nic nie powiesz?
- Co się stało z David'em? Dlaczego leżał w garażu?
- Hyh? Skąd wiesz? Dlaczego, zmieniłeś temat?
- Co się z nim stało? Był naszym przyjacielem.
- AJ, proszę pobaw się w środku. Może coś znajdziesz. - Powiedziała miękkim głosem do niego. A on odrazu wykonał jej rozkaz.
Poczekała chwilę, aż zniknie za drzwiami. I odwróciła się do mnie.
- On nie był naszym przyjacielem. Próbował mnie zgwałcić i zabić John'a. Dostał to na co założył.
- Jak to?!
- Tak to. Pare dni po twoim zniknięciu, odbierał się do mnie. Dobrze, że wtedy John wrócił i zaczęli się bić. Skończyło się na tym, że zostawiliśmy go nie żywego w garażu. Chcieliśmy, żeby się przemienił, to największa kara w tym świecie.
- Prawie co, a by mnie ugryzł.
- Nie widziałeś? Na drzwiach pisało "uwaga zombie".
- Ha ha śmieszne. Nic takiego, nigdzie nie pisało.
- Mark, wrócimy do ważniejszych spraw. Chce, żebyś zaakceptował AJ'a. Jest twoim przyrodnim bratem i musisz się z tym pogodzić.
- Ale ja nie chciał...
- Zgodziłam się jechać z tobą do tej "istniejącej" strefy. Dlatego, bo jesteś moim synem. Ale mogę odejść i już nigdy nas nie zobaczysz. Jesteś pełnoletni i możesz robić co chcesz. Ale proszę daj mu szansę.
- Dobra. Nie chce ciebie tracić. Jesteś moją mamą.
Zostawiłem jeden plaster ananasa dla AJ'a i odszedłem od mamy. Ona w tym czasie poszła do młodego, dała mu ananasa i uśmiechnęła się do mnie. Znalazłem benzynę... Na szczęście i już byliśmy w drodze do morza. Odpuściłem AJ'owi, może za bardzo dramatyzowałem. Albo po prostu, przestraszyłem się, że mogę stracić moją jedyną rodzinę.
Dojechaliśmy do dużego miasta, ze zdziwienia tarłem oczy jak głupi. Nigdzie ale to nigdzie nie było śladu po zombie.
- Gdzie oni są? - Spytała mama, ale nie dostała odpowiedzi, bo byłem za bardzo zaskoczony.
Przyjechaliśmy calutkie miasto i żadnego zombie. Dojechaliśmy do portu, to tu ma znajdować się bezpieczna strefa. Nie było statków, pusto jak na polu, tylko morze wydawało dźwięki.
- I co teraz? - Spytała mama.
- Nie wiem. Coś tu powinno być. Może to nie, to miasto. Albo... Albo....
- Może to nie istnieje?
- Istnieje!
Wbiegłem na pomost i usiadłem na krańcu niego. Byłem na siebie wściekły, że kurwa uwierzyłem w to! Naprawdę jestem głupi. Fox wiedział już to, jak tylko mnie zobaczył. A ja jeszcze do tego zabrałem ze sobą mamę i AJ'a. Jestem głupim idiotą. Dlaczego żyje! Mógł mnie już dawno szef zabić, nikt by nie płakał. Chce zapaść się pod ziemię.
- Mamo! Mamo! - AJ wołał moja mamę, która chyba szła w moja stronę. Sam nie wiem, nie obracałem się. Matka pobiegła do niego i za jakiś czas zaczęła krzyczeć.
- Mark! Mark! Chodź! Nie uwierzysz co znalaz twój brat!
Szybko wstałem i pobiegłem do nich. Stali przy słupie, na którym była przyklejona kartka " Bezpieczna strefa... Przyjazd 12:00".
- Czy to jest to?
- Tak. To naprawdę istnieje. Jesteśmy uratowani!
Przytuliłem ją, jak najmocniej mogłem, AJ'a też.
- Która godzina?
- Chyba koło czwartej.
- Za puźno. Kurwa.
- Mark? Ty przeklinasz? Od kiedy?
- Jestem przecież pełnoletni. Daj spokój.
Przespaliśmy się w budynku jak najbliżej miejsca spotkania. A zombie jak nie było, to nie było. Bardzo mnie to dziwiło. Staliśmy na pomoście i czekaliśmy. Już od godziny, dwunasta dawno mineła i nikt nie przypływał. Coraz bardziej się nie cierpliwiłem. Żadnego statku, łodzi, po prostu niczego. Nie znosiłem czekać i do tego w takiej chwili. Wtedy za nami usłyszałem dźwięk silnika. Odwróciłem się i zobaczyłem duże wojskowe auto. Z niego wysiadło dwóch facetów. Obydwaj mieli broń
- Opuście broń! - Jeden krzyknął.
- Nie mamy broni! - Odkrzykneła mama. - Chcemy dostać się do Bezpiecznej Strefy.
- Wiemy... Po to tu jesteśmy. Zabieramy was do strefy. - Powiedział drugi.
- Will? To ty? O kurwa. - Odrazu podbiegłem do niego i go przytuliłem. - Jest z wami Tris? Ethan? Emma? Michael? Też?
- Tak... Młody. Będą szczęśliwi jak cie zobaczą.
Nie opierdalaliśmy się, w przeciągu pięciu sekund byliśmy już w drodze do Strefy... Do domu.
- Jestem Nicole, a to AJ i Mark.
- Marka już znamy... Wszyscy w strefie cie znają Hehe. Tris nie może się doczekać, aż cie zobaczy. Ile to już minęło?
- Miesiąc. Will. Miesiąc.
- Kim jest Tris? - Spytała mama.
- Jego dziewczyną. Haha
- Masz dziewczynę? I nic nie mówisz!
- Mamo...
- Ahh przedstawisz mnie, nie mogę się doczekać.
- Okej... Will mam pytanie.
- Wal.
- Dlaczego nie ma zombie?
- Zauważyłes Hyh? Już coraz żadziej je spotkasz. Sami nie wiemy dlaczego, ale gniją i rozpływaja się w powietrzu. Wiesz... Apokalipsa po woli się kończy. Teraz nasza kolej, żeby wszytko odbudować. Dlatego w strefie jest ponad 200 osób i nadal rośniemy.
- Nareszcie. Koniec. - Ułożyło miOkej więc tak się kończy moja historia o zombie. Dziękuję wszystkim, który dawali gwiazdki i komentowali mojego stwora. Powiedzcie na ile oceniacie to opowiadanie, ja bym dała mocne 6/10 xd
Za jakiś czas biorę się za następne odpowiednie ;)
CZYTASZ
Świat vs Zombie
Science FictionMark. Chłopak który dopiero po trzech latach dowiaduję się, że świat nie jest już taki kolorowy. Przez swoją głupotę dostaje się w ręce złych ludzi. Czy Mark ucieknie? Czy jego rodzina żyje? A najważniejsze czy nie zostanie przekąską umarlaków?