1 | I knew you were trouble when you walked in

149 10 1
                                    

I KNEW YOU WERE TROUBLE WHEN YOU WALKED IN

TAYLOR SWIFT - I KNEW YOU WERE TROUBLE


HOPE

Widziałam wiele imprez urodzinowych, naprawdę. Ale jeszcze żadna nie wyglądała jak zebranie przedstawicieli wszystkich kultur świata. Po wielkiej sali balowej kroczyły setki osób w różnych odcieniach skóry. Znalazł się nawet jeden Eskimos, daleki kuzyn Jaime (nikt nie ma pewności, czy tak naprawdę w ogóle jest z nią spokrewniony) i mieszkaniec Amazonii. Również kuzyn.

— Jest tu ktoś, kto naprawdę jest twoją rodziną? — zapytałam, wciąż patrząc z niedowierzaniem na scenografię przede mną.

— Jestem chrześcijanką! — przypomniała. — Wedle mojej religii każdy człowiek jest moim rodzeństwem.

Nie muszę mówić, że mój wzrok z niej kpił, prawda?

— Dobra, Hope, nie patrz tak na mnie! Przynajmniej jest kolorowo i to nie za sprawą dekoracji — pisnęła podekscytowana, zaciskając swoje dłonie w pięści i tańcząc z zadowolenia. — To moje siedemnaste urodziny. Chociaż udawaj, że dobrze się bawisz.

— Wedle twojej religii kłamstwo jest grzechem, a takie zachowanie zdecydowanie nim jest.

— Jestem pewna, że Jezus nie obrazi się za coś takiego. — Szturchnęła mnie łokciem w bok i zaśmiała.

Nim zdążyłam się zorientować, podbiegł do nas czarnoskóry mężczyzna w białych Suprach, neonowej żółtej koszuli i czarnych luźnych spodniach. Uśmiechnął się szeroko, przy okazji odsłaniając śnieżnobiałe zęby.

— Wszystkiego najlepszego Jaime! — krzyknął mocno ją przytulając.

— Jejku, dziękuję DJ! — pisnęła uradowana dziewczyna i poprawiając swoje idealnie splątane warkocze odwzajemniła uścisk.

Uśmiechnęłam się pod nosem i chcąc skorzystać z chwili samotności ruszyłam do stolika (a raczej kilkunastometrowego stołu) z jedzeniem i napojami. Złapałam plastikowy czerwony kubeczek dla gości i nalałam do niego trochę bezalkoholowego ponczu. Oparłam się delikatnie o stół, uważając aby neonowo pomarańczowa obcisła sukienka od Valentino nie podciągnęła się nawet o centymetr i upiłam łyk, dosłownie mały łyczek ponczu, kiedy poczułam, że w moim gardle ktoś rozpalił pożar. Moje gałki oczne prawie wystrzeliły ze swoich miejsc, a policzki zdecydowanie przestały potrzebować różu. Odłożyłam natychmiast kubek i zaczęłam mocno kaszleć. Obiegłam cały stół w poszukiwaniu choćby coli, ale wszędzie znajdował się tylko poncz. Nie zwracając uwagi na chłopaka składającego Jaime życzenia (tym razem kuzyn Hindus) pociągnęłam ją mocno za łokieć i odciągnęłam na bok.

— Jezu, Hope, co się stało? — spytała przykładając wierzch dłoni do mojego czoła.

— Poncz się stał! — odpowiedziałam, choć mój głos wciąż się łamał. — Ktoś wlał tam jakieś gówno!

Jej mina mówiła więcej niż tysiąc słów.

— Moja mama zaraz tu będzie, jeśli się dowie, że w ponczu jest alkohol to mnie zabije. Zginę. Zostanę jedzeniem dla moich psów! — Uniosła dłonie i delikatnie się nimi wachlując energicznie mrugała. — To musiał być mój kuzyn. Nikt inny nie odważyłby się tego zrobić.

— Kuzyn? — prychnęłam z niedowierzaniem. — Który? Eskimos, ten Niemiec z wąsem czy może wysoki facet z Amazonii? — zakpiłam.

— Mój prawdziwy kuzyn, Hope — mruknęła pod nosem. Położyła dłonie na swoich biodrach, które eksponowała sukienka od Chanel. — Syn brata mojej matki. Opowiadałam ci kiedyś o nim.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 16, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

live, not survive >> justin bieberOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz