ROZDZIAŁ PIERWSZY- OSTATNI ELF

156 8 1
                                    

Otaczała mnie ciemność, tej nocy gwiazdy nie ukazały się na niebie. Nakryły się ciężką, ciemną zasłoną chmur , zapewne by nie musieć patrzeć na to co się stało. Za mną jaśniała ognista łuna pożaru, ale nie oglądałem się, patrzyłem przed siebie galopując prosto w ziejący nieprzeniknioną czernią mrok lasu. Byłem sparaliżowany przez strach. Uciekać. To jedyne na czym potrafiłem się skupić. Szaleńczy galop. Trzask ognia. Dzikie wycie wilków, dla mnie brzmiące jak rozpaczliwe wrzaski, rozróżniałem wśród nich słowa, okropne słowa, przepełnione bólem i strachem. Uciekać. To jedyne co mi zostało, wszystko co miałem i kochałem płonęło za moimi plecami.
Dłonie ściskające wodze tak mocno że aż palce zaczynały drętwieć. Tentent kopyt. Zimny wiatr uderzający prosto w rozoraną ranami twarz. Odjechałem daleko. Człowiek już dawno przestałby słyszeć tak odległe dżwięki, ale mnie wciaż wibrowały w uszach te przeraźliwe krzyki. W pewnym momencie wszystko ustało. Dopadła mnie przejmująca cisza, głośniejsza niż huk eksplozji, przeniknęła moje ciało na wskroś. Wcześniej mogłem łudzić się, że jeszcze ktoś przeżył, uciekł, ale teraz wiedziałem że zostałem całkiem sam. Czułem to, nie musiałem widzieć na własne oczy.
Czemu oni to zrobili? Dlaczego akurat ja musiałem przetrwać? Byłem pewien że mojemu gatunkowi pisane jest oczekiwanie Jej nadejścia i... doczekanie go, a tymczasem zostałem tylko ja. Pewnie nie jeden na moim miejscu zabiły się, niechybnie też bym to zrobił gdyby nie pewna myśl, ktora przemknęła przez moją podświadomość. Może jestem wybrany? Może to ja jestem ostatnią deską ratunku dla Aen Seidhe? Zatrzymałem konia, skierowałem go ku północy. Nie byłem pewny gdzie się udać, ale wiedziałem, że gdzieś daleko od Lyrenn. Postanowiłem podążyć przed Dol Aenye, dolinę Ognia do Błękitnej przystani.
Czekała mnie bardzo długa, trudna podróż, poza tym nikt nie mógł rozpoznać we mnie elfa, przyjąłem więc postać wilka i szedłem obok mojego konia najbardziej odludnymi okolicami. Kiedy kogoś spotykaliśmy udawałem ze gonię mojego własnego wierzchowca. Czułem ogromną niechęć jaką darzyły mnie inne istoty, coś ewidentnie się zmieniło. Wcześniej wilki były wszędzie, każdy je szanował. Teraz minąłem tylko jedno stado i kilka samotników przez wiele mil podróży. Każdy z nich, milczący, ze spuszczoną głową, nie potrafiły już posługiwać się Wspólną mową. Szlajałem się brudny, zmęczony, głodny, bardzo rzadko przyjmując prawdziwą postać. Zewsząd mnie przeganiano, bali się mnie, nienawidzili, szczuli psami, tak samo nie potrafiącymi mówić. Parę razy mnie pobili, próbowali ukraść mojego konia ale rzecz jasna im to nie wychodziło. Gdy dotarłem w końcu na Północne wybrzerze po kilku tygodniach tułaczki, zastałem Błękitną Przystań zupełnie odmienioną. To tutaj musięli rozpocząć rzeź. Wszystkie elfie statki zostały spalone, bądź zatopione. Spora część przystani, wybudowana właśnie przez aen Seidhe, ograbiona, zrujnowana lub przebudowana. W rynsztokach leżały zakrwawione ciała. Nie chciałem na to patrzeć, pobiegłem przez las na wysoki skalisty klif i przyjąłem moją elfią postać. Usiadłem na krawędzi, po chwili dołączył do mnie mój koń, Astor i trącił mnie łbem w ramię. Pogłaskałem go. Świat zdawał się teraz taki pusty, smutny, kontrastujący z pięknym widokiem czystego, spokojnego morza mieniącego się odcieniami błękitu, turkusu i granatu, na zachodzie przybierając barwy wieczornego nieba w ostatnich promieniach słońca. Ta bezkresna tafla wody to moja jedyna droga ucieczki. Znałem podstawy magii, postanowiłem za pomocą iluzji upodobnić sie do ducha lasu i udając że chcę sprzedać Astora za morzen wsiąść na statek do Zimnych krajów Północy. Wiem ze leśne duchy to istoty osiadłe ale nadeszły ciężkie czasy, chyba kazdy zrozumie. Położyłem się spać jako wilk, nie mogłem ryzykować że ktoś mnie tu znajdzie. Miałem przed sobą ciężki dzień.

Czarny WilkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz