Rozdział 1

1.6K 59 12
                                    

Mam na imię Kin Cruise, mieszkam z rodzicami i nie posiadam żadnego rodzeństwa. Chodzę do pierwszej klasy liceum, które znajduje się około 20 minut piechotą od mojego domu. Nie jest to jakaś elitarna szkoła, powiedziałabym nawet, że jest dość słaba. Moją klasę tworzą osoby, które większość czasu imprezują, a nauka to rzecz im obca. Jestem jedną z tych nielicznych, co jednak coś potrafią i nie mają samych jedynek.

Właśnie skończyłam lekcje. Zeszłam po schodach do szatni, jak zwykle rozmawiając z moją koleżanką Sally.

- Jak ci poszła matma? - spytałam ją, bo przed chwilą miałyśmy sprawdzian. Tak naprawdę znałam odpowiedź, wiedziałam, że poszło jej świetnie i że znów dostanie piątkę.

- Całkiem dobrze. Zawahałam się w ósmym zadaniu, nie byłam pewna, czy dobrze obliczyłam podpunkt a.

- Hmmmm... Ty miałaś grupę B, prawda?

- Tak. A tobie jak poszło?

- Myślę, że nie będzie tak źle, może dostanę dwóję.

- Eeeee.... No co ty.

- No co, mi to wystarczy - byłam dość słaba z matmy i mogłam mieć problem ze zdaniem. To nie było tak, że ja czegoś nie rozumiałam czy się nie uczyłam i dlatego byłam słaba, problemem były moje głupie błędy w obliczeniach.

Podeszłyśmy do swoich szafek, które znajdowały się w sąsiadujących rzędach. Wzięłam kurtkę, buty i zaczęłam się ubierać. Na dworze było zimno i dość śnieżnie. W końcu przyszła zima.

Zamknęłam szafkę, wzięłam plecak i zaczekałam na Sally, która jeszcze się ubierała. Gdy skończyła, wyszłyśmy ze szkoły i rozmawiając skierowałyśmy się w stronę Smile Center, takiego niewielkiego centrum handlowego. Drogę do niego pokonałyśmy w bardzo krótkim czasie, po czym rozstałyśmy się. Ja poszłam w jedną stronę, a Sally w drugą.

- To do jutra! - pomachałam jej na pożegnanie.

- Pa, do jutra! - odmachała mi, następnie odwróciła się i poszła na przystanek autobusowy, ja zaś swoją normalną trasą.

Szłam ze spuszczoną głową, pogrążona we własnych myślach. Nie były one zbyt optymistyczne, jak to często się zdarzało. Skręciłam w niewielki zaułek pomiędzy dwoma budynkami, którym zawsze szłam do parku, bo wolałam iść pomiędzy zielonymi drzewami niż szarym chodnikiem przy ulicy.

Dotarłam do mojego mieszkania. Otworzyłam drzwi. Nikogo nie było. Rodzice pracowali i wracali raczej wieczorem. Zdjęłam ubrania, po czym rzuciłam mój plecak pod biurko. Usiadłam, wzięłam komórkę i włączyłam sobie muzykę.

Po 10 minutach bezczynnego patrzenia się w płomień świeczki, którą zapaliłam po przyjściu, stwierdziłam, że muszę zabrać się za naukę. Jak zwykle kompletnie mi się nie chciało. Wzięłam kilka książek i zeszytów i zaczęłam odrabianie lekcji. Minęło kilka minut, a mój telefon zaczął brzęczeć. Spojrzałam leniwie na ekran. Dzwoniła Sally.

- Halo?

- Hej, słuchaj, mogłabym do ciebie przyjść, żebyśmy pouczyły się razem?

- Uhm - rozejrzałam się po moim zabałaganionym pokoju. - Jeśli nie przeszkadza ci burdel, to przychodź.

- Ok, to będę za jakieś 20 minut.

- Spoko. Do zobaczenia - rozłączyłam się. Często się zdarzało, że przychodziłyśmy do siebie, żeby się pouczyć. To był dobry sposób, bo powtarzając różne rzeczy, robiłyśmy zawsze jakieś głupoty, dzięki czemu lepiej zapamiętywałyśmy dane tematy. Poza tym tak było zabawniej.

Przyboczna służącaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz