Sześć

1.2K 66 4
                                    

                 Słyszę dźwięk wiadomości i w innym momencie przeprosiłabym wykładowce, ale teraz mam to gdzieś. Mam ważniejsze sprawy. Owszem moje wykształcenie jest bardzo ważne, ale nie tak miejsce, w którym mam mieszkać.

 JJ: Dlaczego wyglądasz na smutną?  

Me: Wydaję ci się

JJ: Nie okłamuj mnie.

Me: Boże, możesz się odczepić?! Mam ważniejsze sprawy na głowie niż ty i te twoje gówniane wiadomości.

JJ: Oh, jasne, już nie będę zawracać ci głowy moimi gównianymi wiadomościami.

Dysze ze wściekłości, dzisiejszy ranek nie był dla mnie przyjemny i naprawdę nie mam ochoty na anonima. Gdy kolejny raz dźwięk wiadomości przychodzi mam ochotę krzyknąć, ale wykładowca uprzedza mnie.

-Panno, Blair, czy nie przeszkadzam pani?- Zwraca się do mnie ironicznym tonem, a za nim podąża na mnie wzrok minimum dwudziestu osób w sali.

-Nie, przepraszam, profesorze- Wzdycham.

-Świetnie, więc wracamy do tematu.- Pan Lush, zaczyna swój wykład od początku, a ja wyjmuje swój telefon kolejny raz podczas tego wykładu.

Beau: Pytałem się w sekretariacie i są jeszcze miejsca w akademiku

Wzdycham z ulgą i automatycznie poprawia mi się trochę humor.

Me: Cieszę się
W przerwie na lunch, udaje się do sekretariatu. Wchodzę przez szklane drzwi i od razu mój wzrok pada na siwowłosą sekretarkę, która ma więcej niż 55 lat. Podchodzę do dębowego biurka, za którym stoi Mery.

- w czym mogę pomóc złotko?- pyta,
uśmiechając się ciepło

- chciałabym spytać czy jest jeszcze wolny jakiś pokój akademicki?

-poczekaj sprawdzę- jej postarzałe palce, wolno wciskają klawisze klawiatury. 

-Przykro mi, ale ostatni pokój został zajęty wczorajszego popołudnia- mówi, posyłając mi przepraszający uśmiech i chodź czuję, że był on prawdziwy, nadal mam ochotę się rozpłakać. Kiwam głową, jako odpowiedź i odwracam się, wychodząc z sekretariatu. Łzy spływają mi po policzkach, kiedy próbuje przedrzeć się przez korytarz pełnych studentów. Potrącam kogoś ramieniem, ale nie zwracam na to uwagi, wybiegając na parking. Udawszy się do auta, słyszę dźwięk nowej wiadomości, ale nie mam siły jej odczytać. 

***

Nie potrafię określić czasu, w którym łzy przestały lecieć z moich oczu, ale na pewno nie trwało to pięciu minut. Wyciągam z kieszeni telefon i wpisując kod zabezpieczający, naciskam na ikonę nowej wiadomości.

JJ: Widziałem jak płakałaś. Co się stało?

Me: To mało znacząca sprawa

JJ: Gdyby taka była nie płakałabyś, prawda?

Me: Masz mnie. 

JJ: Więc jak, powiesz mi co się stało?

Me: Chciałam zamieszkać w akademiku, ale nie ma tam miejsca i w sumie nie mam gdzie mieszkać.

JJ: A co z rodzicami?

Me: Nie chcę ich znać.

JJ: Więc dlaczego nie zamieszkasz u Beau?

Me: On mieszka z braćmi, nie chcę robić mu kłopotu.

JJ: Jest twoim przyjacielem, powinien się zgodzić..

Me: Sama nie wiem.

JJ: Co ci szkodzi zapytać?

Zdaję się, że JJ, ma rację. Nie mam nic do stracenia, a Beau to moja jedyna deska ratunku. Wybieram numer przyjaciela, który odbiera po trzech sygnałach.

-Hej- Witam się, odchrząkiwając. 

-Płakałaś?- pyta zmartwiony. 

-Nie- kłamie- Tak czy inaczej, wiem, że to wielka prośba i dobrze wiesz, że nie prosiłabym cię o to, gdyby nie fakt, że jesteś moją ostatnią deską ratunku.

-o co chodzi?

-Czy mogę się zatrzymać u ciebie na kilka nocy, dopóki nie znajdę mieszkania- Zaciskam mocno oczy, oczekując jego odpowiedzi. Wiem, że teoretycznie brunet jest moim przyjacielem, więc powinien się zgodzić, ale wciąż boję się, odpowiedzi 'nie'.

-Oczywiście, że możesz- Wzdycham z ulgą.

-Dziękuje, mój boże, tak bardzo ci dziękuje. 

-Nie ma sprawy. Ale tak w ogóle, gdzie jesteś?

-Na parkingu

-Czekaj tam na mnie- Połączenie zostaję urwane, a po niecałych trzech minutach, zdyszany Beau wsiada do mojego auta.

-Jedźmy po twoje rzeczy!- Krzyczy uśmiechając się, co sprawia, że rozluźniam się. Posyłam mu pełen wdzięczności uśmiech i włączam się do ruchu. Włączam radio, z którego zaczynają lecieć pierwsze nuty jednej z ballad, które biją rekordy hitów. Przewracam oczami i staram się nie zwracać uwagi, że Beau wystukuje jej rytm na desce rozdzielczej. 

-Czy twoi rodzice wiedzą, że masz zamiar się wyprowadzić?- Zagaduje brunet.

-Nie- odpowiadam krótko.

-Więc nieco ich zaskoczymy?- Uśmiecha się złowieszczo.

-Yup- potwierdzam jego tezę kiwnięciem głowy. Jego uśmiech powiększa się coraz bardziej i mam wrażenie, że Beau jest bardziej szczęśliwy niż ja ze względu na to, że im trochę 'dokopiemy'.

-Nigdy nie lubiłem twoich rodziców- mówi- Zawsze pamiętałem jak mówili, że nie skończysz studiów, że będą musieli cię utrzymywać całe życie- syczy, niestety jest to lekko przykre, ale prawdziwe, ale odczuwam satysfakcje, że pokaże im, że się mylili. Skręcam w ulicę Lakemby i parkuje pod jednym z domów na tym osiedlu, na którym żyłam ponad 19 lat i o to dziś jest koniec. Beau pewnie kroczy ku drzwiom, a ja starając dotrzymać mu kroku idę za nim, widzę samochód rodziców na podjeździe, więc na pewno są w domu. Przekraczamy razem próg salonu i od razu idziemy w stronę schodów, po których udajemy się do mojego pokoju. Wyciągam z szafy wielką walizkę i wrzucam ciuchy, nie składając ich nawet. Beau pakuje do kartonów moje książki, zdjęcia i pamiątki z wakacji. Słyszę kroki po schodach i ciche szepty.

-Blair! Co ty robisz?- Krzyczy mama. 

-Wyprowadzam się- mówię bez emocji, nie zawieszając nawet na nich wzroku, wciąż wrzucając ubrania do walizki i kartonów. 

-Nie możesz się wyprowadzić!- Do rozmowy włącza się ojciec, patrzę na niego, podnoszę do góry brew w niezrozumiałym geście.

-A kto mi zabroni?- pytam kpiąco.

-My- Krzyczą oboje.

-Blair ma 19 lat- Beau wytrąca swoje trzy grosze, co sprawia, że rodzice są bardziej wściekli niż kiedykolwiek. - D-Z-I-E-W-I-E-T-N-A-Ś-C-I-E -Brunet literuje mój wiek, kpiącym głosem, dając do zrozumienia moim rodzicom, że nie mają nic do gadania. Wraz z zielonookim schodzimy po schodach wolno, wrzucając do bagażnika kartony wraz z walizkami, w których znajdują się moje rzeczy.

-Zobaczysz, jeszcze wrócisz do nas w łaski!- wygraża się ojciec, na co reaguje śmiechem.

-Na pewno- odpowiadam kpiąco, nie mam zielonego pojęcia, skąd ta pewność siebie u mnie, ale mam wrażenie, jakby było to spowodowane tym, że w końcu wyprowadziłam się z mojego rodzinnego domu, w którym ciągle podcinano mi skrzydła. 

A/N: Przepraszam, że przez taki długi okres czasu nie było rozdziału, wstyd mi. 









Fuck off stalker I J.BOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz