Rozdział II

4.7K 258 8
                                    

Budzi mnie krzyk Malfoya. Zrywam się z łóżka nawet nie zauważając kiedy zabrałem swoją różdżkę z eteżerki. W pełni gotowy do działania biegnę w stronę przyjaciela (aż na drugi koniec dormitorium).
.
.
- MALFOY ZARAZ ZADŹGAM CIĘ MOJĄ RÓŻDŻKĄ, NIE LICZ NA TAKIE ULGI JAK CRUCIATUS! - krzyczę mu prosto do ucha jednocześnie rzucając zaklęcie w stronę trzech średniego rozmiaru pająków na jego pościeli.
Gdy wściekłość przestaje dawać o sobie znać, zaczynam dostrzegać genialność numeru który wycięli mu chłopaki. I zaczynam się śmiać. A cale dormitorium (i chyba nie tylko, mam wrażenie, ze trochę ich tu na dużo) ze mną. Na twarzy Malfoya mieszają się zastygły strach i wdzięczność.
- Kto wpadł na ten pomysł, przyznać się! - mówię z udawaną grozą. Z grupy ślizgonów wypadają jacyś bezimienni uczniowie z przerażeniem w oczach.
Nie no błagam, oni się mnie boją? Ha! Ale jakby się nad tym zastanowić... omiatam spojrzeniem całą gromadę. Oni naprawdę myślą ze coś im zrobię. Miałem racje. Jest we mnie coś innego, zawsze to wiedziałem. Postanawiam przetrzymać trochę chwile "oczekiwania na wyrok". Wyglądają tak zabawnie... i pięknie. Coś takiego zawsze mi się marzyło. Nagle uświadamiam sobie, ze zrobią wszystko co im karzę. Jak poddani. A ja jestem ich panem. Czarnym Panem.
- Świetna robota. - mówię z wymuszonym uśmiechem, teraz już myślę o czymś innym. Zarządzam koniec "zebrania" i idę się ubrać na śniadanie.
Wychodzę z lochów w lepszym humorze niż pijany Lestrange.

Panna Riddle ||HP|| ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz