Rozdział IV

2.7K 153 3
                                    

Maja tego samego roku szkolnego


Zarywam kolejną noc siedząc w bibliotece. To cud, że jeszcze nikt mnie nie przyłapał. Korzystam ze swojego szczęścia i studiuję kolejną księgę w poszukiwaniu jakiejkolwiek wzmianki o Komnacie Tajemnic. Przecież ktoś musiał kiedyś na coś trafić,  Hogwart istnieje od ponad 1000 lat!

Około 4 nad ranem idę do dormitorium. Kładę się na łóżku i analizuję informacje zdobyte przez te wszystkie dni.

1. Nie wiadomo, czy komnata w ogóle istnieje.

2. Jeśli istnieje, to oczywiście zbudował ją Salazar Slytherin.

3. Nikt jej nie znalazł.

4. Może ją otworzyć jedynie dziedzic Slytherina.

No dobrze, skoro założył ją Slytherin, to nie wierzę, że nie zaznaczył w jakiś sposób tego, że zależy ona tylko do niego. Przynajmniej ja tak bym zrobił, jako 100% ślizgon. Hm. Slytherin. Wąż. Zielony. Pewnie muszę szukać takich właśnie znaków, węży i/lub koloru zielonego. Będzie ciężko, przecież to może być wszytko... Jedyne miejsce, jakie mogę wykluczyć, to pokój Slytherinu i wszystkie nasze dormitoria. To by było zbyt banalne jak na tak wielkiego czarodzieja.

O Merlinie, tak mi się chce spać...O czym to ja?... nie pamięt...


Ranek

Idę korytarzem na lekcję eliksirów ze Slughornem. Wszytko byłoby wspaniale, gdyby ta lekcja nie była prowadzona razem z Gryffindorem. Jak ja nienawidzę tych szumowin...


- Jak łazisz pacanie?!- mierzę nienawistnym wzrokiem wielkiego, włochatego ucznia tegoż właśnie  beznadziejnego domu w Hogwarcie. Patrzy na mnie przerażonym wzrokiem, mruczy przeprosiny i biegnie dalej. Ale wcale nie w stronę sal lekcyjnych, tylko na górę. Dziwne. Szybko podejmuję decyzję i idę w ślady włochacza. Chyba wiem jak się nazywa... Hagrid. A imię... Regus? Nie wiem, to mało ważne.

Dochodzę za nim do końca korytarza na pierwszym piętrze. Teraz muszę zachować większą ostrożność. Wystarczy jeden głośniejszy krok, a echo poniesie go tak głośno, że równie dobrze mógłbym zacząć krzyczeć "Hej, olbrzymie, tu jestem! Właśnie Cię śledzę!".

Hagrid nagle skręca do schowka na miotły, a przynajmniej do pomieszczenia, które tylko do takiej funkcji by się nadawało. Podchodzę zaledwie metr bliżej i widzę zarys kufra stojącego pod ścianą schowka. Włochacz otwiera go, ale udaję mi się zobaczyć jedynie część włochatego, chyba dość sporego cielska.

Nie wierzę. Ten idiota trzyma tu akromantulę. Stoję jak wryty. Chłopak coś gada do tej ohydy i rzuca mu mięso z dzisiejszego obiadu. Nie, nie, nie, tego już na wiele.

- Hagridzie, natychmiast odsuń się od tego potwora.

Obraca się szybko i patrzy na mnie z paniką w oczach. Gwałtownie i głośno zamyka wieko skrzyni i zaczyna lamentować:

- Nie nie, to nie żaden potwór, przysięgam! On jest niegroźny, to dobry chłopak, cholibka! Naprawdę...

- Nie można trzymać takich... monstrum na terenie naszej szkoły.

- Błagam, zrobię wszystko, tylko o nim nie mów! - prawie płacze. To kusząca propozycja. Młody będzie musiał spełnić każde moje życzenie, jako dług wdzięczności...

- No dobrze. - odpowiadam z udawanym wysiłkiem. - Ale pamiętaj, że od teraz wisisz przysługę.

- Dziękuję, Tom! Jesteś naprawdę równy gość jak na ślizgona! - śmieje się. Naiwny. Ale pozwalam mu na to i odchodzę z pobłażliwym uśmiechem. W połowie korytarza słyszę czyjeś kroki, ale nie z tej strony z której mógłby iść Regus. Szybko wchodzę do pierwszego pomieszczenia obok. Okazuje się, że to łazienka dziewcząt. Tu powinienem być bezpieczny. Przechodząc obok umywalek zauważam coś nietypowego. To mała żmijka, owija się na kranie. Z nudów mówię do niej w języku węży. Zaraz jednak zauważam coś innego. Ważnego. Genialnego.

Węże, na umywalkach. Oczywiście wyryte w kamieniu, nie prawdziwe. To musi być to, przecież nikt tutaj by nie szukał wielkiej Komnaty Tajemnic. Otwórz się...




Panna Riddle ||HP|| ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz