Rozdział X

3K 327 17
                                    

Louis bezmyślnie podrapał się po brzuchu, wpatrując się w otwartą lodówkę. Kostka cheddara, pół puszki fasolki, jakiś nieumyty szpinak i trzy różne rodzaje jabłek... Pani Burden przestała zostawiać talerze jedzenia dla niego, zapewne spodziewając się tego, że teraz będzie radzić sobie sam i było tak trudno nie żyć z obiadów mikrofalowych i posiłków w restauracji. Louis prychnął, próbując targować się z jego narzekającym żołądkiem. Jeszcze cztery godziny do kolacji z pracownikami ranczo. Może nie będzie chili.


Ale zaczynał czuć się trochę chory z głodu, a zapas fast foodów w spiżarni Harry'ego - zapas fast foodów Nialla, z czego Louis wreszcie zdał sobiesprawę - w końcu się skończy. Louis skrzywił się, gdy dotarł do sera, oczy wyłapały stare blizny na nadgarstku. Oparzenie od jakiejś słabo zabezpieczonej kuchenki elektrycznej w Rumunii. Lub Albanii? Może Long Prairie.

Szkoła prawnicza, przypomniał sobie. Szkoła prawnicza, kariera, prawdziwe życie. The Lonely Rose Ranch było tylko przerywnikiem, dziwne miejsce, któremu przewodniczył jeszcze dziwniejszy półbóg.

- Hej.

Louis spojrzał w górę, gdy rozsmarowywał majonez na kromce chleba pszennego i o wilku mowa.

- Harry – powiedział ze słabą nutą zdziwienia w głosie. Harry zazwyczaj nie pojawiał się w porze lunchu – miał on tendencję robić sobie kanapkę rano i zabierać ją ze sobą, by jeść ją potem w jego ciężarówce albo na trawie obok konia, z brudnymi rękoma.

Nie widzieli się zbyt często przez trzy ostatnie dni – sobotę Louis spędził głównie w swoim pokoju, lecząc kaca i udając, że pracuje. Naprawdę to byłNetflix i słuchawki, i duża paczka przesolonych, kręconych precli. W niedzielę poszedł do miasta, żeby kupić trochę więcej ubrań, zapominając, że wiele miejsc będzie zamkniętych. Kościół był tutaj ważny. Ostatni raz, gdy Louis był w jednym, to było w Denver, i to był klub nocny.

W poniedziałek ponownie musiał pracować, tym razem naprawdę. Udało mu się w większości uniknąć Harry'ego, co oznaczało, że również ignorował swoje główne zadanie. Anne osobiście zadzwoniła do niego w poniedziałek wieczorem, by zdał jej raport.

- Nic się nie zmieniło - powiedział i nie mógł powiedzieć wiele więcej. Powiedziała mu, aby trzymać się, być fizycznym uosobieniem wielomiliardowej umowy, która tropiła kroki Harry'ego. Trzy sekundy po tym, jak odłożył słuchawkę, Louis usłyszał dzwonek telefonu na korytarzu w biurze Harry'ego. Nieco podniesiony głos.

Teraz Harry wszedł do kuchni, z rękami w kieszeniach kurtki, którą nosił Louis, a jego policzki rumiane były od wiatru. Jego buty były ciężkie i patrzył on na Louisa z zakapturzonymi oczami.

- Co cię sprowadza do domu? - zapytał Louis. - Potrzebujesz przekąski? Mam dość obrzydliwą kanapkę tutaj. Właśnie myślałem nad dodaniem kilku zimnych fasolek do niej. - Machnął serowym chlebem w twarz Harry'ego. - Mmm.

Brwi Harry'ego uniosły się i wypuścił on z siebie przestraszony śmiech.

- Kusząco - powiedział, pocierając brodę dużą, twardą ręką. - Ale myślę, że spasuję. – W jego głosie było słychać zmęczenie.

Louis zassał dolną wargę w usta i jego wzrok opadł. Znowu miał zawroty głowy - Harry był tak dezorientujący. Gorący, wytrzymały farmer w ciągu tygodnia, ale u Liama był... obraz wpadł z powrotem do umysłu Louisa. Był taki rozluźniony, tak cholernie kobiecy kołysząc biodrami. I nie sobą.

Louis nadal nie mógł uwierzyć, że na początku zobaczył tę stronę Harry'ego. Zdawał sobie sprawę z opóźnieniem z tego, jakim hipokrytą był, dając przemówienia o heteronormatywności, kiedy to on przypisywał ludziom role na lewo i prawo.

W sobotę, podczas gdy był w drodze do łazienki, Louis dostrzegł Harry'ego przechadzającego się w salonie w bardzo krótkim, jedwabnym szlafroku.Ale w poniedziałek był już w przetartych dżinsach i szorstkich, roboczych rękawicach ze skóry i Louis nie miał pojęcia, co z nim zrobić. Oczywiście był szalenie pociągający. Dziwnie harmonijne zestawienie męskich i żeńskich stron Harry'ego doprowadzało go do szaleństwa. To było takie przyciągające, widzieć zdarty lakier do paznokci na jego pracowitych rękach, widzieć go, bardzo nie hetero, uderzającego się biodrami z Niallem w drodze do stodoły, by oznaczyć plakietkami bydło. Ale Louis nie wiedział jak reagować. Zastanawiał się, jak widział go Harry, czy teraz zachowywał się przyjaźnie tylko z obowiązku, a w ciszy zaciskał zęby. Zastanawiał się, w którą stronę poszedłby ich pijacki taniec, gdyby nie zniszczył momentu.

- Więc – powiedział Louis, biorąc kęs kanapki. Mógłby przeciąć ser, gdyż był zbyt gruby i trzeba było się mocno starać, żeby go ugryźć.

- Więc - powiedział Harry obojętnie, wyjmując z lodówki jakiś sok pomarańczowy i pijąc prosto z kartonu. Louis starał się nie patrzeć na jego gardło, gdy przełknął. Harry otarł usta i odłożył sok na miejsce, zamykając drzwi lodówki i opierając się o nie, zatrzask pyknął. - Już miałem znowu iść sprawdzić jałówki i zastanawiałem się... – Kąciki jego ust uniosły się w górę i Harry przeniósł ciężar ciała. - Jolene lubi odwiedzających. Myślę, że już to mówiłem.

- Tak, mówiłeś - odpowiedział Louis, uśmiechając się na wspomnienie rumieńca Harry'ego i czucia własnego ciała, był twardy, ale wciąż ospały przez sen. Brak filtra mózg-usta. Pamiętam ten moment, z doskonałą jasnością.

- Wspaniałe wspomnienia – zażartował Harry i oboje się uśmiechnęli. Powietrze nagle wydawało się nieco lżejsze. - Więc... - zapytał, uśmiechając się w pełni i bawiąc się zamkiem swojej kurtki. - Chcesz ją poznać?

- Oczywiście – odpowiedział Louis. - Oczywiście. Zabierz mnie do słynnej krowy w ciąży Styles, od razu.

Harry zaśmiał się, błyskiem w oku.

- Możesz zabrać ze sobą swoje obrzydliwe kanapki.

Louis założył swoją starą parę kobiecych kaloszy ponownie, tym razem będąc ubranym w dżinsy i bluzę z kapturem Denver Broncos, którą kupił wWalmarcie w niedzielę. Było mu wygodnie, ale żałował, że nie miał jakichś jego własnych ubrań. Jak dotąd albo wyglądał jak koczkodan, albo dupek w garniturze. Może mógłby zapytać Zayna, czy nie mógłby włamać się do jego mieszkania i przesłać mu pocztą jego czarne, obcisłe dżinsy i kilka przyzwoitych koszulek.

- Dlaczego? – wyobrażał sobie brzmiący podejrzanie głos Zayna w jego głowie. – Komu starasz się zaimponować?

Louis westchnął. Na pewno nie był gotowy, aby spróbować wyjaśnić Harry'ego Stylesa komukolwiek, zwłaszcza gdy nic się naprawdę nie wydarzyło się między nimi. Lepiej po prostu to przetrzymać, w jego nieco zbyt dużych Wranglersach.

Obu ciężarówek nie było, więc Harry poprowadził Louisa wokół stodoły do ​​rzędu zaparkowanych quadów, zatrzymując się, by porządnie potrzeć, bo brzuszku Bonnie. Wspiął się na jeden, poklepując puste miejsce za nim.

- Zazwyczaj nie bierzesz konia? - zapytał Louis.

- Tak... - Harry uśmiechnął się do niego, mrużąc oczy w słońcu. - Wiesz jak ujeżdżać? - Jego uśmiech natychmiast zmienił się w sprośny, a Louis przewrócił oczami.

- Nie, nie wiem, jak ujeżdżać konia – odpowiedział tonem kończącym temat.

- Cóż, nie mam żadnych podwójnych siodeł, - powiedział Harry - a nie robimy tego na oklep, więc... – Jeszcze raz, dwa razy miękko poklepał siodełko, z zadowolonym z siebie wyrazem twarzy. - Wskakuj.

Louis westchnął z irytacją, ale przeciągnął nogę przez cały czarny, skórzany fotel i owinął ramiona ciasno wokół talii Harry'ego.

- Jesteś dość zadowolony z siebie - mruknął. Harry tylko zanucił przyjemnie w odpowiedzi, dwa razy spalając gumę, przed prawidłowym ruszeniem i skierował ich w stronę pastwiska. Louis starał się nie myśleć o tym, jak blisko jego wargi były od ​​przejechania po opalonej skórze szyi Harry'ego, pod szerokim rondem jego kowbojskiego kapelusza.

Jazda z Harrym była kojąca. Louis pozwolił wibracjom panować nad nim, kiedy jechali przez mile i mile łąk, usypiając nieokreślony ból w jego klatce piersiowej. Wreszcie dostrzegł grupę brązowego bydła na horyzoncie. Głównie brązowego – jedna krowa miała genialny czerwony kolor, jej ciało było wyraźnie opuchnięte pod jej włochatą sierścią. Zatrzymali się obok małego stada, łagodnie zatrzymując się na polu smaganym wiatrem. Harry pomógł Louisowi zejść z quada. Chwiał się trochę, wciąż czując wibracje w nogach i zarumienił się, kiedy Harry uspokoił go, przed zaprowadzeniem go do czerwonej jałówki.

- Jolene – powiedział Harry. – Poznaj Louisa.

Wydawało się, że ogląda Louisa jej miękkimi, brązowymi oczami, jasnymi i przyjaznymi.

- Hej – powiedział Louis, nie będąc całkiem pewnym jak zwracać się do krowy. Był znacznie mniej pewny też dlatego, że Harry patrzył na nią z absolutną, nieukrywaną adoracją. W końcu powiedział: - Jesteś tą ładną.

Harry wyprostował się w dumie.

- To prawda - powiedział. – Możesz ją pogłaskać, jeśli chcesz.

Louis wyciągnął rękę do dużego zwierzęcia i łagodnie pogłaskał bok jego twarzy.

- Jest młoda, prawda? - Było coś w jej oczach, co rozpoznał, drżące i pełne nadziei i prawie człowiecze.

- Tak – odetchnął Harry. - Bardzo młoda. Dwadzieścia pięć miesięcy. – Dołączył do Louisa, delikatnie głaszcząc ją po jej wybrzuszeniu na boku. Pachniała trawą, brudem i ostrym wiatrem.

- Jesteś największą dwulatką, jaką kiedykolwiek widziałem - powiedział Louis z uśmiechem. - I jest w ciąży z bliźniakami?

- Mhmm - Harry pokiwał głową. Zaczął nucić jakąś piosenkę o małej, nieznanej melodii.

- Moja mama miała bliźniaki kilka lat temu – powiedział Louis. - Chłopak i dziewczyna, z jej nowym mężem. Nie widziałem się z nimi jeszcze osobiście.

Poczuł nagły przypływ ostrego bólu, myśląc o nich, wyobrażając sobie ich dorastanie w Long Prairie w większym domu niż ten, w którym mieszkał z rodzicami, gdy był chłopcem. Ostrożnie nie myśląc o tym, jak ten malutki domek, z zieloną obdartą farbą i jego uginającym się gankiem, i jego ciepłem w zimie, był jedynym, do którego nie mógł wrócić. Był rozłam, brzydki wstrząs, który przemienił się w pożegnanie jego collage'u i to było na tyle dla niego i Long Prairie. Zastanawiał się, czy bliźniaki odkryli piaszczyste wydmy przy potoku, z tyłu szkoły podstawowej. Być może, że wszystko zostało przekształcone teraz.

- Zbyt zajęty, by wrócić do domu? – zapytał Harry.

Louis skinął głową, pozwalając łatwej odpowiedzi być prawdą.

- Byłem za granicą, kiedy zaszła w ciążę - powiedział. - Ja dowiedziałem się, kiedy dziecko miało już siedem miesięcy. Ale – jego uśmiech się złamał. - Myślę, że nie wiedziała od razu. Powiedziała, że ​​myślała, że ​​przechodzi przez wcześniejszą menopauzę. Urodziła, hm... urodziła mnie dość młodo.

Harry zachichotał.

- Cóż, to musi być niezła niespodzianka. – Ukląkł, by wyczuć miejsce, gdzie były cielęta Jolene, sprawdzając ich pozycję w łonie matki i kiwając do siebie z satysfakcją. Louis spojrzał na jej ciepłą twarz, spokojną, ale nie pustą. Zdecydowanie zaciekawioną i było coś tak akceptującego w jej oczach, wyraz pełnego zaufania.

- Odważna dziewczynka – mruknął Louis. Och, to jest śmieszne. Ja nie zakochuję się w krowie. – Więc... - kontynuował, odchrząkując. Zrobił małyresearch w internecie na temat operacji krów cielnych i chciał upewnić się, że nauczył się terminologii poprawnie. - Ona jest jałówką, co oznacza, że ​​nie miała żadnych cielaków wcześniej, prawda?

- To prawda - powiedział Harry. - Niektóre też są w ciąży po raz pierwszy w tym sezonie. Będą cielić się niebawem; zabierzemy je do stodoły, aby przeczekać kilka ostatnich tygodni. Ale, hm... Myślałem, że nie byłeś zainteresowany sprawami związanymi z ranczem. - Rzucił Louisowi chytre spojrzenie, które było tylko nieco przerażające w swej intensywności.

Louis wzruszył ramionami.

- Stwierdziłem, że powinienem się interesować. Wiesz, bo jestem tu w pracy.

Krowa zamuczała. Harry zaśmiał się i pochylił głowę, a Louis miał głupie, ulotne myśli, że nigdy nie zapomni, jak dołeczek Harry'ego wyglądał w tym momencie, wyrzeźbiony w jego twarzy w naturalnym świetle pod płynącymi chmurami.

- Racja - powiedział Harry. - Praca, to ma sens. Jak ci z tym idzie?

Louis zmarszczył brwi – bardziej ze słodkim zmarszczeniem nosa, niż dezaprobatą, a Harry roześmiał się. Żaden z nich nie wspomniał o akcie własności. Obaj wrócili do głaskania czerwonej jałówki, Harry wciąż nucąc swoją niską, kojącą melodię. Minęła dopiero minuta, kiedy Louis znowu poczuł jego wzrok na sobie.

- Co? - zapytał Louis, lekko drapiąc za miękkie miejsce za lewym uchem Jolene. Harry miał ten wyraz twarzy – tę koncentrację, jego łuk brwiowy błyszczał, co sprawiało, że skóra Louisa mrowiła, czuł się, jakby Harry go oceniał. Patrząc na niego z rozmysłem.

- Jesteś po prostu śmieszne wizualny - powiedział Harry. - Ekstrawagancki prawnik, stojący w polu, udający, że dba o moje krowy, więc może podpiszę ten jego papier...

- Hej! – westchnął Louis, naprawdę urażony. - Jolene i ja jesteśmy połączeni! To jest prawdziwe życie, Harry Stylesie; jestem jej ulubionym i możesz się odwalić - Odwrócił się do Jolene, przytulając się do jej głowy w płowym kolorze i szepnął: - Nie słuchaj go, kochanie; on próbuje nas rozdzielić.

Harry stał i patrzył na nich z przekrzywionym biodrem, uśmiechając się z rozbawieniem.

- I nie jestem prawnikiem, pamiętaj – dodał Louis. - Jeszcze nie, mam na myśli. Jestem jak jałówka wśród prawników.

Harry wydał z siebie głośny śmiech i poszedł sprawdzić inne krowy, mówiąc do nich czule. Louis pozostał z Jolene. Uśmiechnął się, słysząc strzępy monologów Harry'ego.

- Wyglądasz dziś pięknie, Germaine. Tak, Barbara Walters, widzę cię tam. Witaj, Beyoncé.

- Kiedy zamierzasz śpiewać im serenady? – odezwał się Louis, szukając głowy Harry'ego nad tłumem bydła. - Spodziewałem się show, Styles.

Natychmiast usłyszał głos Harry'ego z drugiej strony stada, śpiewając słowa do melodii, którą nucił.

Come sail your ships around me

And burn your bridges down

We make a little history, baby

Every time you come around*

Jego głos był piękny, niski i nieco szorstki, ale mimo to młodzieńczy. Dokładnie taki, jak powinien brzmieć głos kowboja. Louis roześmiał się, gdy wszystkie jałówki zaczęły nisko muczeć wraz z piosenką. Harry przestał śpiewać, lekko sapiąc z oburzeniem, kiedy krzyknął: - To miało być żałosne i romantyczne!

- Szybko Harry, biegnij! Myślą, że je podrywasz!

Louis roześmiał się, kiedy Harry próbował wytorować sobie przejście wśród podekscytowanych krów. Wyciągnął rękę bez myślenia, którą Harry wziął i ścisnął palcami, kiedy Louis wyciągnął go, podczas gdy oboje udawali, że są w skrajnym niebezpieczeństwie. Jedna z krów wydała z siebie rozczarowanie brzmiące muu, przez co dostali napadu śmiechu. Biegli, potykając się i upadli na murawę po drugiej stronie małego obszaru trawy, który był grubszy niż trawy rosnące wokół niego, z nadal luźno splecionymi palcami.

- Cholera – westchnął Louis. - Było blisko.

Boże, oni przebiegli jakieś... czternaście metrów? Nie miał formy. Najwyraźniej jego comiesięczne sesje podnoszenia ciężarów na siłowni nie utrzymywały go w najlepszej kondycji. Oddychał ciężko, zaczynając się pocić pod jego bluzą, nawet gdy czuł chłodny powiew wiosennego wiatru.

Harry nie wyglądał na to, by go to ruszyło, oczywiście – na pewno nie przez ćwiczenia. Jego oczy były jasne, a jego szyja zaczerwieniła się, kiedy przewrócił się na bok. Jego kapelusz spadł z głowy, jego kciuk celowo przez chwilę otarł się o wewnętrzną część dłoni Louisa i zsunął się na jego nadgarstek.

- Mogą stać się trochę czułe - przyznał, a jego rzęsy zatrzepotały, kiedy patrzył na Louisa. - Nie wiem, co bym zrobił, jeśli by cię tam nie było.

- Zamknij się. - Louis zabrał swoją rękę i wykorzystał ją, by wetknąć ją za ramię Harry'ego. W końcu ułożyli się s Louisem na plecach, wpatrującym się w ogromne połacie jasnego nieba i Harrym leżącym na boku, wpatrującym się w Louisa. Chmury płynęły powyżej nich, odległe i nieskazitelne. – W każdym razie, dlaczego masz ranczo?

*To piosenka Nicka Cave'a i The Bad Seeds pod tytułem The Ship Song. Uwielbiam Nicka Cave'a i uwielbiam chyba wszystkie jego piosenki, dlatego bardzo polecam to przesłuchać.  

Wild And Unruly (Larry Stylinson) - TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz