Słodka zdobycz

5.2K 327 27
                                    

Najbardziej ze wszystkich dni w roku uwielbiałam Halloween. Może i to nie jest do końca jako takie święto, ale spędzało się je bardzo przyjemnie. Słodycze to jedna z tych rzeczy, które należały właśnie do tych przyjemności. Zjedzone w znakomitym gronie smakowały jeszcze lepiej. Jednakże tym razem nie miałam możliwości wyjścia i zbierania łakoci.
Wygramoliłam się ze swojego pokoju bez nadziei, że Ruki zachowa się jak Reiji i zafunduje mi słodycze. Rozejrzałam się po rezydencji. Żadnych duchów nie zlokalizowano. Nawet wilkołak się nie znalazł. Za to pojawił się pewien roześmiany wampir.
- Będziesz dzisiaj moją asystentką, masochistyczny kociaczku.
Z pewnością czegoś chciał. Zapomniał, że nie zwracam uwagi na jego urok, to znaczy prawie nie zwracam uwagi.
- Co będę robić?
Nic ciekawszego niż bycie na koncercie tego zadufanego w sobie blondasa nie wykrzesałam z odmętów pamięci sięgającej do dnia wczorajszego.
- Wiedziałem! Będziesz udawała moją uroczą, podłą, wiecznie zazdrosną, daleką od ideału dziewczynę. Mam już dość tych natrętnych lasi, które myślą, że zdobędą faceta na moim poziomie.
Wolę miłego Kou. Współczuję jego fankom.
Westchnęłam rozkładając teatralnie ręce.
- Pod jednym warunkiem. Chcę słodyczy. W końcu jest Halloween.
Chłopaczek zaśmiał się kpiąco. Wiem doskonale ile miałam lat i o co prosiłam. Zwiesiłam głowę z mocno czerwonymi policzkami. Kiedy zachichotał po raz kolejny przytknęłam włosy do swojej twarzy.
- Nie śmiej się! W-wiem ile mam lat...
Nachylił się nade mną, nasze czoła zetknęły się razem.
- Wiesz, co? Nie udawaj, nie musisz.
Serce nagle zabiło mi o wiele szybciej. To uderzenie dotarło do mojego mózgu równie szybko co fakt, że kiedyś byłam fanką tego dwulicowego brutala.
- Ty też nie musisz udawać miłego, delikatnego chłopaka w mojej obecności, znam cię.
Odsunęłam go delikatnie od siebie co spotkało się brakiem przyjęcia.

- Co ty możesz o mnie wiedzieć wkurzająca dziewucho?
Wyraźnie nie przepadał, gdy coś nie szło po jego myśli. Pod tym względem troszkę przypominał Ayato, nie chciał bym patrzyła na kogokolwiek innego.
- Wiem o tobie tyle ile sam zdołałeś mi pokazać.

Zignorował moje słowa zerkając w okno za mną. Nie obchodziło go moje zdanie.
- Założysz strój, który zostawiłem ci na łóżko, do zobaczenia o ósmej masochistyczny kociaczku. - wypowiedział w bardzo filuterny sposób. W tym tonie można się zakochać. Złapałam się za głowę i uklęknęłam w miejscu. Niewyobrażalny ból liznął moje wnętrze jak ogień listy miłosne.
Ktoś stwierdził, że zawadzam na korytarzu, bo natychmiast chwycił kołnierz mojej bluzki i podniósł na pewną wysokość. Znowu Yuma? Nie, to niemożliwe. Unikał mnie jak ognia od pewnego czasu.
- Bydło powinno się paść w swojej zagrodzie. - rzekł surowo nadal trzymając wysoko w górze.
- Jesteś moim opiekunem, więc mnie tam zanieś. Sama nie trafię.
Musiał zrozumieć aluzję, bo w jednej chwili wylądowałam na równych nogach. Na szczęście nie rzucił mnie jak Yuma.
- Posłuchaj. Powinnaś już wiedzieć. Kto jest twoim Adamem? - powiedział te dziwne słowa z jakąś nadzieją, której wcześniej nie czułam u żadnego z tych wampirzych straszydeł.
- Serce Ewy nie wybrało nikogo. - odpowiedziałam dobitnie. Nie zdążyłam się zakochać. Podążyłam szybko w kierunku swojej sypialni, tak żeby nie pytał o nic więcej. Na łóżku leżała piękna czerwona suknia podobna do tej Kopciuszka, nawet były szklane pantofelki.
Jak się okazało później pasowała idealnie, a nawet co nieco podkreślała. Oprócz tego, że na koncercie Kou wpadnie przez przypadek pod koło rozpędzonego samochodu nic dobrego nie powinno się stać.

Blondyn zabrał mnie z pokoju zanim zdążyłam przejść przez posiadłość. Znaleźliśmy się od razu w wielkiej białej limuzynie. Chłopak wyglądał jak książę z bajki. Biały garnitur idealnie mu pasował.
- Nie mogłem pozwolić by ktoś inny cię w tym zobaczyć, masochistyczny kociaczku.
Przysunął się bliżej i objął mnie. Skórą chłodną jak kostka lody rozgrzewał me policzki.
- Pamiętaj kim jesteś. - wymruczał mi do ucha. Z miną przypominającą trzy kreski odsunęłam jego twarz na co najmniej kilka centymetrów.
- A raczej kogo będę udawać po wyjściu z tego wozu.
Przycisnął mnie mocniej do siebie, chciał ugryźć, ale jakbym wyglądała z dwoma świeżymi dziurami na szyi? Chwila, dzisiaj Halloween.
- Nie kochasz mnie? Jesteś lesbijką? - warknął niezadowolony, ale nadal nie wypuszczał z uścisku. Tym razem to ja chciałam grać główne skrzypce. Schwyciłam go za policzek i przyciągnęłam do siebie mierząc zimnym wzrokiem w jego oczy.
- Przykro mi, ale mam pewne wymaganie. Miłość odwzajemnioną.
I jego wyraz twarzy się zmienił. Na chwilę spoważniał. Nasze wargi zbliżyły się do siebie niebezpiecznie, ale samochód postanowił zahamować.

Zaraz po niebotycznie wspaniałym koncercie Kou zbiegły się wokół nas tłumy dziewcząt.

- Jak wam się podobało, tylko szczerze drogie panie! - zakrzyczał rozweselony mocno trzymając moją dłoń. Pewnie wyglądała jak bakłażan, ale przez czarne rękawiczki nikt nie widział. Zerkałam krzywo na dziewczyny zebrane wokół, ale to nie dlatego, że byłam zazdrosna, raczej dlatego, że popychały mnie.
- W-wiesz...twój poprzedni występ był lepszy, Kou-sama.
Niewinna niewiasta wystąpiła naprzód swoich koleżanek. Uśmiech Kou zniknął jak kamfora.
- Nie będziesz mnie poniżać w obecność mojej ukochanej.
Dziewczyny wyraźnie się przeraziły. Zrozumiałam, że jego pewna strona mówiła te słowa szczerze, inna zaś chciała je uprzedzić względem mnie i naszego "zakazanego" związku.
Nikt się tego nie spodziewał. Zanim Kou zareagował psychopatka potocznie nazywaną fanką numer jeden jakich wiele wbiła nóż prosto w miejsce, gdzie kiedyś ugodził mnie Kanato. Czerwona wcześniej sukienka zalała się ciemną plamą szkarłatu. Nie bolało, nic nie czułam. Wszyscy krzyczeli, nie wiedziałam dlaczego. Osunęłam się na Kou, które trzymał mnie w tej chwili mocniej niż kiedykolwiek.
- Nie umrzesz, bo ci tak każę!
Zaciskał szczęki, w końcu uniósł moje truchło i pognał w kierunku limuzyny.
- Głuptasie, przecież jestem wampirem. - wyszeptałam cicho śmiejąc się przy tym. Otarłam krew spływającą po moich wargach. Zostałam rzucona na siedzenie. Kou oparł się nade mną.
- Jak możesz mnie tak straszyć? Gdyby ci się coś stało bracia by mi tego nie odpuścili, głupia dziewucho.
Mimo tego groźnego tonu śmiałam się jeszcze głośniej.
- Tego twoje fanki nie zapomną.
Podniosłam się niewysoko. Przypadkiem nie chciałam go bardziej rozwścieczyć.
- Tsa, dzięki tobie już na zawsze zrezygnują z podrywania mnie, masochistyczny kociaczku.
Sam też się uśmiechnął, ale czule jakby się jednak przejmował czym innym niż sobą.

Dostałam od niego mnóstwo słodyczy, począwszy od tych domowych skończywszy na kupnej chemii. Nie obchodziło mnie to. Jadłam co wyglądało na smaczne. Czułam się coraz lepiej, z wyjątkiem tego, że ciągle nic nie wiem o Azusie, o! O wilku mowa. Wszedł do mojego pokoju niepostrzeżenie i ukradł czekoladkę.
- Chciałem...ci coś pokazać.
Wyciągnął w moim kierunku nóż z błękitnym brylantem na rękojeści.
- Mogę cię...pociąć?
Zmierzyłam go jedynie wzrokiem pełnym pogardy. Ten to już w ogóle ma namieszane w głowie.
- Nie możesz. - zaprzeczyłam starannie ukrywając niechęć względem jego egzystencji.
- A ty...chcesz mnie? ...Mogę...zostać twoim...Adamem?
Przycisnął mnie do boku łóżku, tak siedziałam na ziemi, czy coś w tym dziwnego?
- Nie ma mowy.
Znowu ktoś miał zamiar mnie ugryź. Na jego nieszczęście miał broń. Wyrwałam mu ją i przystawiłam do szyi, gdzieś tam powinna być tętnica.
- Nie zginiesz przez coś takiego.
Delikatnie przejechałam po jego szyi sztyletem, za chwilę popłynęła po niej krew.
- Cieszysz się? - zapytał przyciskając szyję mocniej do sztyletu. Nie cofnęłam dłoni.
- Nie cieszę się z twojego bólu!
Uniósł głowę jakby porażony piorunem. Zadrżałam po tym ile smutku zobaczyłam w tych nieczułych oczach. Sztylet upadł.
- Nie...cieszysz?
Nie wiem co przeżył w przeszłości, ale było to z pewnością bolesne. Przytuliłam go do siebie, przez chwilę myślałam, że tylko się wtulił. Ugryzł mnie jednak w szyję. Pozwoliłam mu na to z empatii, której nawet Ruki nie potrafił odczuwać.
- Twoja krew...ona jest...pyszna.

Ugryzł w innym miejscu, tym razem to był mój nadgarstek, o który wcześniej się otarł.
- Wystarczy. - warknął Yuma, który pojawił się za Azusą, odciągnął go ode mnie na bezpieczną odległość.
- Yuma, nadal mnie nienawidzisz? - wyszeptałam z bólem, nie wiem gdzie mnie ugryzł ciemnowłosy, ale strasznie piekło.
- Nie nienawidzę cię. Myślisz, że kim dla mnie jesteś, mała świnko?
Zamgliło mnie, wystawiłam rękę przed siebie. Zobaczyłam Shu, który chwytał mnie w pasie, był tak blisko, ale to pewnie tylko złudzenie. Znowu miałam zemdleć, a raczej zrobiłam to.
W swoim śnie widziałam kobietę w białej sukni ślubnej. Miała piękne długie czarne włosy, jej twarzy nie widziałam. Stała na kobiercu obok tego, o którym wolałabym zapomnieć, a jednak tam był, w czarnym garniturze, uśmiechał się na znak szczęścia, bez sadyzmu, a więc ożeni się z nią? Oby to nie była prorocza zjawa.

Diabolik Lovers x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz