Złodziej uśmiechu

395 43 8
                                    



Ostry dźwięk dzwonka przy drzwiach niespodziewanie spłoszył ciszę zalegającą w domu, wyrywając jej właściciela z głębokiej zadumy. Leo uniósł wzrok znad książki i spojrzał w kierunku, z którego dobywał się ów irytujący odgłos, z mieszaniną zagubienia i ledwo dostrzegalnego niezadowolenia, formującego się w kącikach ciemnych oczu. Na moment zastygł w bezruchu, licząc na to, że być może intruz zniechęci się już po pierwszej próbie. Daremnie. Dzwonek zahałasował znów. I raz jeszcze. Leo westchnął ciężko i odłożył książkę na stolik, podnosząc się z miejsca.

Już idąc korytarzem chłopak miał ochotę się wycofać. Przecież jeśli będzie udawał, że nie ma go w domu, to intruz w końcu się znudzi, prawda? W przeciwnym razie będzie musiał znów znosić obecność tego dziwnego osobnika...

Chłopak zachwiał się na granicy korytarza i przedpokoju, niepewny czy powinien jak gdyby nigdy nic wrócić do czytania książki, czy też raczej otworzyć drzwi i po raz kolejny przegonić przybysza. Leo zacisnął dłoń na framudze, kiedy dzwonek znów zagrał swoją drażniącą i przynoszącą same kłopoty melodię, zmuszając gospodarza do odryglowania drzwi.

Na progu stał młody chłopak w nieco za dużej kurtce zimowej i śmiesznej, wełnianej czapce, która najwyraźniej chroniła go przed mrozami zimy. Leo nawet nie zdziwił się widząc tę obcą, a jednocześnie w pewien sposób znajomą twarz. Dokładnie takiego widoku się spodziewał. A mimo to nie był w stanie ustrzec się przed tym specyficznym, niezwykle rzadkim ukłuciem w piersi. Ukłuciem, które za każdym razem wywoływał w nim absurdalny uśmiech intruza, najwyraźniej nie odstępujący tego dziwaka na krok.

- Znów tu jesteś? - odezwał się w końcu gospodarz, może niezbyt uprzejmie, ale przynajmniej na tyle wymownie, by dać nieznajomemu sygnał, że nie życzy sobie jego bezsensowych wizyt. Na nic jednak zdawały się tego typu znaki, wobec tak upartego typa.

- Witaj - powiedział chłopak, zupełnie ignorując nieprzyjazne słowa Leo. Jung nigdy nie był pewien, czy jego odpychająca postawa naprawdę w żaden sposób nie raziła tego dziwnego osobnika, czy też sprawnie to ukrywał. Tego typu refleksje były jednak mało istotne.

- Mówiłem ci już, że mój dom to nie przytułek dla bezdomnych... - burknął Leo pod nosem, próbując własną postawą jakoś odpędzić wyrzuty sumienia, które niepotrzebnie i głupio odczuwał, ilekroć widział tego włóczykija. Nie miał pojęcia skąd się wziął, ani czemu za nim chodził. Wiedział tylko, że zawsze, mimo drżących z zimna kolan i pary wodnej opuszczającej usta wraz z tak niezbędnym o tej porze roku ciepłem, zawsze na twarzy tego chłopaka malował się radosny, może nieco naiwny, ale niezwykle ciepły uśmiech. Było to zjawisko, którego Leo w żaden sposób nie potrafił pojąć.

- Tym razem to nie ja jestem tym, który potrzebuje domu - zaśmiał się chłopak, jakby w ten sposób bagatelizując powagę swojej trudnej sytuacji życiowej. Następnie wyciągnął zmarznięte ręce z kieszeni i sięgnął do zamka swojej kurtki. Oczy Leo rozszerzyły się ze zdziwienia, kiedy zza odchylonego fragmentu materiału wyjrzała mała, kruczoczarna i nieco potargana głowa kotka. Zwierzątko rozglądało się z zaciekawieniem na boki, ale było widać, że zaróżowione uszka drżą pod wpływem dotkliwego mrozu.

Leo przez chwilę z niemałym zaskoczeniem wpatrywał się w ten przedziwny obrazek. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie kształtnych oczu drżącego z zimna kociaka, żeby gospodarz bez słowa otworzył szerzej drzwi, i usunął się z przejścia. Widząc to, intruz uśmiechnął się jeszcze promienniej, wkraczając w cichą przestrzeń przedpokoju. Leo zamknął za nimi drzwi i niemal od razu wyciągnął przed siebie ręce, oczekując przekazania mu zmarniałego kotka. Mógł ignorować i odpychać ludzi, ale zwierzęta zawsze sprawiały, że miękło mu serce. Były dużo mądrzejsze i mniej irytujące. Nic więc dziwnego, że nie potrafił zatrzasnąć przed tą biedną znajdą drzwi.

Złodziej uśmiechu // LeobinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz