XI - "Bo ja się boję sof i kanap"

48 7 2
                                    

Siedziałam w kawiarence z dziewczynami. Właśnie minęła pierwsza wtorkowa lekcja. Nawet nie wiem, kiedy minął poniedziałek. Wczoraj dziewczyny nie zrobiły mi awantury na temat Hugo, czyli albo Alicja się nie wygadała albo się wygadała, a dziewczyny postanowiły zaczekać z pytaniami albo... Dobra nie zagłębiajmy się w szczegóły. Chanel, Alicja, Paula, Gizela, (dużo nas), Chantal, Pamela, Irmina i Daria prowadziły ożywioną dyskusje na temat minionej lekcji matematyki.

- Jak ja nienawidzę matmy! - jęknęła Pamela.

- Wyobraź sobie, że ja też - powiedziała Chantal.

- Dajcie spokój. Stereometria jest fajna - powiedziałam.

- Ten dział jest okropny! Nie cierpię rysowania tych wszystkich prostopadłościanów i graniastosłupów! - powiedziała Paula.

- Ale przyznać musicie, że to jest lepsze od tych wszystkich funkcji - powiedziała Alicja.

- No w sumie racja - powiedziała po chwili Irmina, a reszta z żalem jej przytaknęła.

- Nie rozmawiajmy już o tym fascynującym przedmiocie - powiedziała Chantal z ironią. - Widziałam na zastępstwach, że wasz fakultet ma dzisiaj historię z Garłowską.

- To prawda - przytaknęłam.

- Trochę się jej boję. Tyle różnych historii o niej słyszałam - powiedziała Gizela.

- Dziewczyny, powinnyście się cieszyć. To ikona naszej szkoły! - powiedziała z udawaną radością Daria.

- Tak cwaniaro, ty się cieszysz, bo nie masz z nią zajęć - powiedziała Chanel.

- Mówią, że piła wódkę z dinozaurami - zaśmiałam się.

- Tak, też słyszałam. Uczyła moją mamę - powiedziała Paula.

- Moją też - dodała Chantal

- I moją! - zawołała Gizela.

- Paczcie, jaka ironia. Historia będzie was uczyć historii - powiedziała Alicja.

- To było trochę wredne - powiedziałam.

- No może troszeczkę - przyznała Alicja.

Nagle rozbrzmiał dzwonek oznajmiający początek lekcji.

- O matko! - zawołałam, zerwałam się z krzesła łapiąc książki, które spadły z moich kolan i pobiegłam pod klasę. Podobnie zrobiły Gizela, Irmina, Pamela, Chanel i Paula. Nie chciałyśmy się spóźnić. Nie na tę lekcję. Na szczęście dobiegłyśmy do gabinetu w momencie, gdy Garłowska otwierała drzwi. Przywitałyśmy się z nauczycielką wchodząc do klasy i zajęłyśmy swoje miejsca.

- O widzę, że mamy żeński skład - powiedziała Garłowska. Faktycznie niebyło dzisiaj dwóch chłopaków z naszej grupy.

Garłowska stanęła za biurkiem i chwilę nam się przyglądała. Była kobietą koło sześćdziesiątki (albo starszą), niską i korpulentną. Jasne włosy układały jej się w mini afro. Ubrana w ciemnozieloną, sztruksową marynarkę, takiego samego koloru, materiałowe spodnie i białą koszulkę. Nie powiem byłyśmy wystraszone, żeby nie powiedzieć przerażone. Wiedziałyśmy, że była straszną kosą. W końcu nie bez powodu od sześciu lat była zwyciężczynią „Sienkiewiczówki" z kategorii „Kosa roku" - nagrody nadawanej przez uczniów nauczycielom. Ponoć potrafiła podawać kilka dat do jednego wydarzenia. Większość jej uczniów kończyła z dwójką. Rzadko, kiedy zdarzały się trójki o czwórkach nie wspominając. Ale zdarzali się tacy, którym się to udało, a byli to ci, którzy maturę z historii zdali na 90 procent.

W gabinecie panowała taka cisza, że słychać było jak muchy latają za oknem.

- No dobrze moje drogie, na wszelki wypadek przedstawię się, nazywam się Katarzyna Garłowska. Profesor Pieczarka powiedział, że ostatnio omawialiście rozbiory Polski - powiedziała żywo.

Druga stronaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz