Rozdział IX

1.9K 222 37
                                    


Szukałem Blade'a po mieście. Biegałem już od kilku minut, 
Aż w końcu przyuważyłem go kątem oka przy kafejce. Nie zauważając mnie, maszerował dalej.
-Blade!- Odwrócił się, ale znów mnie nie dostrzegł. Począł iść dalej.
-Ej, Blade, zatrzymaj się!- Krzyknąłem znowu. Tym razem już mnie spostrzegł. Zatrzymał się, patrząc na mnie z lekkim zdziwieniem. Sam nie wiem, czy byłem gotowy z nim wtedy rozmawiać o wszystkim, co usłyszałem zaledwie kilkadziesiąt minut temu. 
-I co? Co powiedział twój ojciec?- Spytał, a jego twarz oblał czerwony rumieniec.
-Myśli, że do wszystkiego Cię zmusiłem..-Mówiłem.- Jezu.- Urwał mi zdanie Blade.
-Nie o tym nam teraz rozmawiać. Jest ważniejsza sprawa.- Złapałem go za rękę z poważnym wyrazem twarzy, a jemu poszerzyły się źrenice. Ręce mi drżały.
-Cover? Co się stało?- Zwrócił się do mnie, łapiąc mnie za palce. 
'Nie dam rady tego powiedzieć. Ni luja'.- Myślałem. Miałem spuszczoną głowę.
-Cov? Zaczynam się niepokoić.- Powiedział. Miał czym. Wyrwałem się z objęć jego dłoni i cofnąłem się o krok w tył. 
-Ojciec..- Zacząłem.
-Co ojciec? Wiem, że chcą nas oddzielić pokojami, ale  spokojnie, jakoś to wyjaśnię.- Powiedział z troską.
-Nie w tym rzecz. Po twoim wyjściu ojciec zaczął ze mną rozmowę na inny temat.- Nie miałem wtedy odwagi patrzeć mu w oczy.
-Jaki?- Zapytał.
-Całkiem niezręczny dla mnie, jak i dla Ciebie...-Ciągnąłem to w nieskończoność.
-Jezu! Cover! Powiedz wreszcie, o co chodzi, bo zaraz przez Ciebie zawału dostanę!- Parsknął poirytowany.
Okej, musiałem mu powiedzieć. Co? Miałem trzymać go przez całe życie w niewiedzy? Miałby nie wiedzieć tego, że tak naprawdę jest moim bratem? Nie mógłbym tak żyć. 
-Powiedział mi, że jest twoim ojcem.. To znaczy.. Że jesteśmy rodzeństwem.. To znaczy, nie, niezupełnie, w sensie.. Mamy inne matki, ale w dalszym ciągu.. Jesteś moim przyrodnim bratem, Blade. To właśnie powiedział mi mój ojciec.- Zakończyłem moją przemowę. 

Staliśmy w ciszy chyba z milion lat. Przynajmniej ja tak to widziałem. 
Nadal nie patrzyłem w jego oczy. Zapewne smutne oczy. Czekałem, aż usłyszę jego płacz, aż go pocieszę i powiem, że nadal możemy się przyjaźnić, co złamałoby mi serduszko. Jeśli nie na płacz, oczekiwałem jego nagłego wybuchu gniewu. Miał krzyczeć, mówić, że to przecież nieprawda. A potem się popłakać. 
Jednak mijały naprawdę długie sekundy, a nic takiego nie następowało. 
'Może zemdlał na stojąco, cholera?'- Pomyślałem. Doprawdy, byłem geniuszem. 

Podniosłem głowę i spojrzałem mu prosto w oczy. To znaczy chciałem, ale pokrywały je jego blond włosy. Usta zakrył dłońmi. Drżał. Myślałem, że się dusił. Przestraszyłem się. 
-Blade! Powiedz coś!- Zwróciłem się do niego. 

-Pfft.- Wydusił z siebie. 
Pomyślałem wtedy, że chyba naprawdę się dusi. 

Chwyciłem go za dłonie i odciągnąłem mu je od ust. 
Rzeczywiście, Blade miał łzy w oczach. Od śmiechu.
-Hahahahahahahaha, Jezu.- Rżał, jak ujeżdżany, dziki koń. Coś się we mnie zagotowało. 
Ocierał strumienie łez. 
-Co Cię tak bawi? To poważna sytuacja. Nie możemy stworzyć kazirodczego związku.- Powiedziałem, czując, jak cały płonę. 
Spojrzał na mnie z poważną miną. Ale nagle napompowały mu się policzki i znowu parsknął śmiechem. 
-Powiesz mi w końcu, dlaczego rechoczesz? Aż tak Cię to śmieszy?
-Błagam Cię, Cover.- Powiedział, patrząc mi w oczy. Spoważniał. 
-Co? Naprawdę nie rozumiesz? Bo wiesz co? Ja na przykład Cię kocham. I poczułem, że coś we mnie umarło, kiedy dowiedziałem się, że jesteś moim bratem.- Po raz pierwszy od naszego wyjścia do baru z Blade'm na początku naszej znajomości, łzy pociekły mi po policzkach. 
-Naprawdę w to uwierzyłeś?- Zapytał ze spokojem.
-Dlaczego miałby kłamać? Pomyślałeś o tym?- Spytałem. Ogarnął mnie przypływ chłodu. 
-Oj Cov, myślałem, że jesteś mądrzejszy. To chyba oczywiste, że twój ojciec próbuje nas rozdzielić.
-Zdążyłem się domyślić. Jeszcze coś wywnioskowałeś, Sherlocku?
-Hmm.. Gdybyś był twoim ojcem.. Nie bałbyś się, że powiedzmy.. O, tak. Twój pracownik nakryje twojego syna całującego się z jakimś chłopaczkiem? Że stracisz dobre imię? Lub po prostu.. Twój syn będzie nękany?- Pytał z podniesioną brwią. 
O żesz. To naprawdę stopniowo nabierało sensu. Jednak nie mogliśmy mieć pewności. 
-To tylko twoja teoria, Blade. Jakoś nie poczułem, żeby magiczny plaster opatrzył me złamane serce, a do brzucha naleciało mi stado motyli. 
-Tak? A ja jakoś nie poczułem, żeby złamało się MOJE serduszko i chęci wstąpienia do najbliższej apteki po żyletki. 
-Może zwyczajnie masz mnie w dupie. Właściwie to nigdy od Ciebie nie usłyszałem długo wyczekiwanych dwóch słów. Chyba już wiem, dlaczego. Ale to już bez znaczenia. Jesteśmy rodzeństwem, więc jeśli kiedykolwiek od Ciebie jeszcze usłyszę, że mnie kochasz, to pewnie będzie to spowodowane tym, jaki to braciszek dał ci zajebisty prezent pod choinkę. 

Jego blada twarz nabrała takiego pomarańczowego koloru, że niemal przyćmiła wszystkie piegi. 

A śliczne oczy posmutniały. Miałem ochotę go przytulić i pocałować, ale poczułem do siebie obrzydzenie. Myśleć tak o swoim bracie. 
Wtedy to on spuścił głowę.
-Wracam do Akrylionu. Chodź ze mną, jeśli chcesz, braciszku.- Powiedziałem do niego.
-Nie mów tak do mnie, niedobrze mi.- Odpowiedział.- Czasami przejawiasz aspekty takiej głupoty, że zastanawiam się, czy ktoś Cię nie podrobił, Lynch. 
Wszystko mi się sypało. Odwróciłem się do niego i zacząłem iść w stronę bazy. 
Nagle zauważyłem dwie, tyczkowate postacie, zbliżające się z niebezpieczną prędkością w naszą stronę. 
-BLADE!!!- Krzyczał Elric. 
-COVER!!!- Dopiero po chwili rozpoznałem głos Betty. O cholercia. 
Odwróciłem się w drugą stronę i począłem tuptać w randomowym kierunku. Wszystko było takie popieprzone. 
-STÓJ W IMIENIU PRAWA!- Usłyszałem głos za sobą. El zasadził mi soczystego kopa w plecy. Przewróciłem się, a on na mnie. Łamaga.
-To jakieś porwanie? Boże Elric, ile ty ważysz? Złaź ze mnie, bałamucie.

Zlazł ze mnie i pomógł mi się podnieść. Popatrzyłem w stronę Blade'a i Betty. Rozmawiali ze sobą, Betty wyglądała na zakłopotaną, a Blade był totalnie zniesmaczony. 
-Blade, Cover, mamy wieści.- Powiedziała Betty, zbierając nas wszystkich. 
-Zamieniam się w słuch.- Odpowiedział Blade, przewracając oczami. 
-Wcale nie jesteście kurka braćmi.- Oznajmił Elric.
To miłe, że próbował nas.. Przepraszam, MNIE pocieszyć. 
-No co ty nie powiesz?- Sarkastycznie parsknął Campbell. 
-Ludzie, to miłe, że chcecie, żebyśmy my, przepraszam, JA poczuł się lepiej, ale nie macie żadnych dowodów. 
-I tu się mylisz.- Z łobuzerską miną zwróciła się do mnie Clarkson.- Mamy.. I to spore. 
-No raczej! Babuszka Emily potrafi zdziałać cuda.- Śmiał się El.
-Okej, rozumiem, że jesteście niezwykle podekscytowani, ale powiecie w końcu, o czym mowa?- Spytałem z poirytowaniem. 
-Akt.- Powiedział Elric.
-Akt? O czym ty mówisz?- Zadałem pytanie. 
-No akt urodzenia. A właściwie akty urodzenia. WASZE akty urodzenia. Nazwiska waszych matek są różne. Imiona i nazwiska waszych ojców również. Nie ma najmniejszej szansy na to, że w jakikolwiek sposób jesteście spokrewnieni.- Uśmiechnął się.
'Więc naprawdę nie jesteśmy braćmi'- Pomyślałem. Nigdy jeszcze nie odczułem takiej ulgi. Spojrzałem na Blade'a, chciałem go przeprosić i wyściskać. Ale ten stał zszokowany.
-Elric.. Wy wiecie, jak nazywają się moi rodzice?- Spytał.
-Tak, już wiemy. Lisbeth i John Campbellowie. Rodowe nazwisko matki: Sommers.- Powiedział Krzywoząb. Betty teraz wyglądała na przygnębioną. 
-Lisbeth i John.. Jest jakaś możliwość, żeby wydostać się stąd na dzień, dwa? Spotkać się z nimi choć na moment? Lub, żeby oni tu przyjechali?- Zapytał, podekscytowany. 
Wcześniej mówił, że to dla niego nic. Ta, widać. 
-Przykro mi Blade. Nie żyją.- Wycedził Elric. 
Blade uśmiechnął się.
-Ah, to nic takiego.- Podrapał się po głowie.- Zdarza się.
Zapanowała niezręczna cisza. 
-To co? My z Bett lecimy, a wy sobie 'porozmawiajcie'- Powiedział Elric, falując brwiami. 
Tęskniłem za burakiem Blade'a na twarzy. Dzisiaj był zdecydowanie zbyt poważny. 
-Jasne. Bett, co?- Zwróciłem się do Elrica, tym razem samodzielnie falując brwiami. 
Zarówno on, jak i Betty byli już cali czerwoni. Życie jest naprawdę dziwne. 
-Nie twój interes, Lynch! Żegnam.- Rzucił Krzywoząb, odbiegając wraz z Betty Clarkson. 
-Ej, Bladuś.- Powiedziałem.
-Lynch, ty kompletny debilu i pacanie. Chyba aż zarzucę tekstem: ''A nie mówiłem?'' 
Więc.. 'A nie mówiłem?'.
-Tak, tak, mówiłeś. Chyba jeszcze nigdy mi tak nie pocisnąłeś, jak dziś, Campbell. 
-A przymknij się. Po prostu mnie zdenerwowałeś. Tak się cieszę.- Zarumienił się, odwracając wzrok. 
Czyli jednak on też nie był do końca pewny siebie. Doprawdy niesamowity. 
-Przykro mi z powodu twoich rodziców.- Powiedziałem.
-Daj spokój, nie przejmuję się tym.- Odpowiedział. Łezka mu popłynęła pod prawym okiem. 
Zbliżyłem się do niego i przytuliłem go. 
-Braciszku..- Powiedziałem sarkastycznie.
-Lynch, jeszcze jedno 'braciszku', a zaraz powąchasz sobie kwiatki od spodu.
-Groźnie.- Parsknąłem.- Hej, Blade..
-Hmm?
-Już nic nas nie rozłączy, co?- Spytałem.
-Próbujesz być romantyczny, ale coś ci nie wychodzi.- Zaśmiał się.
-Zaraz Cię uciszę. 
Pocałowałem go. Potem znowu. I jeszcze trzeci raz.
-Hej?- Zapytał.
-O co chodzi?
-Wracajmy, strasznie tu zimno.
-Pewnie.- Odpowiedziałem, zdejmując kurtkę i przewieszając ją na nim. Wyglądał, jakby ktoś na przedszkolaka założył duży worek na śmieci. 
-Zmarzniesz.- Powiedział. 
-Nie dbam o to. Chodźmy. Muszę dać lekcję mojemu ojczulkowi.- Obejmując go ramieniem, zacząłem iść.
-Zróbmy to razem, w kupie siła.
-Jak panienka sobie życzy.
-Idiota!- Trzepnął mnie w czoło. 



AkrylionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz