Rozdział 1 - "he's dangerous. he come back for me"

1.1K 57 2
                                    

Wiele ludzi wracało właśnie z pracy i ruch był spory. Wędrowałam nieznanymi ulicami, mając nadzieje, że zmierzam w kierunku centrum. Na nadziei się skończyło - pogrążona w coraz większej złości, nie zwracałam należytej uwagi na to, czy dobrze idę. Starałam się bardzo nie myśleć o balu, ani o tym, co powiedziała mi Angela. Przede wszystkim jednak próbowałam wmówić sobie, że z soboty nic nie wyjdzie i nie ma czym się ekscytować, bałam się bowiem, że nie zniosę tak wielkiego rozczarowania. Poczułam się jeszcze gorzej, gdy dostrzegałam jakieś srebne volvo przy krawężniku.
Z daleka zauważyłam kilka budynków z wystawami, więc z nadzieją podeszłam bliżej, ale okazało się, że to tylko warsztat i lokal do wynajęcia. Miałam jeszcze dużo czasu do spotkania z koleżankami. Nim skręciłam w róg, wzięłam kilka głębokich oddechów i kilkakrotnie przeczesałam palcami włosy.
Stopniowo zaczęłam sobie uświadamiać, że zamiast do centrum trafiłam na obrzeża. Przechodnie zmierzali raczej na północ, czyli w przeciwnym kierunku, a przy ulicy, którą szłam, stały niemal same hale i magazyny. Postanowiłam skręcić w najbliższą przecznicę, na wschód, a potem zawrócić na pół, licząc na to, że może tak trafię na promenadę.
Tymczasem zza rogu właśnie wyszła grupka czterech mężczyzn. Sądząc po stroju, ani nie wracali z biura do domu, ani nie byli turystami. Po chwili zdałam sobie sprawę, że są niewiele starsi ode mnie. Żartowali głośno, rżąc i popychając się przyjaźnie. Zaczęłam iść skrajem chodnika, żeby ustąpić im miejsca. Maszerowałam raźno, patrząc prosto przed siebie.
- Hej tam! - zawołał jeden z chłopaków, kiedy mnie mijali. Ponieważ nikogo innego na ulicy nie było, odruchowo na nich zerknęłam. Dwóch z czwórki już się zatrzymało. Zagadał do mnie chyba ten stojący bliżej, przysadzisty ciemnowłosy dwudziestoparolatek. Miał na sobie rozpiętą flanelową koszulę, brudnawy podkoszulek, trampki i obcięte nożyczkami dżinsy. Zrobił krok w moją stronę.
- Hej - mruknęłam, znowu odruchowo. Odwróciłam wzrok i przyśpieszyłam kroku. Za sobą usłyszałam wybuch śmiechu.
- Czekaj no! - krzyknął któryś, ale z pochyloną głową znikałam już za rogiem, żegnana rechotem.
Nowy chodnik biegł wzdłuż podjazdów przez zapleczami ponurych magazynów, z których każdy miał specjalne wielkie odrzwia do rozładowywania ciężarówek, teraz zamknięte na noc na kłódkę. Po drugiej stronie ulicy chodnika nie było wcale, tylko płot z metalowej siatki zwieńczonej drutem kolczastym chronił przez intruzami coś jakby plac do składowania części samochodowych. Ta część Nowego Jorku z pewnością nie była przeznaczona dla moich oczu. Robił się coraz ciemniej, a z zachodu nadciągały dawno niewidzialne chmury. Resztki czystego nieba szarały znaczone różu i pomarańczu. Nie biorąc kurtki z domu, wieczorny chłód zaczął dawać mi się we znaki. Przeszedł mnie nagły dreszcz i objęłam się rękami. Wokół nie było żywej duszy, tylko tak przejechał jakiś van.
W pewnej chwili, gdy resztki słońca skryły się za chmurami i odwróciłam głowę, żeby rzucić im karcące spojrzenie, zauważyłam z przerażeniem, że kilka metrów za mną idzie dwóch młodych mężczyzn.
Obaj należeli do mijanej przeze mnie niedawno czwórki, choć żaden nie był owym brunetem w trampkach. Wyprostowałam się szybko i przyśpieszyłam kroku. Znów zadrżałam, lecz tym razem nie z zimna. Torebkę miałam przewieszoną przez ramie, tak żeby trudniej byłoby mi ją wyrwać. Przypomniałam sobie, że mój spray pieprzowy leży w innej torebce. Nie nie miałam przy sobie zbyt wielu pieniędzy, ledwie dwadzieścia pare dolarów, pomyślałam więc, że mogłabym "przypadkowo" upuścić torebkę i odejść. Wystraszony głosik w mojej głowie podpowiadał mi jednak, że może nie chodzić im o coś tak błahego jak kradzież.
Wsłuchiwałam się z napięciem w odgłos kroków nieznajomych. Stępali cicho, co kłóciło się z ich wcześniejszym luzackim zachowaniem. Najwyraźniej nie mieli też na razie zamiaru mnie doganiać. Oddychaj spokojnie, powiedziałam sobie. Nie wiesz, że cię śledzą. Szłam tak szybko, jak tylko mogłam, bez rzucania się do ucieczki, skupiona na najbliższym zakręcie, od którego dzieliło mnie jeszcze parę metrów. Mężczyźni wciąż się nie przybliżali. Z południa nadjechał niebieski samochód i zastanawiałam się, czy nie wyskoczyć przed niego na jezdnie, ale zawahałam się, czy mam powód, i przegapiłam okazję.
Niestety, najbliższa przecznica była tylko drogą dojazdową, kończącą się ślepo, na tyłach kolejnego smutnego budynku. Zaczęłam już skręcać, musiałam więc niezdarnie skorygować kurs. Moja wiodąca na wschód ulica kończyła się znakiem stopu na następnym skrzyżowaniu. Miałam ochotę puścić się biegem ale wiedziałam, że nie miałoby to sensu - nawet gdyby udało mi się nie potknąć, jak nic by mnie dogonili. Cały czas nasłuchiwałam uważnie i odniosłam wrażenie, że odległość między nami się zwiększyła. Odważyłam się zerknąć przez ramię. Rzeczywiście, zwiększyła się, i to dwukrotnie, ale obaj mężczyźni nie odrywali ode mnie wzroku.
Wydawało mi się, że nigdy nie dotrę do skrzyżowania. Trzymałam równe tempo, a moi domniemani prześladowcy szli coraz wolniej. Pomyślałam, iż może zorientowali się, że mnie niechcący nastraszyli. Przecznicą, do której było mi tak spieszno, przejechały dwa samochody, co mogło świadczyć o tym, że za rogiem będzie większy ruch, także pieszy. Chciałam wreszcie zostawić za sobą tę bezludną okolicę. Skręciłam, wydając westchnienie ulgi.
I stanęłam jak wryta.
Po obu stronach ulicy ciągnęły się pozbawione okien czy drzwi ściany. W oddali, dwa skrzyżowania dalej, widać było latarnie uliczne, auta i przechodniów, ale nie miało to już znaczenia. Nie miało, ponieważ w połowie drogi, oparci o mur, czekali na mnie pozostali mężczyźni. W tym brunet. Moją reakcję przyjęli z uśmiechem.
Uświadomiłam sobie, że nie byłam śledzona, tylko osaczana.
Zatrzymałam się tylko na sekundę, która wydawała się wiecznością, a potem przeszłam szybko na drugą stronę ulicy, choć, coraz bardziej zrozpaczona, zdawałam sobie sprawę, że ten manewr na wiele się nie zda.
Kroki za moimi plecami były coraz głośniejsze.
- Kogo my tu mamy! - Aż podskoczyłam, gdy głos bruneta przerwał raptownie ciszę. W gęstniących ciemnościach zdawało się, że dwudziestoparolatek patrzy gdzieś za mnie. Nie przerwałam marszu.
- Spoko - zawołał ktoś głośno za mną. Znów drgnęłam. - Poszliśmy sobie tylko okrężną drogą.
Zwolniłam, nie chcąc zbliżyć się do tych z przodu zbyt szybko. Miałam nadzieje, że jeszcze coś wymyśle. Potrafiłam nieźle krzyczeć, nabrałam więc w płuca powietrze, aby móc lada moment skorzystać z tej możliwości. Nie byłam jednak pewna, na co będzie mnie stać, bo gardło miałam bardzo wysuszone. Przeciągnęłam pasek torebki ponad głową i schwyciłam w prawą dłoń. Mogłam ją teraz oddać bez szarpaniny lub w razie potrzeby użyć jako broni.
W tym samym momencie brunet oderwał się od ściany i zaczął przechodzić przez jezdnie.
- Trzymaj się ode mnie z daleka. - warknęłam, starając zabrzmieć groźnie. Wyszło cicho, bo gardło rzeczywiście było zbyt wysuszone.
-Nie bądź taka ostra, maleńka. - Usłyszałam poważny ton bruneta. a reszta chłopaków parsknęła śmiechem.


Obsesja [Jelena fanfiction]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz