Rozdział X

1.8K 187 32
                                    


Perspektywa Blade'a
-Ej, jesteś tu jeszcze, staruchu?- Zawołał Cover.

-Kopnięciem otworzył lekko uchylone drzwi gabinetu jego ojca. 
-Przyszedłeś mnie przeprosić, synu? No to słu..- Mina mu zwiędła, kiedy zobaczył, że ja również wszedłem do pokoju. Wraz z Lynchem (jak podejrzewam) rozkoszowaliśmy się jego wykrzywioną twarzą, wyglądającą, jakby właśnie popuścił. Lecz szybko znowu przybrała poważny wyraz.
-Moi synowie! Proszę, podejdźcie.
-Nie rozśmieszaj mnie, zgorzkniała, łysa pało. Już wszystko wiemy.- Powiedział Cov. Prychnąłem.
-Nie uważa Pan, że nieładnie to tak okłamywać rodzinę?- Tym razem to ja się odezwałem. Czułem się jak w filmie akcji. 
Wyglądał na zakłopotanego.

-Pojęcia nie mam, o czym mówicie.  
-Chyba za szybko przejąłeś władzę, rezygnując z nauki, bo wypadałoby, żebyś wiedział o istnieniu czegoś takiego, jak ''akt urodzenia''.- Rzucił Cover.
Dziadek znowu zrobił tą minę. Lecz przybrał czerwieni na policzkach. Pękł.
-Nie życzę sobie widoku mojego syna całującego się z jakimś pieprzonym bachorem! To jest chłopak, Cover! Jesteście chorzy, nienormalni. Wymiotować mi się chce, jak o tym myślę.- Powiedział ojciec Lyncha, niespodziewanie wstając.- Jeszcze raz zobaczę coś takiego, a przysięgam, że wracasz do Chicago, rozumiesz?
-Mam w dupie, co o tym myślisz. Robię co chcę i kiedy chcę. Wyślij mnie do Chicago, droga wolna.
 Ale z nim. A jak przeszkadza Ci widok nas całujących się, to się nie gap, bo to się powtórzy.. I to nie jeden raz. Przy okazji. Nigdy więcej nie waż się mnie tak okłamywać, bo ja też Cię wyślę, ale jeszcze nad Willis Tower*.- Odpowiedział Cov, patrząc mu prosto w oczy. 
-Grozisz własnemu ojcowi?- Spytał starszy.
-Ja już nie mam ojca. Chodź Bladuś.- Chwycił mnie za rękę. Wyszliśmy.

-To co? Prześpimy się i idziemy coś zjeść z Elrikiem i Betty?- Spytałem.
-Twoje ''prześpimy się'' zabrzmiało dwuznacznie, Blade. Ja bym z tym trochę jeszcze poczekał.- Uśmiechnął się sarkastycznie.

Poczułem, jak spaliłem buraka.
-Oh, zamknij się, idioto, nie o to mi chodziło.- Parsknąłem.

-Jesteś pewien, że chcesz iść z Betty? Myślałem, że nadal planujesz ją zabić.
-Czy ja kiedykolwiek planowałem ją zabić? (No ok, może planowałem, ale nigdy mu o tym nie powiedziałem.. To było pod wpływem presji!)- Spytałem.
-No nie wiem, w końcu usiłowała skraść Ci wybranka twego serca. Ja bym jednak zrezygnował z Betty. Z Elrica też. Chodźmy teraz na miasto, jestem głodny jak wilk.
Choć byłem zmęczony, nie odmówiłem.
-Jasne, chodźmy.

Zatrzymaliśmy się w jakiejś knajpie niedaleko budynku. Jeszcze nigdy tu nie byliśmy. Przynajmniej ja.
Zapisaliśmy na maszynie nasze zamówienia i usiedliśmy przy stoliku. 
-Co myślisz o Betty i Elricu?- Spytał mnie Cov.
-Myślę, że całkiem do siebie pasują. To znaczy.. Z wyglądu może niezupełnie, ale chyba całkiem nieźle by się uzupełniali.- Odpowiedziałem z uśmiechem.
-Zupełnie tak jak my, co?- Zapytał i się do mnie zbliżył.
-Cover.. Jesteśmy w miejscu publicznym.- Odwróciłem wzrok.
-Daj spokój. I tak nikogo tu nie ma.- Pocałował mnie.

-EKHM!- Usłyszałem i podskoczyłem jak na szpilkach.- Państwa zamówienie. 
Podszedł do nas kelner, którego skądś kojarzyłem. Wyglądał na mój wiek. I na zdenerwowanego.
-A tak, przepraszam. Dziękujemy.- Odebrał talerze Cov. Kelner zabijał go wzrokiem. 
Znali się?
-Przepraszam.- Nachylił się do mnie kelner.- Wybacz, ale my się przypadkiem skądś nie znamy?- Zapytał. Zapamiętał mnie pewnie z Akrylionu. 
-Pewnie też mieszkasz w Akrylionie, co? Wiedziałem, że skądś Cię kojarzę!- Odpowiedziałem.

Zrobił skwaszoną minę. 
-Tak, jasne. Też tam mieszkam. Ja już pójdę.
-Idę do toalety, Blade.- Powiedział Cov.- Chyba mi niedobrze.
-Ok. Ej! Poczekaj!- Zawołałem do kelnera. Zatrzymał się. 
-Tak?- Spytał.
-Jak masz na imię? Może jeszcze się spotkamy.
-Michael. Ty jesteś Blade.
Trochę mnie zdziwiło to, że zna moje imię, bo właśnie chciałem mu się przedstawić.
-Tak, miło poznać, Michaelu.- Powiedziałem.
-Mnie również miło 'poznać'.- To ostatnie słowo wypowiedział, wydłużając je. Zaczął iść w kierunku drzwi, ale znowu się do mnie obrócił.
-Masz może czas na spacer? Właściwie to nie znam nikogo w moim wieku z ośrodka, więc miło byłoby mieć chociaż jednego kolegę. Od pożyczania notatek, czy coś w ten deseń. 

Niezbyt spodobało mi się określenie 'kolega od pożyczania notatek'. Ale nie ukrywam, że i mi przydałby się taki. A Michael nie wydawał się być złym chłopakiem. 
-Jasne.- Wolałem, żeby Cover nie dowiedział się o tym spotkaniu. Od razu zacząłby sobie wyobrażać nie wiadomo co. 
-Po prostu jutro o piętnastej tutaj przyjdę.- Powiedziałem.- Mam nadzieję, że to nie będzie problem. 
-Okej. To jesteśmy umówieni.- I poszedł. 
Dziwnie się czułem, umawiając się z dopiero co poznanym chłopakiem. Już raz zostałem oszukany przez takiego jednego. Muszę trochę wyluzować i będzie dobrze. 
Cov wrócił z toalety. 
-I co?- Spytałem.
-Wymiotowałem.- Odpowiedział. 
-Że co? Przecież jeszcze nawet nic nie zjadłeś.
-I chyba już nie zjem. 
-Dalej, wracamy.- Powiedziałem.- Muszę Ci zaparzyć miętkę. 
-Pff.
-Co?
-Brzmisz jak stara baba.
-Spadaj, Lynch.

*Najwyższy budynek w Chicago.


AkrylionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz