Rozdział 1.

1.6K 101 4
                                    


Jesienny deszcz stukał w szyby okna mieszkania 221B przy Baker Street w Londynie. Sherlock Holmes leżał kolejny dzień w szlafroku na kanapie w salonie patrząc na biały sufit pokoju. Chciało mu się pić. Bardzo. Już od dłuższego czasu, ale nie chciało mu się wstać. Granatowy mebel, na którym leżał był za bardzo wygodny. Sięgnął po komórkę leżącą na stole. Ledwo, ledwo, ale dosięgnął jej bez ruszania się z miejsca. Zaczął pisać SMS-a:
"Mógłbyś tu przyjść i zrobić mi herbaty? SH". Już skończył, już miał palec na klawiszu "Wyślij", ale w ostatniej chwili nacisnął na czerwoną słuchawkę przenosząc automatycznie wiadomość do wersji roboczych. John jest zbyt zajęty. Ma żonę, dziecko. Nie ma czasu, aby zrobić herbatę przyjacielowi. Sherlock nigdy nie zwracał uwagi na to, jak ważną częścią jego życia jest obecność Johna w domu. Aż do czasu jego wyprowadzki. Pusty fotel, pusta sypialnia, pusta kuchnia. Nawet żołądek Holmesa wypustoszał, co się rzadko zdarza. Był głodny. I spragniony.
-Joooohn!- Po prostu musiał krzyknąć jego imię, jak za starych, dobrych czasów, kiedy jeszcze z nim mieszkał, był przy nim i robił mu tę cholerną herbatę. Zmusił się do tego, aby siąść. Siedział tak dobre 10 minut, ale w końcu wstał. Podszedł wolno do kuchni. Napełnił czajnik wodą i włączył go. Dzięki Ci, Boże, za elektryczne czajniki - pomyślał, kiedy po trzech minutach woda się zagotowała. Wlał wrzątek do połowy kubka. Drugą miał zamiar napełnić mlekiem, ale z lodówki wyjął tylko pusty karton. Zszedł po schodach do mieszkania pani Hudson. Całe szczęście, że pierwsze drzwi prowadziły do kuchni. Ominął stół i stanął przed lodówką. Na kuchence coś się gotowało. Powąchał zawartość rondelka. Aronie? Dżem aroniowy. Sherlock lubił dżem aroniowy. Otworzył lodówkę. Sięgnął po czerwony karton i - przynajmniej tyle dobrego go dzisiaj spotkało - był pełen. Wziął mleko na piętro i uzupełnił nim połowę kubka. Pociągnął łyk. Połknął płyn z kwaśną miną. Czegoś brakuje... Jak na geniusza jesteś wyjątkowo tępy, Holmes - pomyślał spoglądając na cukiernicę. Wrzucił do herbaty dwie kostki cukru i zamieszał. Tym razem wypił wszystko na raz. Tak wiele czasu zajęło mu przygotowanie napoju, aby wypić go w kilka sekund. Zaczynał powoli doceniać pracę Johna. Ale teraz pozostał problem głodu. Napoił się, ale teraz musi się nakarmić. Otworzył chlebak i wyjął dwudniowy chleb. Ukroił sobie dwie kromki i ponownie zszedł na dół do kuchni jego gospodyni. Tym razem pani Hudson była w kuchni.
-O, witaj, Sherlocku. Co cię tu sprowadza? - zapytała swoim niezwykle uprzejmym głosem z nutą zaskoczenia. Nic dziwnego. Jej lokator nie często przychodził do niej w odwiedziny.
-Chciałem..- zaczął ochrypłym głosem. Odkaszlnął - Chciałem trochę dżemu aroniowego na kanapki.
-Ależ nie ma problemu, złotko. Poczekaj chwilkę - poszła za drewniane drzwi. Sherlock podejrzewał, że prowadzą do spiżarni. Najwidoczniej się nie mylił, gdyż pani Hudson wróciła zza nich ze słoikiem pełnym aroniowej konfitury.
-Dzię...Dziękuję, pani Hudson. - przyjął słoik i wrócił do jego własnej, wynajmowanej kuchni. Teraz, gdy Watson się wyprowadził Mycroft pomagał mu spłacać czynsz. Ma tyle pieniędzy, że mu to nie robi żadnej różnicy. Otworzył wieko słoika i posmarował zawartością dwie kromki chleba. Zjadł je. Wolno, ale zjadł. Wrócił na swoją kanapę. Ukochaną, wygodną, granatową... Dźwięk sygnalizujący SMS-a. Sięgnął po swojego Black Berry. To tylko jego brat.
"Pamiętasz, dlaczego nie wysłałem Cię na wschód, braciszku? M"
"Oczywiście. Jakbym mógł zapomnieć. SH" - pamiętał. Pomimo tego, że jego lekarz go opuścił i się nad tym rozczulał pamiętał twarz Jamesa Moriarty'ego na każdym ekranie w Wielkiej Brytanii. "Tęskniliście za mną?". Sherlock tęsknił. Moriarty był kimś, dzięki komu istniał. Wiedzieli to obaj. To dzięki Jimowi zyskał sławę. Podobała mu się. Może tego nie okazywał, ale mimo wszystko lubił sławę. Lubił jak ludzie o nim mówią, jak chwalą jego intelekt. Oczywiście są tacy jak Donovan i Anderson, którzy uważają, że wszystko, co robi jest zaaranżowane i znajomość włókien nie miała tu żadnego znaczenia. Ale to go nie obchodziło.
"Poczyniłeś jakieś kroki w związku z tą sprawą? M"
"Oczywiście, drogi bracie. SH". - skłamał. Chciał dorwać Moriarty'ego, nawet bardzo, ale nie teraz. Nie sam. Nie bez pomocy. Nie bez Johna. Ale tak czy siak musiał to w końcu zrobić.
"Oboje wiemy, że to nie prawda. M"
"To po co te pytania? SH"
"Musimy Ci kogoś znaleźć. Potrzebujesz kogoś do pomocy. Będę o 11:00. M" - cholera. Sherlock nie znosił wizyt starszego brata. Spojrzał na zegar w komórce - 9:40. Poszedł do sypialni. Wziął swoją fioletową koszulę z szafy. Nie może się prezentować słabo przy bracie. Musi wyglądać na silnego. Oczywiście zauważył, że jest pomięta, ale nie miał ochoty jej prasować, a tym bardziej wołać pani Hudson. Jego spodnie zostały w łazience. Zostawił je tam w dniu, kiedy wrócił do mieszkania po całodziennym spacerze po londyńskim City. Ale jak dawno to było? Już tak długo leżał na swojej kanapie, że stracił rachubę czasu. Poszedł do łazienki i wziął ciepłą kąpiel. Umył się szybko, ale dokładnie. Wyszedł z wanny i ubrał się. Spojrzał w lustro. A raczej na lustro. Pęknięcie w prawym górnym rogu zawsze zwraca na siebie uwagę Sherlocka. Zrobił je on sam. Był wtedy naćpany. Od tego czasu już nie bierze heroiny. John się wtedy na niego zdenerwował. Krzyczał, rzucał się, wrzeszczał. "Nie pozwolę ci więcej brać tego świństwa. Niszczysz swój genialny mózg. Bla, bla. Bla, bla". Holmes może wtedy to zignorował, ale słowa Watsona na niego zadziałały. Wyrzucił resztę narkotyku jaka mu została.
Punktualnie o 11:00 rozległo się pukanie do drzwi. Mycroft nie czekał na zaproszenie tylko wszedł do mieszkania młodszego brata.
-Witaj, bracie. - przywitał się, po czym klapnął na fotel Sherlocka odstawiając swoją torbę z dokumentami i laptopem na podłogę obok krzesła. - Zaproponujesz mi herbatę?
-Nie. - młodszy Holmes usiadł na fotelu naprzeciwko. Siedzieli chwilę milcząc, przyglądając się sobie.
-Musisz mieć asystenta. - przerwał ciszę starszy z braci.
-Skąd ten wniosek?
-Tyle lat pracowałeś z Watsonem, że się przyzwyczaiłeś. - odpowiedział Mycroft bawiąc się drewnianą rączką parasola. - Bez niego... mizerniejesz.
-Ty nie masz nikogo od lat i jakoś żyjesz. Ja też sobie poradzę.
-Nie jesteś mną, Sherlocku. Jesteś tylko moim tępym bratem, który ma jako taką zdolność dedukcji. Aby funkcjonować potrzebujesz kogoś, kto będzie o ciebie dbał. Ja nie mam czasu, aby przychodzić tu codziennie, a pani Hudson nie ufam. - Sherlock spiorunował go wzrokiem. Holmes kontynuował wypowiedź ignorując spojrzenie. - Musimy ci znaleźć współlokatora.
-Nawet gdybym chciał mieć współlokatora, czego nie potwierdzam, kto chciałby zamieszkać ze mną? - w odpowiedzi, Mycroft wyjął z torby teczkę, a z teczki dwie kartki formatu A4.
-Każda z tych osób. - Sherlock wziął do ręki jedną kartkę. Po jej lewej stronie były zdjęcia osób, które chciałyby dzielić z nim mieszkanie, a obok krótki opis. Pierwszą osobą była Eleanor Patel.
„29 lat, wielka fanka jedynego na świecie detektywa konsultanta...". Zdjęcie przedstawiało zbyt wyraźnie umalowaną brunetkę o młodej twarzy i zielonych oczach. Młodszy z braci nie miał ochoty czytać wszystkich opisów jeśli każdy ma wyglądać tak samo.
-Wiem, że większość osób wywołuje na tobie negatywne emocje, ale spójrz tylko na to - Mycroft wyjął kolejną kartkę papieru. Tym razem było na niej tylko jedno zdjęcie i jeden opis. Fotografia przedstawiała mężczyznę około czterdziestki. Krótko przystrzyżone, ciemne włosy, duże brązowe oczy, wąskie usta, nos lekko przekrzywiony w lewą stronę. Sherlock przyglądał się postaci. Miał na imię Bartholomew Richardson. Notka głosiła „43 lata, weteran wojny w Iraku, wdowiec, hobby - malarstwo, wady - palacz."
-Postarałeś się - młodszy Holmes pogratulował starszemu. - Ale podziękuję.
-Pan Bartholomew napisał do mnie maila, że wolałby, abyś ty przeprowadził się do niego niż odwrotnie. Pomyślałem, że chciałbyś zmienić oto...
-Nigdy w życiu! Nie ma mowy, abyś wyprowadził mnie z Baker Street.- wybuchnął Sherlock, wstał, wziął skrzypce i smyczek. Zaczął grać jakąś wolną melodię. To był znak dla brata, że dyskusja zakończona. Gdy kroki starszego Holmesa ucichły jego brat wciąż grając na instrumencie podszedł do okna. Mycroft wsiadł do limuzyny. Wtedy odłożył skrzypce, zrzucił z siebie ubrania, włożył szlafrok i wrócił na kanapę. Myśli kotłowały mu się w głowie. Lokator, przeprowadzka, asystent. Co jak co, ale współlokatorów starszy brat nie musiał mu dobierać. Poradziłby sobie sam. Gdyby miał na to ochotę, ale jej nie ma. On chce Johna i tylko Johna. Jego przyjaciela, lekarza, asystenta i zaparzacza herbaty. Ale on ma żonę, dziecko i własny dom. I to wina Sherlocka. Wiedział o tym doskonale i właśnie to boli najbardziej. Gdyby nie uparł się likwidować szajki Moriarty'ego oraz samego Jamesa, John nie spotkałby Mary, nie wziąłby z nią ślubu i nie spłodził córki. Ale uparł się. Skoczył z dachu St. Bart's Hospital symulując swoją śmierć na dwa lata, aby wybić szkodniki. Jak się później okazało nie dokonał tego, co było w jego planach. Wszystko na darmo. Teraz musi zapłacić za swój błąd. Płaci codziennie. Robiąc samemu herbatę.

*~~*~~*~~*

Pierwszy rozdział jest moim ulubionym :/ Hope you enjoy :3

Dżapońskie piosenki na początek XDDD Dalej jest lepiej </3

A Little Changes - &quot;Sherlock&quot; FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz