Egzekucja

1.3K 81 0
                                    

[Czkawka]

Nie miałem pojęcia, jak długo siedziałem zamknięty pod pokładem. Byłem tam sam. Astrid gdzieś zabrali. Oby tylko nic jej nie zrobili. Gdyby tak było, nie wybaczyłbym sobie. 

Odnalazłem trochę czasu na przemyślenia. Rachunek sumienia? Możliwe. Ludzie robią różne rzeczy, kiedy wiedzą, że czeka ich śmierć. Ja przypominałem sobie całe swoje życie. Sporo było w nim niesprawiedliwości. Od dziecka uważany za wyrzutka. Ojciec musiał się mnie wstydzić. A gdy już zyskał powód do dumy - zginął. Zginął, chroniąc mnie. Zginął, kiedy już myślałem, że on, mama i ja stworzymy pełną, szczęśliwą rodzinę. Tylko, że życie to nie bajka. Teraz przyszła kolej na mnie. Co miałem sobie do powiedzenia? Nic. Kompletnie. Wiele za to chciałbym powiedzieć mamie, Astrid, Sączysmarkowi, bliźniakom, Śledzikowi, Pyskaczowi i innym mieszkańcom Berg. Chciałbym ich przeprosić. Tak bardzo chciałbym ich przeprosić. Za wszystko. Za każdy błąd. Nie mogłem nawet porozmawiać ze Szczerbatkiem, bo zabrali go na górny pokład. Oby tylko go nie zabili. Oby nie zrobili mu krzywdy... ale przecież tak doskonale wiedziałem, że mój Szczerbek zrobi wszystko, żeby mnie chronić. Nie podda im się tak łatwo. Ba! Zrobi tam niezłe piekło. A przynajmniej zrobiłby, gdybym mu tego nie zakazał. Przecież tu chodzi o bezpieczeństwo Astrid.  Nic innego się teraz nie liczy.

Moje rozmyślania, które i tak powoli zbliżały się ku końcowi, przerwało otworzenie się górnej klapy i wejście jednego z rosłych członków załogi. Nawet bez potrzebnego oświetlenia mogłem zobaczyć krzywy uśmieszek, widniejący na jego twarzy.

- No, no, bohaterze. Czas na spotkanie z bogami - powiedział i szarpnął mnie w górę. Bez słowa pozwoliłem mu się wyprowadzić na pokład. Wszyscy tam stali, zbici w kręgu wokół mnie. Gdzieś za nimi zobaczyłem zakneblowaną Astrid. Pewnie znowu używała swojego ciętego języka. No a gdzieś z drugiej strony leżał Szczerbatek. Biedny nie mógł się nawet poruszyć. Az mi się serce ścisnęło na ten widok. 

- No, zginiesz jak prawdziwy bohater! - zakrzyknął wódz z nutą rozbawienia i ironii w głosie. Zmarszczyłem brwi. Chciałem coś powiedzieć, ale w tym momencie poprowadzili mnie do małej łódki, na której postawili dość spory maszt. Leżało w niej mnóstwo suchego drewna i patyków, najwyraźniej z lądu. Nim zdążyłem cokolwiek pomyśleć, zepchnęli mnie do niej i przywiązali do masztu. Już wiedziałem. Jak bohatera.

Zabiją mnie w płomieniach.

Słyszałem stłumiony krzyk Astrid, kiedy puszczali łódkę na wodę. Zamknąłem oczy. Wolałem nie widzieć. Wolałem czekać. Po prostu czekać.


[Astrid]

Jak na złość podprowadzili mnie do burty, skąd miałam doskonały widok na wszystko. Widziałam, jak łódka powoli się oddala. Chciałam tam skoczyć, podpłynąć do niego i go uwolnić, ale za mocno mnie trzymali. W dodatku najwyraźniej z moim lewym ramieniem stało się coś złego, bo bolało mnie jak cholera. 

Zauważyłam, że ci członkowie załogi, którzy mnie nie trzymali, zanurzyli czubki swoich strzał w ogniu, naciągnęli cięciwy łuków i, pomimo moich głośnych, chociaż stłumionych protestów, wypuścili je. Patrzyłam, jak w zwolnionym tempie trafiają w cel i cała łódka, na której znajdował się Czkawka, zaczęła się palić. Mimo woli poczułam łzy na policzkach. Łzy złości, bólu, żalu i bezsilności. Nie mogłam uwierzyć w to, że już nigdy więcej go nie zobaczę. I że to wszystko moja wina. Że Czkawka umiera przeze mnie. Jak ja teraz spojrzę w oczy jego matce? Jak spojrzę w oczy wszystkich innych mieszkańców Berg? Skoro teraz nie byłabym w stanie spojrzeć nawet w lustro?

W tym momencie po prostu się poddałam. Przestałam się szarpać. Po prostu siedziałam z zaciśniętymi powiekami, czując masę łez na policzkach. 

- Już nie jest nam potrzebna - usłyszałam. W tym samym momencie ktoś mnie podniósł. Otworzyłam oczy w ostatnim momencie, żeby zobaczyć zbliżającą się ku mnie taflę wody. Więc to tak? Zwabili Czkawkę, żeby mnie ratować, a teraz chcieli się mnie pozbyć, tak, jak i jego? 

Słona woda pojawiła się dookoła mnie tak nagle. Odruchowo chciałam wypłynąć na powierzchnię, ale związane kończyny mi to uniemożliwiały. Wiedziałam, że to już koniec. Powoli, powolutku odpływałam. A więc nie będę musiała wracać na Berg ze smutną nowiną. Oni dowiedzą się, kiedy ten statek dopłynie do wyspy i zacznie siać zamęt. Kiedy zaczną zabijać mieszkańców. 

I ciągle błąkała mi się po głowie ta cholerna myśl, że to wszystko MOJA WINA. O dziwo, była moją ostatnią myślą, zanim opanowała mnie ciemność.


[Valka]

Nadal nie wracali. Dlaczego oni nadal nie wracali? Codziennie ich wypatrywałam, ale na horyzoncie brakowało i mojego synka i jego narzeczonej. Co tam się stało?

Nie mogłam jednak polecieć i tego sprawdzić, bo przecież obiecałam mu, że zajmę się Berg. I zamierzałam to zrobić, najlepiej, jak tylko potrafiłam. Czkawka na mnie liczył, przecież nie mogłam zawieźć i zostawić wyspę bez należytej opieki. 

- Valko, nie martw się tak - usłyszałam za sobą głos Pyskacza. Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiech na jego twarzy.

- Jestem jego matką. Zawsze będę się o niego martwić - powiedziałam, wzdychając. Taka prawda, cóż poradzić. To główna cecha matek. zawsze będą martwić się o swoich synów, nawet jeśli ci dorosną i staną się samodzielni. 

- Tak, tak, wiem. Ale ty musisz wiedzieć, że Czkawka to zaparty gość. Jest jedyny w swoim rodzaju. Nie tak łatwo się go pozbyć. Nie da mu rady byle jaki bandyta. Przypomina mi swojego ojca. Niemal kropka w kropkę, wiesz?

Valka mimo woli uśmiechnęła się smutno.

- Wiem. Stoik byłby z niego dumny - powiedziała z wyraźnym smutkiem w głosie.

- Cholernie dumny. Tak, jak dumny już był, odkąd jego syn okazał się być doskonałym treserem smoków i dzięki niemu na wyspie zapanował spokój.

- Mam nadzieję, że patrzy na niego i go pilnuje - spojrzała w niebo, jakby mając nadzieję, że jej mąż zaraz z niego zstąpi i powie jej, że Czkawka nadal jest pod jego opieką i nic mu nie jest.

- Na pewno - potwierdził zamiast tego Pyskacz.

- Dziękuję, Pyskaczu. Wiesz, jak do mnie przemówić - Valka uśmiechnęła się do niego,na co ten tylko skinął głową.

- Zawsze do usług.

No tak. Nie byłby sobą, gdyby nie miał ostatniego słowa. 

Zbliżał się wieczór, chyba najwyższy czas położyć się spać. Miała nadzieję, że rano będzie wiadomo o Czkawce i Astrid coś więcej.


[Astrid]

Dlaczego, no dlaczego tak trudno było po prostu umrzeć? To miała być tylko chwila, trochę ciemności i tyle. A tutaj nic, tylko ból. I światłość, która strasznie raziła mnie w oczy. Nadal czułam mokre więzy na kostkach i nadgarstkach, ale nie były już tak mocne, więc bez problemu wyjęłam z nich ręce i nogi. Otworzyłam oczy. Leżałam na plaży, ale nie miałam pojęcia, gdzie. Najprawdopodobniej na jakimś wybrzeży Berg. Rozejrzałam się, osłaniając oczu ręką od słońca. Dookoła nikogo. Czyżby morze samo mnie wyrzuciło? Czy naprawdę wszystko miało być tak trudne, że nie mogłam po prostu pójść w ślady Czkawki? Po co to wszystko?

Nie miałam sił, żeby się podnieść. Wiem, że jestem wikingiem, ale po prostu już nie chciałam do tego wracać. Możliwe, że cała moja odwaga gdzieś uleciała. Po prostu usiadłam na piasku, zasłoniłam oczy rękami i zaczęłam płakać. Z nadzieją, że dzięki temu uda mi się tak po prostu upaść i już nigdy nie wstać. Zasnąć bez potrzeby budzenia się. Chciałam znów zobaczyć Czkawkę. 

Pewnie dlatego nawet nie zareagowałam, kiedy usłyszałam za sobą jakieś szelesty. 

I pewnie dlatego straciłam przytomność, zanim zdążyłam ujrzeć twarze kolejnych napastników.


Na RatunekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz