Biegła ile miała sił.
Mimo nocy, w mieście było jasno jak za dnia.
Dziewczyna wbiegła do lasu. Musiała uciec. Ile już tak biegła? Godzinę? Trzy? Była zmęczona. Wbiegła na wzgórze. Stamtąd (?) doskonale widziała miasto. Gdyby nie to, co się zdarzyło, teraz pewnie siedziałaby przy oknie, w swoim pokoju, wpatrując się w piękne, nocne niebo. Ale to się zdarzyło. Była zmęczona, więc usiadła. Wiedziała, że potrzebuje odpoczynku. Oparła się o jedyne na wzgórzu drzewo i spojrzała w górę. W gwiazdy. Popełniła błąd. Dokładnie sobie to przypomniała. Nie zaczęła płakać. W ciągu tych kilku godzin, chyba wyczerpała cały zapas.
Ach! Jednak nie.
Po jej policzku spłyneła jedna, jedyna łza, wyrażająca cały ból, który ją spotkał.
Wiedziała, że musi wstać. Inaczej zginie. Może odpuścili? Nie. Oni nigdy nie odpuszczają. Musiała wstać. Ale nie mogła. Nie miała już sił. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Nagle usłyszała szelest. Już wiedziała. Oni ją znaleźli.
Ale nie miała zamiaru się tak łatwo poddać. Tyle uciekała na marne? On zginął na marne? Nie pozwoli na to!
Z trudem zmusiła się, by stanąć. Ostatni raz spojrzała na niebo. I zaczęła biec.
Nie podda się. O nie! Nie ma takiej możliwości. Będzie biec z całych sił. Jeśli zginie będzie wiedzieć, że była za słaba. Ale na to nie pozwoli.Będzie żyć.
I, co najważniejsze:
Nie zginie.