Część 1 - Co za porąbany dzień

577 39 3
                                    


Chanyeol's pov

Wreszcie nadszedł długo wyczekiwany grudzień, a wraz z nim zalała nas fala świątecznych ozdób, specjalnych zimowych edycji absolutnie wszystkiego i fałszywych świętych mikołajów na każdym kroku. Ale mimo tego całego przesadnego przepychu naprawdę lubię święta. Co roku obchodzę je zgodnie z tradycją i czekam, aż któregoś razu wydarzy się świąteczny cud. Zeszłej nocy doczekaliśmy się śniegu, a nawet śnieżycy. Sporo ulic jest wciąż nieprzejezdnych, choć pługi dzielnie pracują od samego rana. Tym sposobem zostałem uwięziony w domu na kilka godzin zanim udało mi się z niego wyjechać. Mam domek na przedmieściach, dlatego odśnieżanie zaczęli tu później. Na szczęście dziś mogłem już sobie pozwolić na dzień wolny. Mieszkam sam, no może nie do końca jeśli liczyć kota rasy Ragdoll, ale na wigilię zawsze jeżdżę do rodziców, gdzie spotyka się cała nasza rodzina, wszystkie ciotki i kuzynostwo z dziećmi. Przez to zawsze mam urwanie głowy z prezentami i pół samochodu zawalone przeróżnymi podarunkami. W tym roku niestety nie zdążyłem kupić wszystkiego wcześniej, więc dziś już ostatnia szansa, by w ogóle się na coś załapać. Czas przedświątecznej gorączki już się rozpoczął.

W centrum miasta panował niesamowity tłok. Wśród wszystkich tych ludzi, opatulonych po czubki głów i tłoczących się jak pigwinki, można było dostrzec przepiękne ozdoby i kolorowe światełka porozwieszane na latarniach. Gdzieniegdzie przebijały się też góry śniegu usypane na poboczu. Przechodząc głównym placem nie sposób się było odgonić od masy zapachów, które jak fala uderzały tuż przy wejściu na jarmark. Po zrobieniu większości zakupów udałem się do ulubionej kawiarni i zamówiłem kawę oraz kawałek ciasta marchewkowego. Dostrzegłem jedyny wolny stolik i szybkim krokiem poszedłem go zająć nim zrobi to ktoś inny. Akurat miejsce znajdowało się obok okna, więc miałem świetny widok na całe to grudniowe szaleństwo na dworze. Chciałem rozkoszować się cudowną chwilą, jednak przede mną siedziało dwóch młodych mężczyzn, którzy usilnie ze sobą dyskutowali. Nie chciałem być niegrzeczny i słuchać ich rozmowy, ale ta stawała się coraz bardziej nerwowa. Z początku wyglądało to na zwykłą kłótnię przyjaciół, lecz potem zamieniła się ona w coś wyraźnie poważniejszego, aż w końcu wyższy chłopak wstał i wyszedł z kawiarni trzaskając drzwiami. Przy stoliku został blondyn, który siedział plecami do mnie, więc nie widziałem jego twarzy. Wkrótce i on wyszedł. Kątem oka spojrzałem na ich stolik i zobaczyłem, że ów blondyn zostawił czapkę przy oknie. Na dworze było dziś naprawdę zimno, więc czapka na pewno mu się przyda... Nie myśląc ani chwili dłużej wziąłem ją i pobiegłem za chłopakiem. Są święta, więc chociaż zrobię dobry uczynek. Ciężko mi było dostrzec go w tym tłumie. Szukałem jasnej czupryny pośród dziesiątek, a może i setek głów w rozmaitych czapkach i kapturach. Dobrze, że jestem wysoki, nie mógł odejść za daleko. Po chwili wreszcie go zobaczyłem.

-Hej! – wołałem go, ale chyba mnie nie słyszał. Przedarłem się przez ludzi stojących mi na drodze i w końcu go dogoniłem. Złapałem za rękaw jego kurtki, a on obrócił się do mnie – Hej... zostawiłeś to w kawiarni – podałem zaskoczonemu chłopakowi czerwoną, wzorzystą czapkę. Był dużo niższy ode mnie. Spod jego bujnej grzywki zobaczyłem zaczerwienione oczy. Wyglądał jakby płakał, jednak w tej chwili uśmiechnął się do mnie ciepło.

-O rany, bardzo panu dziękuję... Przepraszam za kłopot – schylił głowę jak skarcony szczeniaczek.

-Nic się nie stało – odwzajemniłem wcześniejszy uśmiech – Wesołych świąt!

-Ach tak, wesołych! – skinął mi jeszcze głową na pożegnanie i odszedł w przeciwnym kierunku. Ciekawe o co się tak kłócili skoro doprowadziło go to, aż do takiego stanu... Pokręciłem się jeszcze w pobliżu odwiedzając sklepy, w których jeszcze nie byłem, po czym zaniosłem zakupy do samochodu, bo ciężko mi było dźwigać ze sobą to wszystko. Wszędzie były tłumy i brakowało miejsc w restauracjach, dlatego stwierdziłem, że zjem coś w domu. Postanowiłem wybrać się jeszcze na lodowisko skoro już byłem w pobliżu. Bardzo lubiłem jeździć, choć niestety nie miałem z kim i byłem skazany na własne towarzystwo. Poszedłem przez alejkę między drzewami. Zamiast liści wszędzie porozwieszane były światełka, a wokół leżały sterty śniegu. Dni były krótkie, więc zaczynało się już ściemniać. Spędziłem pół dnia na zakupach... Wszędzie rozbłysły latarnie, a z głośników leciały miłe dla ucha nastrojowe piosenki. Wypożyczyłem łyżwy i wszedłem na otwarte lodowisko zaraz obok placu z jarmarkiem. Muszę przyznać, że moja jazda nie trwała długo, bo w tym tłoku po pierwsze: nie dało się jeździć, a po drugie: ktoś we mnie wjechał. Z trudem utrzymałem się na nogach łapiąc gapę, która na mnie wpadła.

Świąteczny mętlik | chanbaekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz