ROZDZIAŁ XI

35 4 5
                                    

Od mojej wizyty w klubie minął dokładnie tydzień. Wiele się nie zmieniło. No może poza tym, że odkąd Josh oznajmił Amy, że wykupił dla nich mieszkanie i, że zabierze ją stąd, gdy tylko ją wypuszczą, stali się prawie nierozłączni. Przez pierwsze dni byłam wręcz skazana na wysłuchiwanie zachwytów mojej przyjaciółki. Nie była w stanie uwierzyć w słowa Josha, jednocześnie ciesząc się z nich, jak szalona. Ja również cieszyłam się jej szczęściem. 

-Obiecaj, że mnie odwiedzisz, Molly - Amy patrzy na mnie błagalnie robiąc maślane oczy, na co mimowolnie się uśmiecham. 

-Obiecuję. Słowo harcerza. - Robię poważną minę. 

-Byłaś kiedyś harcerką? - pyta, Amy z powątpiewaniem w głosie. 

-Nie, ale to zwiększa moją wiarygodność, prawda? - Unoszę moje brwi. Amy kręci tylko głową z politowaniem. Wkrótce również dostrzegam na jej twarzy rozbawienie. 

-Rusz się - pospiesza mnie moja przyjaciółka. - Jak nie stawimy się na czas na dyżur, Lisa nieźle nam dokopie. - Robi zabawny grymas a ja zaśmiewam się, by w końcu opuścić pokój i ruszyć tym samym, szarym korytarzem.

***

Ja, Amy i Josh jesteśmy teraz w ogromnej auli, w której właśnie rozpoczęły się przygotowania do pożegnania lata. Nie posądziłabym Lisy o tak wielki udział, ale wszyscy zauważyli, że wyraźnie zależy jej na tym, by dzieciaki mogły zająć swoje głowy czymś przyjemnym. Bardzo stara się, by wszystko zostało dopięte na ostatni guzik a my pomagamy jej to zrealizować. To miła odmiana. Każdy zajmuję się czymś, czego nie robił od tak dawna. Sama nie pamiętam, kiedy ostatnio trzymałam w ręku parę nożyczek czy choćby kawałek kolorowego papieru.

Razem z Amy zajmujemy się dekoracjami. Josh wnosi ciężkie przedmioty i pomaga stawiać je we właściwym miejscu razem z innymi chłopakami, których imion nie potrafię wymienić, tam gdzie zażyczy sobie tego Fiona, zastępczyni Lisy, gdy ta musi zajmować się nowymi, osieroconymi nieletnimi. Siedzę wygodnie na brzegu wysokiej sceny tak, że moja noga zwisa luźno w powietrzu, kołysząc się w tył i w przód. Amy znajduje się tuż obok, rozsiadła się po turecku i z wielkim skupieniem, pilnuje, by każdy płatek róży miał tę samą wielkość. Mnie również zostało przydzielone wycinanie i sklejanie kwiatów, ich przeróżne szablony otaczają nas teraz z każdej strony. Pracy jest wiele i, jak twierdzi Fiona, prawdopodobnie będziemy zmuszeni do siedzenia tutaj po nocach, co wcale mnie nie martwi, w przeciwieństwie do pozostałych. Każdy powód jest dobry, by nie leżeć znów w tym, a nie innym łóżku, by po zamknięciu oczu nie widzieć tej samej, samotnej twarzy.

Atmosfera jest wręcz wyborowa. Wszyscy są dla siebie bardzo uprzejmi i choć większość zna się zaledwie od paru dni, wciąż słychać to głośniejsze śmiechy i zaciekłe rozmowy. Panuje ruch i niezłe zamieszanie, w tle z głośników leci jakaś rytmiczna muzyka. W środku mnie panuje w tej chwili idealny spokój. 

-Molly - odzywa się Amy a ja skupiam na niej uwagę nieustannie wycinając białe stokrotki z grubego papieru. - Tak sobie pomyślałam... Może masz ochotę gdzieś się wybrać? 

-Nie jestem pewna, czy mam ochotę na kolejną niezapomnianą imprezę - odpowiadam z wyczuwalnym powątpiewaniem w głosie. 

-Wcale nie miałam na myśli jakiejś głupiej potańcówki. Myślałam raczej o czymś znacznie większym. Jak na przykład... - Robi pauzę trzymając mnie przez moment w niepewności. - Wyjazd za miasto? 

-Nie rozumiem. Niby jak miałoby się to udać? - pytam nie wykazując się większym zainteresowaniem. 

Amy znacząco się do mnie uśmiecha, po czym przysiada nieco bliżej. Wygląda, jakby poznała jakiś wielki sekret, jest bardzo tajemnicza. Po chwili znów zaczyna mówić.

Przypadek Molly JohnsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz