Chapter no.2 - I'm sorry

49 4 2
                                    

Zabrałam tylko podręcznik z matematyki i angielskiego, oraz zeszyty od tych przedmiotów by odrobić pracę domową. Ubrałam swój biały płaszcz zimowy, czapkę, szalik i rękawiczki. Zatrzasnęłam drzwiczki szafki, a w głowie zabłysło tylko jedno słowo: weekend. Tylko problem pojawia się w tym, że zapewne będę znów sama. W końcu rodzice wyjechali, a Christiana nie chce widzieć na oczy. Trudno. Spędzę weekend z kubkiem ciepłej herbaty i dobrą książką. Ewentualnie wybiorę się na zakupy, a potem wykończona usiądę w Starbucks'ie i zjem moje ulubione ciasto popijając karmelowym frappuccino. Gdy chciałam wyjść ze szkoły zahaczył mnie mój chłopak, swoją drogą ciekawe jak długo nim będzie skoro jest taki chamski. Muszę to przemyśleć, bardzo dokładnie.

- Jedziemy? - spytał i chciał mnie pocałować w usta, ja jednak szybko się odsunęłam.

- Zgłupiałeś? Nie rozmawiam z tobą, a co dopiero wracać z tobą do domu. Jedź sam - chciałam odejść kiedy przypomniała mi się jeszcze jedna sprawa. - Aha no i to kino jutro, zapomnij - i wyszłam z budynku.

Przyszłam przez cały parking przeklinając, że akurat dzisiaj nie przyjechałam sama tylko z Christianem. Nie miałam nawet słuchawek by posłuchać muzyki, teraz będę szła w mrozie przez najbliższe pół godziny, jak nie więcej. Rodzice też mnie nie odbiorą, bo od rana są już w delegacji gdzieś w Azji. Nienawidzę listopada, a w tym roku strasznie wcześnie spadł śnieg, i tym sposobem już teraz można robić bałwany. Gdy wychodziłam z posesji szkolnej zobaczyłam Justina siedzącego na murku od ogrodzenia. Gdy mnie zobaczył podniósł się. Podszedł do mnie z opuszczoną głową i ją podniósł, co uznałam za "Chcę ci coś powiedzieć", więc się zatrzymałam. To zabawne jak nieśmiały był, chwilę stał i się nie odzywał. Wpatrzony w swoje buty wyglądał jakby nie widział nigdy nic bardziej interesującego.

- Przepraszam, że tak o tobie pomyślałem. Nie chciałem, żeby było ci smutno - wypalił nagle.

Nie będę ukrywać, rozbawił mnie. Nie sądziłam, że tak się przejmie moimi słowami.

- Nie ważne, nic się nie stało. Wybaczam ci - uśmiechnęłam się.

Nic nie odpowiedział, więc postanowiłam znowu się odezwać:

- Słuchaj, nie idziesz może w tą stronę? - spytałam wskazując drogę prowadzącą do mojego domu.

- Ja? Znaczy tak - powiedział niepewnie.

- Odprowadzisz mnie do domu? Proszę, to trochę daleko, a nie chcę mi się iść samej. Później odwiozę cię do domu! - zapewniłam i z nadzieją czekałam na pozytywną odpowiedź.

- Tak.. Znaczy, nie wiedzę powodu, dlaczego miałbym ci odmówić - uśmiechnął się, a ja pierwszy raz w życiu zobaczyłam tak piękny uśmiech.

Zaniemówiłam.

Szliśmy w ciszy przez ulice Quenns, jednej z dzielnic NY, w której znajdowała się nasza szkoła. Maszerowaliśmy w ciszy, ale takiej w pełni komfortowej. Rzadko miałam z nią styczność. Zawsze albo Kendall coś pierdoliła, albo Chris paplał o sobie, lub Alison opowiadała o swoich nowych butach. Coraz bardziej zauważam jak żałosne jest moje towarzystwo, zapatrzone w siebie bogate dzieci. Może nie powinnam tego mówić, bo sama mam wszystkiego pod dostatkiem, ale błagam. Ja nie zachowuje się jak pępek świata.

- To gdzie mieszkasz? - nagle spytał.

- Na Manhattanie, jak się zresztą pewnie domyśliłeś - zachichotałam.

- Tak, idziemy tam - również zachichotał. - Pytam na jakiej ulicy.

- Ahh, no tak. Mogłam się domyślić, przepraszam. Liberty Street, blisko Wall Street.

Zobaczyłam jak na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. Nie chciałam mu opowiadać o dwu piętrowym apartamencie, kamerdynerze, pokojówce i takich podobnych. Wiedziałam jakby zareagował. Chyba, że jest inny. Może dla niego pieniądze nie są ważne? Co ja pierdole, na świecie tylko pojedyncze osoby nie zważają na to ile masz w portfelu.

- No a ty? Gdzie mieszkasz?

- To istotne? - odpowiedział z dziwnym tonem, tak jakby się czegoś wstydził.

- Możesz mi powiedzieć! Nie będę się śmiać, obiecuje! - zaśmiał się, gdy zobaczył jak bardzo mi zależy.

Po prostu chciałam się o nim trochę dowiedzieć. Wydawał się niesamowitym człowiekiem, mimo że poznałam go z dwie godziny temu. Może to on będzie moim prawdziwym przyjacielem. Szczerze nie obchodzi mnie jego sytuacja finansowa. Nie musi wozić się Ferrari i nosić butów za 1000$. Może on jest jednym z tych, dla których pieniądze się nie liczą? Mam nadzieję.

- Bronx. Dość nie za ciekawe miejsce.

- Oj przestań! - walnęłam go przyjacielskim kuksańcem w ramie.

Przez resztę drogi rozmawialiśmy o tym, że ta dzielnica nie jest taka zła, a Justin próbował mnie przekonać do tego bym zmieniła swoje zdanie. Gdy podeszliśmy pod budynek, w którym mieszkam zatrzymałam się i oznajmiłam:

- To tutaj. Dzięki, że mnie odprowadziłeś - uśmiechnęłam się.

- Nie ma za co, to ja będę już szedł.

- Zwariowałeś?! Na Bronx jest jakieś 15 mil. Odwiozę cię.

- Nie trzeba, złapie metro. Zawsze tak robię.

Chwyciłam go za rękę mówiąc, że nie ma mowy. Pociągnęłam go w stronę windy i wcisnęłam przedostatnie piętro. Gdy weszliśmy do salonu Justin odezwał się:

- Miałaś mnie tylko odwieźć... Ja wracam.. Dam sobie radę.

- Przestań! Odwiozę cię, ale najpierw wypijemy herbatę. Musi ci być strasznie zimno w tej skórzanej kurtce. Rozgość się i poczuj jak u siebie - powiedziałam wskazując na jedną z trzech białych kanap postawionych naprzeciw plazmowego telewizora, za którymi był widok na NY. - Siadaj, a ja zrobię herbaty, mam nadzieje, że lubisz jaśminową?

Nie poczekałam na odpowiedź tylko ruszyłam do kuchni. Gdy po kilku minutach wróciłam do salonu Justin siedział tam gdzie go zostawiłam. Jedyne co się zmieniło to to, że ściągnął kurtkę. Podałam mu kubek, a on cicho podziękował. Usiadłam obok niego i upiłam łyk herbaty.

- To Justin, powiesz mi coś o sobie?

- Wolałbym nie... Jak pewnie zauważyłaś, nie jestem za bardzo otwarty i szczerze wolałbym, żebyś ty zaczęła. Zapewne jest to najdłuższa wypowiedź jaką ode mnie usłyszałaś.

- Okey... Jesteś słodki - uznałam i zobaczyłam rumieńce na jego policzkach. - No to od czego zacząć. Jestem jedynaczką, moja mama jest lekarzem, a tata ma firmę na Wall Street. Dlatego tak blisko mieszkamy. Nie lubię całego bogactwa co nas teraz otacza. Zapewne myślisz, że jestem rozpieszczonym bachorem, dla którego nic się nie liczy, jednak to nie prawda. Mam dosyć tego dobrobytu, wszędzie gdzie się otaczam jest tego pełno. Czasem myślę, że wolałabym nie mieć tego wszystkiego, a w zamian mieć prawdziwego przyjaciela. Jednak tak się nie da....

- Dla-Dlaczego mi to mówisz? - zapytał zdezorientowany.

- Sama nie wiem, wydajesz się osobą godną zaufania. Szczerze nikomu nie powiedziałam tego co przed chwilą tobie.

- Dziękuje... Chciałbym coś ci powiedzieć, ale nie jestem jeszcze gotowy.

- Spokojnie, powiesz mi kiedyś.


+_+

Co myślicie?

Pozdrawiam.


Piosenka: Justin Bieber - Sorry



Everyone deserves happiness [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz