1 - Przedostatnia ofiara

135 8 2
                                    


Oglądał telewizję, kiedy nagle ujrzał na pasku wiadomości swój pseudonim. Wcale go to jednak nie zdziwiło. Co o nim pisali tym razem? "Psychopatyczny morderca, Moon, znów atakuje! To już szósta osoba obdarta ze skóry!" I będzie więcej - powiedział pod nosem, a potem wstał i podszedł do szafki, na której leżała koperta. Otworzył ją i wyciągnął kartkę z dołączoną fotografią chłopaka o białych, jak on sam miał zresztą, włosach, niebieskich oczach i szczupłej, ozdobionej kolczykami, twarzy. Jego wygląd sprawiał wrażenie bardzo efektownego. W mniemaniu Moona także.

Wziął ową kartkę do rąk, zmarszczył lekko nos, po czym znów przemówił do siebie, nie zdając sobie z tego sprawy: Shiraiel Enken, co? Lat 19, 180 cm wzrostu. Dzieciak. A co najważniejsze - przymrużył oczy i wzrokiem poszukał wzmianki o rodzinie - wnuk tego skurwiela. Znakomicie. - dopowiedział, po czym odetchnął. 

Enke miał być przedostatni na liście mordercy. Wszystkie jego poprzednie ofiary były starsze, toteż Moon był święcie przekonany, że z tak młodą osobą pójdzie mu łatwo. Co prawda sam nie był stary, bo miał niespełna 25 lat, aczkolwiek był młodzieńcem bardzo inteligentym i dojrzałym. Dorósł bardzo szybko, bo już w wieku ośmiu lat; wtedy to właśnie stał się sierotą, wtedy to właśnie grupa ośmiu starych ludzi podpaliła jego dom rodzinny. Dlaczego to zrobili? Proste - konkurencja i zazdrość. Osiem potężnych osób o nazwiskach - Gathery, Fillen, Goath, Mavie, Herso, Deight, Enke i Rugger. Wszyscy byli właścicielami ogromnych firm, wszyscy byli konkurentami. Żadna korporacja jednak nie była tak dochodowa, jak właśnie młodego ojca Moona. Od zabójstwa jego rodziców minęło już prawie 17 lat. Żaden ze sprawców już nie żył. Ich dzieci - owszem, wszystkie z wyjątkiem Enke, ale nie oni interesowali psychopatę. Wnuki. To było to, czego chciał. Wierzył w życie pozagrobowe i miał ogromną nadzieję, że ludzie, którzy przyczynili się do jego osierocenia, patrzą z piekła i widzą, co dzieje się teraz z ich wnukami. Jak są rozbierani ze skórki w świetle pełnego księżyca, jego najlepszego i jedynego przyjaciela. Moon był pewny, że tylko księżyc rozumie jego cierpienie, bo tylko on był wtedy przy nim i widział, i słyszał, a nawet czuł jego ból. W sierocińcu rozmawiał tylko z księżycem i on mu bardzo pomagał. On go dowartościowywał. On nauczył go perfekcyjności. Nawet wytatuował go sobie na czole, odwrócony półksiężyc do dołu. Co do samego zabijania.. Mężczyzna nie zabijał tylko dla, jak to twierdził, pomszczenia rodziców. Zabijał też, bo chciał złożyć ofiary właśnie księżycowi, jako dowód wdzięczności. Nie zmienia to jednak faktu, że kolejnym powodem, była jego satysfakcja z mordowania. W końcu mógł być Bogiem i tak się też czuł.

Po raz kolejny spojrzał na kartkę, tym razem w celu poznania adresu szkoły, do której uczęszczał Shiraiel. 75 Lestage, znał to miejsce. Właśnie dochodziła piętnasta, uczniowie kończyli lekcje. Co prawda nie miał jeszcze dokładnego planu lekcji chłopaka, ale postanowił, że chociaż sprawdzi, czy będzie w szkole, a jak mu się powiedzie, to go poobserwuje. Był cały miesiąc do pełni, wypadała ona 13 grudnia. Jeszcze masz miesiąc życia i żyj sobie do woli.. jeżeli mnie jednak zaintrygujesz, ten miesiąc spędzisz u mnie. - szepnął do zdjęcia z szerokim uśmiechem. Uwielbiał poznawać swoje ofiary, czuł się wtedy tak towarzysko!

Założył kurtkę, owinął czarny szal wokół szyi i ust, i wyszedł z mieszkania. Wsiadł do swojego czarnego Audi A6 i czym prędzej ruszył w kierunku szkoły. Pięć minut później był już na miejscu. Zaparkował około 5 metrów przed samą bramą, otaczającą budynek i obserwował wszystkich ludzi, którzy z niego wychodzili. Wreszcie ujrzał swoją przyszłą ofiarę. Shiraiel odziany był w czarną bluzę, czarne spodnie jeansowe i buty trekkingowe tego samego koloru. Na ramieniu miał torbę. Właśnie przechodził przez bramę. Był sam. Moon z zainteresowaniem się mu przyglądał. Jego wygląd był naprawdę niezwykły i to w pełnym tego słowa znaczeniu. Nastolatek wzrok miał wbity w niebo, uśmiechał się. Myślami był zapewne gdzieś indziej. Nagle się gwałtownie odwrócił. Moon nieco podniósł głowę i w tym momencie ujrzał grupkę chłopców, która coś krzyczała do jego obiektu zainteresowania. Było ich siedmiu. Wyglądali, jakby byli z gimnazjum, nie liceum. Mężczyzna otworzył okno, by słyszeć, co mówią.

- Pożałujesz tego, co zrobiłeś mojemu bratu! - krzyknął jeden z nich. Był ogromny i gruby, on się wyróżniał na tle pozostałych. Mierzył jakieś 2 metry i wyglądał, jakby ważył ze 150 kg. Shiraiel przystanął i teraz już całkowicie się odwrócił.

- To znaczy czego? Niczego na nikim nie wymuszałem! - krzyknął radośnie, unosząc teatralnie ręce do

góry.

- Ty draniu! - krzyknął olbrzym, zacisnął mocno pięści i już zaczął biec w stronę Shiraiela. Ten jednak stał nieruchomo. Pozostała szóstka się tylko przyglądała, wydawali się być bardzo podekscytowani ową sytuacją, zważywszy na ich wesołe, ale i zszokowane miny. Moon przyglądał się akcji z coraz większym zainteresowaniem.

Wielki dzieciak biegł rozpędzony w stronę białowłosego, chciał uderzyć go pięścią w głowę, jednak ten po prostu się szybko odsunął, na skutek czego atakujący przewrócił się. Shiraiel wybuchnął śmiechem, ale zaczął działać natychmiast; szybko uklęknął nad grubasem i wyjąwszy z kieszeni spodni przedmiot, który okazał się scyzorykiem, przyłożył mu go do szyi. Odwrócił się bokiem. Moon widział jego połowę jego twarzy. Chłopak zdawał się w ogóle nie przejmować tym, że jest przed szkołą. Na jego szczęście nikt już z niej nie wychodził. Całe podekscytowanie zniknęło z twarzy reszty, zastąpiła je teraz powaga i przerażanie. "To przecież bez sensu." - myślał Moon - "W końcu go tutaj nie zabije. Czego oni się właściwie boją?" Nie wiedział jednak, że ich przerażenie jest uzasadnione. Oni wiedzieli z kim mają do czynienia, a przynajmniej słyszeli plotki o Shiraielu.

- Co zamierzacie teraz zrobić? Pytam was całkiem poważnie. - zapytał Shiraiel, tym razem z kamienną twarzą. - Nie jestem głupi, nie zamierzam go zabić, lecz mogę sprawić, by cierpiał. - Przesunął delikatnie nóż w dół, wzdłuż klatki piersiowej wroga. Olbrzym miał łzy w oczach i patrzył błagalnie na swoich kolegów. Nie wypowiedział jednak ani słowa. Może po prostu nie był w stanie. Chłopcy milczeli, wszyscy. - Dlaczego mi nie odpowiadacie? Nie mogę pojąć, czemu milczycie! Czy wy nie zdajecie sobie sprawy, w jakiej jesteście sytuacji? Więc wystarczy wyjąć nóż i wszyscy zamieniacie się w ciche myszki? - zaczął rechotać białowłosy, jego śmiech był przerażający.

- Nie rób mu krzywdy. - odezwał się w końcu jeden z nich. - On tylko się zdenerwował, bo Ty.. z jego bratem.. - przerwał nieznacznie. On wyglądał na najmłodszego.

- No co zrobiłem? - Enke uśmiechnął się jeszcze bardziej i odrobinę podniósł głowę. - Co takiego zrobiłem?

- Dupczyłeś jego brata! - krzyknął inny chłopak. Na jego twarzy malowała się wściekłość.

- A nawet jeżeli to co? Tonny przecież nie protestował. Jednak wiesz co.. masz rację. Nie powinienem był tego robić. - wszyscy osłupieli i wpatrywali się w Shiraiela. - Po dłuższym zastanowieniu mogę śmiało stwierdzić, że nie był mnie wart. Jak i wy. Nie jesteście warci mojego czasu. - wstał, uwalniając kolosa od noża. Znów patrzył w chmury. Wszyscy ponownie stwarzali wrażenie zdezorientowanych. Kiedy grubas chciał się podnieść, białowłosy nadepnął mu na lewą dłoń. Ofiara wydała z siebie krzyk.

- Tak właściwie, to nie wiem, co chcieliście osiągnąć taką postawą, ale - wciąż stał na jego dłoni, patrząc w niebo. - to żałosne. Lepiej już idźcie, zanim przyjdzie ktoś ze szkoły, a ja będę zmuszony poinformować nauczycieli o tym, że chcieliście mnie napaść, wskutek czego musiałem się bronić. - w tym momencie zszedł z dłoni chłopaka i zrobił kilka kroków naprzód, w stronę samochodu psychopaty. Sam Moon był bardzo podekscytowany całym tym wydarzeniem. Lubił udowadniać innym, jak bardzo są przeciw niemu bezsilni, a już szczególnie takim z manią wielkości. Nie mógł się doczekać, kiedy go porwie. 

Shiraiel nie odwrócił się, aczkolwiek wiedział, że koledzy brata Tonny'ego, podnieśli go i zaczęli szybko zmierzać w przeciwnym kierunku. Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Stanął na moment i upewniwszy się, że kamery były zbyt daleko, by cokolwiek zarejestrować, odwrócił się znów i w tej właśnie chwili jego oczy spotkały się z oczami Moona. Żaden z nich nie opuszczał wzroku. 


Narcyz i psychopataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz