Rozdział 2

176 15 48
                                    

Po około 2 godz. dotarli na miejsce, czyli do ogromnego drewnianego domu w środku lasu. Stare drewno było gdzieniegdzie spróchniałe i porośnięte mchem. Dach pokryty wyjątkowo brzydką zgniłozieloną dachówką był dziurawy a w jednym miejscu zaczęła nawet rosnąć brzoza. Pomimo zniszczeń dom robił wrażenie głównie swoja wielkością.

Czyli Slendy mieszka w melinie, no pięknie.

Kiedy podeszli bliżej rozpadającego się ganku dziewczyna zauważyła że siedzi na nim chłopak w białej bluzie i ogromnym wyciętym uśmiechem.

I ani jednym przecinkiem. Nie polecam próby przeczytania tego na jednym wdechu.

Od razu go rozpoznała. Kiedy żyła jeszcze z rodzicami, Slender dał jej kopie akt creepypast mieszkających w tym domu, jak i reszty o których wiedział. Oczywiście były one ograniczone i miały ją tylko powierzchownie zapoznać z mordercami.

Dlaczego Slendy miałby mieć akta creepypast? Nie wie kto dla niego pracuje? Czy może zajebał je policji?

Dopiero gdy znaleźli się tuż przed schodami i dziewczyna odstawiła swoje bagaże, chłopak zwrócił na nich uwagę. Przez dłuższą chwilę lustrował Silvę wzrokiem wiecznie otwartych oczu. Swoją drogą zastanawiało ją to jakim cudem jeszcze widzi, zapewne to sprawka Slendera. Jednak to nie było teraz ważne.

To jest bardzo ważne pytanie. Jakim cudem można ujebać sobie powieki i mieć sprawne oczu?

Czujne spojrzenie wwiercało się w nią, miała ochotę odwrócić wzrok. Jednak nie chciała dać mu tej satysfakcji. Stali z dobrą minutę mierząc się wzrokiem aż w końcu morderca przemówił.

Heh, przynajmniej tutaj ludzie mówią, a nie oczy. Tak, to jest wtrącenie, którego 99% osób nie ogarnie.

- Kim ty do cholery jesteś? - spytał morderca przekrzywiając lekko głowę.

Mój pies też tak robił jak widział coś dziwnego...

- To jest Silva Sanguineus - głos Slendera rozbrzmiał w ich głowach.

Tak, ma na imię las, a na nazwisko krwawy i nic wam do tego.
Dodam jeszcze, że jest to orginalnie postać z opka fantazy, a jej pełne imię to Silva Spes Sanguineus. W dodatku wszyscy mają tam głupie imiona po łacinie.

- O tak, bo nie mogłam sam tego powiedzieć - pomyślała dziewczyna.

To trza było mówić, a nie stać jak kołek.

- Zostanie nowym proxy, jest pół-demonem, mówiłem wam o niej wcześniej.

Wam? Slendy, ilu Jeffów widzisz?

- A no tak to ta co... - Jeff przerwał i wybuchł psychopatycznym śmiechem- To ta co się urodziła się tylko po to by zostać twoim sługusem - kolejny napad śmiechu - Powiedz jak to jest być czyjąś marionetką od urodzenia? Bez choćby odrobiny wolnej woli? Nic nie znacząca... to takie smutne - dokończył, tym razem nie uśmiechał się, było za to przerażająco poważny, czym rozwścieczył Silvę, tym bardziej że trafił w jej czuły punkt.

Haha, ale śmieszne... czy to był naprawdę szczyt moich możliwości w tamtym okresie?

-A jak to jest być idiotą z głupawym uśmieszkiem? Zwykłym człowiekiem, który może zginąć od ognia, lub noża? Do tego z tego co wiem z twoją wolną wolą też jest kiepsko, co? - spytała prowokacyjne.

Jak nie pisaćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz