Stara sala muzyczna.

248 12 2
                                    

Siedziałem jak zawsze w bibliotece, kartkując jakieś tandetne romansidło. Było okropne. Oklepany schemat, nic nadzwyczajnego. Lecz czymś jednak musiałem się zająć. Bo co innego pozostawało mi do roboty? Spotkanie ze znajomymi? Był piątek, wszyscy dawno poszli balować. Nachlać się do utraty przytomności w pierwszym lepszym klubie. Do mnie jakoś ta wizja nie przemawiała. Nie widziałem w tym nic spektakularnego. Dla mnie to było po prostu szczeniackie. Może właśnie dlatego miałem tak mało znajomości. Przez moje patrzenie na świat, przez moje poglądy. Uchodziłem za typowego sztywniaka, który nie potrafi się bawić. Dla którego tylko oceny były ważne. Co prawda to prawda, oceny dla mnie były ważne. Ale uczyłem się przeciętnie. Nie wyróżniałem się jakoś bardzo na tle klasy. Ani nie starałem się tego robić. Odpowiadało mi uchodzenie za typową szarą myszkę. A nawet bardzo. To nie tak, że wolałem samotność. Ale jednakże, nie przeszkadzała mi ona. Była w sumie ona dla mnie neutralnym uczuciem. Nigdy jakoś nie odczuwałem potrzeby kogoś bliskiego. Może i to przez moją sytuację w domu. Przyzwyczaiłem się do samotności. Ojciec ciągle był w pracy, poświęcał jej całe swoje życie. Nawet przy moim porodzie go nie było. Do szpitala moją matkę przywiózł jej szef. Który z ''niewiadomych'' przyczyn, akurat był u nas w domu. Czasami się zastanawiam, czyim dzieckiem tak na prawdę jestem. Moja matka przespała się chyba z każdym swoim szefem. Nie wspominając już o najlepszym przyjacielu taty. Któremu ufał bezgranicznie. Nawet sprawił go swoim wspólnikiem w firmie. Ale cóż, różne przypadki się zdarzają, nieprawdaż? Z zamyśleń wyrwała mnie pani bibliotekarka. Która podeszła do mnie, i położyła rękę na moim ramieniu.

-Może herbatki? -Zapytała z uśmiechem na twarzy.

-Ohh, tak chętnie. Dziękuję. -Odparłem rozkojarzony.

Bardzo lubiłem tą panią, co prawda była już w podeszłym wieku. Lecz była bardzo sympatyczna i miła. Czasami zagaduje mnie gdy tu przesiaduję. Nie ma tematu o którym byśmy nie rozmawiali. Lecz najczęstszym tematem była sala muzyczna położona w starym skrzydle, która teraz pełniła rolę składzika. Była to sala słynna na całą szkołę. Dlaczego słynna? Ponieważ kilka lat temu była ona bardzo piękną, i najlepiej wyposażoną klasą w szkole. Nazywano ją ''oazą spokoju dla muzyków'', każdy amator, czy też już profesjonalista. Zaznawał tam dogłębnego spokoju. Czuł się tam jak w domu. Przy wspaniałej atmosferze która tam panowała, łatwiej przychodziło mu komponowanie. Ale nie tylko sala była świetna, ale także i ówcześni nauczyciele muzyki. Byli oni na prawdę bardzo pozytywnymi osobami. I widać było, że kochają swoją pracę. I w zupełności się jej oddają. Lecz po odejściu byłej pani dyrektor. Szkoła diametralnie się zmieniła. Nowa dyrektorka była straszną jędzą. Dla niej dyscyplina i reputacja szkoły była najważniejsza. Nasze lekcję zostały przedłużone, a lekcje muzyki czy też plastyki, były po prostu zbędne. Dlatego wycofała je z programu nauczania od tak. Nie liczyła się ze zdaniem nikogo. Lecz też nikt nie umiał się jej sprzeciwić. Podobno była bardzo przekonująca, a manipulowanie ludźmi to był dla niej chleb powszedni. Mimo wszystko wolałem nie zaleźć jej za skórę. Dlatego jak większość uczniów, po prostu siedziałem cicho. Dopiłem ostatni łyk herbaty, odłożyłem książkę na miejsce. Po czym udałem się do wyjścia.

Opuszczona Sala MuzycznaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz