Rozdział 18

11.3K 761 31
                                    

***

- Nie martw się mała wszystko będzie dobrze - usłyszałam głos mojego brata. - Wygram wyścig, a ty będziesz pierwszą, która będzie to wiedzieć - uśmiechnął się do mnie czule i pocałował w czoło.

- Wiem. Jesteś w to bardzo dobry. Dasz radę. - odpowiedziałam i podeszłam do Josha. Michael dla niego pracuje. Nie wiem co robią, ale bardzo lubię tego człowieka. Zastępuje mi ojca.

- Uczestników zapraszam na start - dało się usłyszeć i już widziałam jak mój brat, wraz ze swoim przyjacielem, Willem stają na lini startu.

Miałam przeczucie, że dzisiaj stanie się coś cholernie złego. Jest środek zimy, a organizatorzy zrobili wyścig. Tor niby jest odśnieżony, ale mimo wszystko i tak jest ślisko jak cholera.

Na start wyszła jakaś blondynka w krótkich spodenkach. Jakim cudem nie jest jej zimno to nie mam pojęcia. Po chwili ogłosiła start. Michael tak samo jak Will, od początku byli na prowadzeniu. Widać, że czuli się w tym świecie bardzo dobrze. Zostały im ostatnie 200 metrów. Will zwalniał, bo zaraz za linią mety jest gruba ściana betonowa, natomiast Michael jeszcze bardziej przyspieszył. Z nerwów zacisnęłam swoje palce na nadgarstku starszego mężczyzny.

Michael przejechał pierwszy przez linię mety, Will drugi.

Michael zatrzymał się na ścianie i wybuchł wraz z samochodem, Will przeżył.

***

- Michael! - wydarłam się, wstając do pozycji siedzącej. Wspomnienia wracają, a ja wciąż potrafię przez nie płakać. Po wyścigu Josh zajął się sprawą śmierci mojego brata. Okazało się, że miał przecięty kabel od hamowania. To było morderstwo. Wzięłam do rąk czarny zeszyt i pierwszy lepszy długopis.

"7 grudnia 2014r.

Dzisiaj znowu miałam sen o śmierci Michaela. Muszę wreszcie zabić sprawcę. Znam go, Josh też go znał, ale nie zaatakowaliśmy, ponieważ było nas za mało. Teraz jest nas więcej i damy radę go pokonać.

Za Michaela."

Odłożyłam długopis i mój pamiętnik. Jest dopiero 2 w nocy, a ja na pewno nie dam rady usnąć. Postanowiłam zająć się sprawą gangu. Jest lepiej niż rok temu. Ludzi jest prawie 2 razy więcej, nasza siedziba jest jeszcze lepiej strzeżona.

Moje rozmyślania przerwał telefon, który od razu odebrałam.

- Amelia Hutz? - usłyszałam nie znajomy mi głos.

- Tak to ja.

- Pański wujek - jaki wujek? - jest w szpitalu.

- Który wujek? - zapytałam bo nie miałam zamiaru powiedzieć, że nie mam żadnej rodziny.

- Josh Kear. - słysząc to imię i nazwisko moje serce stanęło.

- Dobrze już jadę, gdzie będzie?

- Na Cameal street.

- Zaraz będę - zapewniłam i od razu zaczęłam się ubierać. Jest środek nocy, dlatego nie miałam z kim zostawić Alice. Po przestudiowaniu wszystkich za i przeciw, postanowiłam zostawić ją w domu z psami.

Wchodząc do szpitala zignorowałam kolejkę i od razu podeszłam do kobiety siedzącej za ladą.

- Gdzie leży Josh Kear? - zapytałam przystępując z nogi na nogę.

- A pani jest z rodziny? - zapytała znudzonym głosem kobieta.

- Czy stała bym tutaj przed tobą, gdybym nie była? - warknełam nawet nie siląc się na miły ton głosu. 

- Sala 46b, drugie piętro - odpowiedziała tym samym znudzonym głosem. Nie dziękując od razu pobiegłam w stronę wind. Widząc, że jest na samej górze postanowiłam pobiec schodami. Po kilku sekundach byłam pod odpowiednią salą z której wychodził lekarz.

- Przepraszam, co z nim?

- A pani jest z rodziny? - słysząc ponownie to pytanie przewróciłam oczami.

- Nie z cyrku - nie mogłam powstrzymać się od sarkazmu. Lekarz w średnim wieku na szczęście zrozumiał iluzję i nie zadawał już więcej zbędnych pytań.

- Pan Josh ma nowotwór złośliwy. Wiedziałaś o tym? - kiwam głową na znak potwierdzenia i czekam na kolejne informacje - był tutaj ok 2 miesiące temu i według informacji powinien mieć jeszcze 2 miesiące życia. Niestety czynnik stresu jaki na niego wpłynął znacznie skrócił ten czas - zrobił pauzę jakby pozwalał mi się oswoić z tą myślą - Panu Kearowi zostało 48 godzin życia - dokończył, a kolana się pode mną ugieły. Wiedziałam, że nie dam rady wydobyć z siebie żadnego słowa, kiwnełam głową na znak potwierdzenia i pokierowałam się do sali. Josh leżał tam z wielkim uśmiechem. Tak jakby nie przerażała go myśl o śmierci.

- Jak się masz? - zapytałam głosem wypranym z emocji.

- Wiedząc o tym, że zostały mi tylko 2 dni życia to nie najgorzej. Będę widział twarz Michaela. - poprawił się do pozycji siedzącej - wiesz kochałem go tak bardzo jak ciebie. - uśmiechnął się na wspomnienie o nim - wiesz, po raz pierwszy jak was ujrzałem, to wiedziałem, że dużo dla siebie znaczycie. Widziałem tą miłość w waszych oczach. Na początku myślałem, że jesteście parą. Dopiero później Michael wytłumaczył mi, że jesteś jego siostrą. - ja także uśmiechnęłam się na wspomnienie mojego brata - w dzień śmierci obiecałem mu, że zajmę się tobą. Przepraszam, że nie dotrzymałem obietnicy - powiedział mając łzy w oczach, a aparatura zaczęła piszczeć.

- Josh! Nie masz za co mnie przepraszać! Nie umieraj nie zostawiaj mnie! - krzyczałam przytulając do siebie martwe ciało mężczyzny.

****

Mam nadzieję, że rozdział się podoba :)

Potrzebuje jakiś fajnych książek, które mają już ok 30 rozdziałów, a najlepiej jakby były już skończone. Polecicie?? ^^

Bad Girl Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz