Anna i Jan nie znają się. Spotkali się przypadkiem o niewłaściwej porze w kawiarni. Jan miał już wychodzić, gdy Anna, która była kelnerką, oblała go kawą. Mężczyzna wściekł się, że zniszczyła jego ulubioną koszulę. Dziewczyna zaczęła go przepraszać. Jan nie zważając na to, co ona miała do powiedzenia, wyjął pistolet. Anna stanęła jak wryta, ale po chwili wyciągnęła swój karabin zza lady. Klienci kawiarni zaczęli krzyczeć i uciekać, a właściciel zadzwonił po policję. Anna próbowała uciec, lecz Jan szarpnął ją i wyprowadził z pomieszczenia. Oboje odjechali wózkiem na zakupy Jana, ponieważ tylko na taki pojazd miał prawo jazdy. Gdy pędzili z prędkością ponad dźwiękową wózek wzniósł się w górę i wylądował na dachu wieżowca. Policjanci na swych odjazdowych motorkach, oponami odbili się od ulicy i znaleźli się na tym samym dachu. Anna, gdy zauważyła gliniarzy, wyciągnęła karabin i zaczęła strzelać do nich jak dzika konica z torpedą w odbycie. Po tym jak dziewczyna skończyła swą robotę, Jan włączył automat w wózku na zakupy i zaczął młucić policjantów. Gdy teren był oczyszczony, Anna i Jan skoczyli z dachu ze spadochronów i udali się do śmietniska narodowego, które znajdowało się 10 minut drogi z miejsca, w którym byli. W drodze do celu zastał ich ulewny deszcz bocianich piór. Gdy spojrzeli w niebo okazało się, że Wiesiek Zgnidka zamontował sobie skrzydła i teraz zagryza bociany. Nie przywiązując większej uwagi, szli dalej. W czasie, gdy byli już na miejscu, Annie wymsknął się soczysty i głośny pierd. Jan myślał, że to smród od góry zgniłych ryb, na którą przypadkiem wdepnął.