rozdział 3.

4.2K 270 24
                                    

          Po wejściu do środka zaskoczyło mnie to, że wszystko wyglądało jak wyjęte z magazynu. Przy frontowych drzwiach stał długi, czarny stolik z miseczką przeznaczoną na klucze i monety. Drewniana podłoga była tak ciemna, że wyglądała prawie na czarną. Po przejściu przez korytarz, weszliśmy do pokoju, który był bardzo wysoki, jeszcze nigdy nie widziałam tak wysoko umieszczonego sufitu. Belki nośne były tego samego koloru, co drewniana podłoga. Jedna ze ścian była praktycznie cała przeszklona. Kuchnia bezpośrednio łączyła się z salonem, pośrodku niej znajdowała się wyspa, która była tak duża jak stół w jadalni z pięcioma stołkami stojącymi przed nią. Urządzenia w kuchni wyglądały na nowe i nieużywane. Blaty były wykonane z jasnego granitu z brązowymi i czerwonymi liniami przebiegającymi przez nie. W salonie stała skórzana kanapa, która bardziej przypominała mi łóżko z niskim oparciem. Centrum multimedialne zostało wbudowane w ścianę a dwa skórzane fotele znajdowały się tuż przy kanapie. Rzucone na nią poduszki i koce były kolorystycznie dopasowane do kuchennych granitów. Wszystkie kolory w pokoju doskonale się ze sobą komponowały. Wszędzie gdzie tylko spojrzałam widziałam karmel, ciemny brąz i czerwień.

         Ucieszyłam się, kiedy spojrzałam w lustro i odkryłam, że wszystkie siniaki zniknęły i znowu wyglądałam normalnie. Po dwóch tygodniach zadomawiania się i leczenia siniaków nadszedł czas żebym ponownie wróciła do świata. Świata, w którym trzeba było pracować żeby zarobić pieniądze, aby móc przeżyć. Poszłam na górę, żeby chwilę zająć się z Mustafą, zanim wyjdziemy. Wiedziałam, że był tutaj szczęśliwy. Miał duże podwórko, przestrzeń gdzie mógł biegać.

          Spędziłam dzień na urządzaniu się i rozpakowywaniu mojego niewielkie dobytku, który zmieścił się w bagażniku. Zanim się zorientowałam minął cały dzień i kiedy zerknęłam za okno było już ciemno. Przeciągnęłam się rozprostowując kości i zawołałam Mufasę, aby wyjść z nim na wieczorny spacer. Ubrałam się i zapięłam smycz na obroży psa. Szłam chodnikiem, który znajdował się na osiedlu, pozwalając się ciągnąc Mufasie, gdzie chciał. Pogrążona w myślach rozmyślałam o życiu. Właściwie o puzzlach. Życie jest trochę jak puzzle, prawda? Każdego dnia tworzysz oddzielny kawałek, który powinien pasować do któregoś, i tak tworzysz całą tą planszę. To od Ciebie zależy czy kawałki będą duże, czy będzie na nich coś ważnego, czy będą tylko zwykłymi, malutkimi, białymi kawałkami, które tak naprawdę nie są potrzebne nikomu do szczęścia. Wiesz, co chce przez to powiedzieć? Puzzel ten zawiera te 24 godziny naszego dnia, opowiada jego historię, pokazuje jego strukturę, kolor, czy został w jakiś sposób poszarpany. To wszystko składa się na to jak ułoży się cała układanka. Dopóki jeden kawałek jest prawie całkowicie zniszczony to nie będzie źle. Problem pojawi się wtedy, kiedy te popsute części układanki zaczną przeważać, kiedy ułożą one nam całą planszę. A do wcześniejszych puzzli nie wrócimy. Nie da się. Straciłeś swoją szansę, i jak teraz się z tym czujesz?

           Z myśli wyrwał mnie warkot Mufasy. Obejrzałam się po otoczeniu i rozpoznałam uliczki, na których znajdują się najciemniejsze zakamarki tego miasta. Musieliśmy naprawdę daleko zajść. Zerknęłam w kierunku warkotu pasa i dostrzegłam grupę mężczyzn, która znęca się nad poszkodowanym.

          Sama na nich wszystkich nie miałam szans. Nawet z wielkim psem wiele bym nie zdziałała, więc zaciągnęłam psa w ciemną uliczkę i ukryłam się za śmietnikiem i głaskałam psa po pysku, by przestał szczekać. Inaczej zwrócilibyśmy na siebie uwagę. Nie trwało to długo. Gruba mężczyzna, gdy skończyła swoją brudną robotę wsiadła na motory i odjechała przed siebie, pozostawiając mężczyznę na pewną śmierć.

           Gdy się upewniłam, że jest cicho i nikt nie znajduje się w pobliżu wyszłam z mojego ukrycia i jeszcze raz przeskanowałam wzrokiem otoczenie, po czym ruszyłam w stronę poszkodowanego. Zbliżałam się powoli z psem przy nodze, aby się nie wyrwał i nie uciekł. Na miejscu zastałam mężczyznę, dość potężnych rozmiarów, a na plecach miał kamizelkę, która świadczyła o przynależności do jakiegoś klubu motocyklowego. Leżał twarzą na zmieni. Nie widziałam jeszcze uszkodzeń, a mimo to pozostawał w bezruchu.

          Puściłam obrożę Mufasy i złapałam faceta za kamizelkę, a następnie obróciłam na plecy. Był zamaskowany, a krew sączyła się z jego twarzy i klatki piersiowej. Bez zastanowienia podciągnęłam jego koszulkę i ujrzałam ranę, z której wypływa krew. Bez wątpienia po ugodzeniu nożem. Szybko zdjęłam swoją kurtkę i przycisnęłam do rany poszkodowanego, by zatamować krwawienie.

- Halo. Proszę pana! Słyszy mnie pan! – Zaczęłam go cucić, wolną dłonią poklepując o jego twarz, a Mufasa zaczął go lizać. Na początku nie było żadnej reakcji, dopiero aż po chwili pobity otworzył oczy i przyglądał się mi pustym wzrokiem.

- Słyszy mnie pan? – Zapytałam jeszcze raz. – Jeśli nie może pan mówić to niech pan kiwa głową na tak lub nie. – Nadal zero reakcji, tylko ten przeszywający wzrok, więc złapałam go za dłoń. – Niech pan uściśnie moją dłoń. – Znów nic. Ucisnęłam jego ranę mocniej i wtedy usłyszałam jak mężczyzna wypuszcza suk z ust. – Spokojnie. Jestem lekarzem. Zaraz wezwę karetkę. Dobrze? – Popatrzyłam łagodnie na mężczyznę, aby dodać mu otuchy i trochę go uspokoić.

- Żadnego pogotowia! – Syknął groźnie mężczyzna.

- Został pan ugodzony nożem. Musi się pan znaleźć w szpitalu. – Spróbowałam jeszcze raz.

- Nie. – Warknął. – Wyjmij z mojej kieszeni telefon i zadzwoń pod numer, który ci wskażę. Jasne?

- Ale.. musi pan. – Zająknęłam się.

- Rób jak ci mówię. – Mruknął.

- Musi pan sobie przytrzymać ranę.. – Zrobił to z trudem, podczas gdy grzebałam po jego kieszeniach w poszukiwaniu telefonu. Mam! – Znalazłam. Pod jaką nazwą szukać numeru?

- Boss. – Mruknął niewyraźnie.

Odblokowałam telefon i weszłam w książkę adresową z zamiarem znalezienia numeru, gdy już wybrałam numer czekałam na połączenie.

- Hunter! – Warknął gruby głos po mojej stronie.

- Przepraszam, że dzwonię.. – Zaczęłam, ale zaraz głos w słuchawce mi przerwał.

- Czemu dziwka Huntera dzwoni z jego telefonu? Natychmiast oddaj mu ten telefon! – Ryknął do telefonu, aż się wzdrygnęłam.

- Ja nie.. – Zaczęłam i przerwałam, aby zaczerpnąć powietrza. – Nie jestem niczyją dziwką! Dzwonie z jego polecenia.

- Nie interesuje mnie to! – Warknął głos w słuchawce.

- Jestem Faith i znalazłam Huntera skatowanego na ulicy. Nie chciał, abym dzwoniła po pogotowie, tylko żądał, abym zadzwoniła do pana.

- Co się stało? – Kolejne warknięcie.

- Ma ranę cięta nożem, dosyć głęboką. Tamuje ją na razie skutecznie. To tego wyraźne obrażenia głowy i reszty ciała.

- Gdzie jesteście?

- Znajdujemy się na 22 Tree Street. Tuż przy uliczce bez wyjścia.

- Zaraz tam będziemy. – I tyle, rozłączył się, więc zwróciłam uwagę na poszkodowanego.

- Powiedział, że zaraz po pana przyjadą. – Uścisnęłam pokrzepiająco jego dłoń, na co odpowiedział uściśnięciem, a później odepchnęłam jego dłonie na boki, by uciskać ranę za niego i cały czas mówiłam, abym nie stracił świadomości. Czas mijał, a mi było coraz ciężej klęczeć na rannym, więc oparłam się o Mufase, który siedział tuż przy mnie. Chwile mijały w ciszy, póki z moimi plecami nie usłyszałam ryku silników.

learn the rules.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz