Trust Me

1.1K 85 9
                                    

Świat zawirował, przez oczami miałem jedynie niesforne kosmyki, których niesposób było się pozbyć z bladej twarzy. Wciągnąłem powietrze przez zatkany nos. Bolało. Bardzo. Już dawno straciłem jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. Otulony jego ramionami, leżałem w bezruchu. Obraz stopniowo się rozmywał.
- C-Co jest...? - przetarłem ociężałe powieki. Zatrząsłem się z zimma. Ostrożnie przeciągnąłem zastane kości, by go nie obudzić. Nie udało się. W hebanowych oczach ujrzałem małe iskry, było ich tak wiele. Unosiły się, by po chwili całkowicie zniknąć w ciemności. Podobno oczy są odzwierciedleniem duszy. To prawda. Jego dusza była skalana. Ciemna, bezwzględna. Nim zdążyłem się obejrzeć,  zacisnął rękę na moim łokciu. W oczach pojawiły się łzy. Dzień próby. Widocznie nie zapomniał. Zaczerpnąłem haust powietrza. Już tego nie uniknę. Stawiałem niepospieszne kroki. Mosiężne drzwi otworzyły się. Przyjemne ciepło zastąpił przeraźliwy chłód. Nie posiadałem niczego prócz cienkiej narzutki. Mimowolnie wtuliłem się w jego ciało. Usłyszałem cichy śmiech.
- Jesteś uroczy - ogromna dłoń pogładziła mój policzek. - Ale to pod żadnym względem nie usprawiedliwi nieobecności na najważniejszej próbie w Twoim marnym życiu.
Całym mną zatrzęsło. Ujrzałem pod drzewem postawnego szatyna. Jego twarz... Jeszcze chłodniejsza niż mego oprawcy. Błękitne oczy podkreślały chłód jego twarzy. Zagryzłem wargę, gdy zostałem pociągnięty wprost na niego. Przyszył mnie wzrokiem.
- Witam - odparł oschłym tonem. - Jestem Yokuza. Będę dzisiaj sprawdzał Twoje umiejętności. Tylko bądź ostrożny i myśl co robisz i mówisz. Wymagam od Ciebie szacunku i bezwzględnego posłuszeństwa. Dzisiaj zrobisz wszystko co sobie zażyczę, rozumiesz? - skinąłem głową. - Myślę, że możemy zaczynać.
Poczułem jak gula uciska mnie w gardle. Podszedłem bliżej ze strachem. Kazał podążyć za sobą, co zrobiłem. Zatrzymaliśmy się na pokrytym lodem placu. Dosłownie zamarzałem, co nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Kazał się rozebrać. Nie, znowu to samo... Znowu... Po zdjęciu cienkiej narzutki okazało się, że dawała ona o wiele więcej niż mi się wydawało. Stałem przed nim obnażony, poniżony. Odpuść mi już, błagam... Jednak zamiast wyczekiwanych słów, usłyszałem stanowcze "Na kolana". Z nieukrywanym trudem wykonałem owe polecenie. Podszedł bliżej. Spoglądałem mu w oczy. Czyste zło... Nieczuły. Czyżbyś został kiedyś zraniony? Mocno. Nie mogłeś już się pozbierać. Twoja choroba osiągnęła najwyższe stadium. Ale spokojnie, znam na to lekarstwo. Zaśmiałem się, na co otrzymałem siarczystego policzka.
- Co Cię tak bawi? - zapytał spokojnie, mierząc mnie wzrokiem. Taki zabawny.
- Ty. Jesteś tchórzem. Posuwasz się do najprostszych metod wewnętrznej walki. Zaspokojasz się kosztem innych. Czy to nie żałosne? - kąciki ust wciąż wznosiły się ku górze. Nie odpowiedział. Jego duma dawno już przewyższyła zdrowy rozsądek. Ja widocznie także postradałem zmysły, by mówić mu to tak dosadnie. Nie musiałem długo czekać na odzew. Lodowaty pręt trafił prosto w kość policzkową. Schowałem głowę w kolanach, czując kolejne uderzenia. Przestał. Uniosłem wzrok. Byłem sam. Po dokładnym rozejrzeniu się nadal byłem sam. Oprócz jego. Na samotnej gałęzi świerku azyl znalazł kruk. Jego niespotykany śnieżnobiały kolor idealnie komponował się z krajobrazem. Spokój nie potrwał długo. Nadciągająca chmara czarnych osobników skutecznie przepędziła rannego ptaka. Oglądałem ową scenę z rozżaleniem. Nawet w naturze inne oznacza gorsze, a bezmyślna reszta wkłada wszelkich starań, by ich wyeliminować. Słysząc kroki potrząsnąłem głową. Musiałem wrócić do rzeczywistości. Zbiegłem z wyznaczonego pola, znajdując kryjówkę za niewielką szopą. Serce wybijało niepokojony rytm. Coraz szybciej i szybciej. Już po kilkunastu sekundach uświadomiłem sobie dobry wybór. Napotkałem wzrokiem stary nóż. Tępy, ale to zawsze coś. Tak jak myślałem, gonił mnie John. Zrealizuję Twój plan, poczuj się pewnie. Wróciłem na oblodzony plac, biegłeś za mną. Mord w Twoich oczach doprowadzał mnie do nieokiełznanego napadu śmiechu. Gdy już stanąłeś przede mną, uniosłeś pręt, wykonałem swój ruch. Ostrze wbiło się głęboko w Twoją nogę. Przeszywało Cię, uklęknąłeś z takim impetem, że cienka warstwa lodu zarwała się pod Twoim ciężarem. Nieumiejętnie wykonawałeś jakiekolwiek ruchy, by wydostać się na powierzchnię. Błagałeś, krzyczałeś, a ja tylko się śmiałem. Nie czułem już strachem, zimna, bólu. Jestem potworem? Nie. Przecież to tylko gra. Gra, w której wygrywają tylko najsilniejsi.
Ja jestem najsilniejszy.
Ja wygrałem.
Wygram i teraz.
Z Tobą.
Patrzyłem jak ciało szatyna bezwładnie opada w dół. Odwróciłem się na pięcie i skierowałem w stronę domu. Domu tego psychopaty. Zapłaci. Zapłaci za wszystko. Za to co zrobił mnie, blondynkowi i wielu innym. Pewnym krokiem wszedłem do mieszkania. Zastałem go w gabinecie. Już nie było odwrotu. Równo stawiałem bose stopy na posadzce. Byłem już tak blisko... Jeden ruch i krew rozbryzgnęła się na ścianie. Był szybszy.
- Zaskoczyłeś mnie - usłyszałem pełen zadowolenia niski głos. - Jesteś wyjątkowy, mój Biały Kruku - ujął mój podbródek. - Byłem tylko jednym etapem w dalszej drodze. Już wiem co z Tobą zrobić. Zaufaj mi...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 24, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

SkazanyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz