Rozdział 8

782 43 7
                                    

W środę rano jak zwykle obudziły mnie "bliźniaczki" - tak wszyscy mówili na Casy i Katy. Oświadczyły, że mam dzień wolny, podczas którego mogę robić praktycznie wszystko, na co najdzie mnie ochota. Poza tym mogę założyć dowolny strój. Mogę poruszać się po całym terenie zamku wraz z ogrodami, ale oczywiście nie mam prawa przekroczyć granicy wytyczonej ogrodzeniem.

Postanowiłam, że dowiem się więcej o kobiecie ze zdjęcia. Założyłam zwykłe czarne jeansy, do tego czarną bluzkę z długim rękawem i sznurkiem zaplecionym od lewego ramienia do prawego rogu. Na nogi zwykłe buty, dla odmiany także czarne. Z szafy wybrałam ciemny i długi płaszcz.

Ponieważ szłam na spacer po parku, ubrałam się ciepło. Wyszłam z pokoju i zeszłam na parter. Stanęłam przed drzwiami wyjściowymi. Już miałam wyjść, ale z jednej z odnóg korytarza wyłonił się ten sam mężczyzna, który rozmawiał z porywaczami pierwszego dnia mojego pobytu.

- Gdzie panienka się wybiera? - spojrzał na mnie podejrzliwie.

- Na spacer po parku.

- A z jakiej to okazji? Pan Kayt ci na to pozwolił?

- Mam dziś dzień wolny.

- Rozumiem. W takim razie proszę - odsunął się na bok, puszczając mnie przez drzwi. Trochę mu nie ufałam, ale przeszłam obok niego pewnie.

Już po chwili znajdowałam się na zewnątrz. Delikatne płatki opadały na nieskazitelnie biały śnieg. Wszystko lekko się iskrzyło. Było dość ciemno, bo księżyc schował się za chmurami. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, czy jeśli pójdę teraz do parku, to cokolwiek zobaczę. Przeszłam na tyły zamku, gdzie był ogród. Zauważyłam, że jest on dobrze oświetlony przez wpasowujące się w otoczenie lampy.

Zaczęłam iść jedną ze ścieżek. Dookoła panowała cisza. Idąc przez park, napotykałam co jakiś czas ławki, a także niewielkie zakątki. Nie był to ogród w stylu francuskim*, tylko angielskim**. Natrafiałam na niewielkie mostki, a nawet jeziorka. Uwielbiałam tego typu miejsca. Ciche, spokojne, gdzie można odpocząć i zostać samemu.

Spacerowałam dość długo, aż doszłam do ogrodzenia, co oznaczało, że czas zawracać. Pomyślałam, że jak wrócę już do zamku, to zwiedzę cały parter, bo tam znajdowało się wiele niezbadanych przeze mnie pomieszczeń. Po za tym byłam ciekawa, co jest na końcu korytarza wejściowego.

Po drodze zauważyłam niewielką budowlę w kształcie małego domku i z niedużym krzyżykiem na czubku dachu. Podeszłam do drewnianych drzwi. Były one zaokrąglone u góry. Weszłam do środka. Znalazłam się w niewielkiej, dość ubogiej kapliczce. Na ścianach nie wisiały żadne obrazy. Mury nie zostały też w żaden sposób ozdobione, podobnie jak sufit. Na ścianie naprzeciw mnie znajdował się krzyż, jednak nie było na nim wizerunku ukrzyżowanego Jezusa. W sumie nie zdziwiło mnie to, ponieważ w Szkocji obowiązuje protestantyzm, który zabrania tworzenia i posiadania wizerunków świętych. W kapliczce stało sześć drewnianych klęczników. Nic więcej tu nie było. Wyszłam z powrotem na zewnątrz, po czym skierowałam się do głównego wejścia zamkowego.

Kiedy już znalazłam się w holu, poszłam na jego koniec. Weszłam do znajdującej się tam obszernej sali i stanęłam jak wryta. Po tym, co zobaczyłam, otrząśnięcie się z szoku trochę mi zajęło. Jak mi się to udało, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Stałam w wielkim pokoju w czerwonozłotej kolorystyce. Przede mną znajdowały się schody, tworzące dwa łuki, które prowadziły do ogromnych drewnianych drzwi. Sufit sali został pięknie pomalowany. Motywy roślinne idealnie wpasowywały się w atmosferę, jaka tu panowała. Po środku sufitu wisiał żyrandol, który miał na sobie wiele malutkich kryształków, odbijających światło w przeróżne strony.

Przyboczna służącaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz