Rozdział 3

25 1 1
                                    

Gdy dobiegłam na wzgórze moim oczom ukazał się przerażający widok. Dwójka chłopaków mniej więcej w moim wieku walczyła właśnie z wielkim lwem. Opodal sosny leżał ich ranny kolega. Randy już biegła w stronę walczącej dwójki. Uznałam więc, że pomogę okaleczonemu. Tam bym tylko zawadzała. Nawet broni nie miałam! Podbiegłam do niego. Jego koszulkę znaczyło 5 długich rozdarć, wokół których czerwieniła się krew. Powoli zajęłam mu koszulkę i wyjełam z kieszeni bandaż, który zawsze noszę przy sobie. Powinnam była najpierw przemyć ranę, ale nigdzie w pobliżu nie było wody, więc postanowiłam zanieść go do obozu. Był zaskakujo lekki jednak po kilkunastu metrach zaczął mi ciążyć. Zaczęłam wołać o pomoc bo czułam że dalej nie dam rady go zanieść. W końcu usłyszała mnie jakaś dziewczyna grająca w siatkę ze swoim rodzeństwem. Podbiegli do mnie. - Połóż go na ziemi. - Polecił jeden chłopak. Odsunęłam się, a cała dwunastka dzieciaków uklęknęła wokół niego. Jedna dziewczyna odwinęła czerwony już bandaż, położyła rękę na jego czole i zamknęła oczy. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji poza skupieniem. Reszta rodzeństwa poszła za jej przykładem, kładąc dlonie na jego klatce piersiowej i brzuchu. Gdy to uczynili, musiałam stłumić krzyk zdziwienia, bo oto na moich oczach rany zaczęły się zrastać, by zmienić się w długie, białe blizny, aż w końcu zupełnie zniknąć. Dzieciaki wstały, jakby lekko zmeczone, pobiegły w stronę boiska do siatkówki, wzięły broń porozkładaną niedaleko i znów biegiem ruszyły w kierunku sosny. Została tylko ta dziewczyna, która położyła dłoń na czole chłopaka. Teraz klęczała obok niego badając puls. Powoli zaczął otwierać oczy.
- Gdzie ja jestem? Gdzie John i Jack? - Zapytał jeszcze nie do końca przytomny. Nagle otworzył szeroko przerażone oczy i zerwał się na nogi. Jednak przecenił swoje siły i zachciał się. Mam w miarę dobry refleks i złapałam go nim spotkał się z ziemią.
- Dziękuję. -Powiedział. Położyłam go ostrożnie na trawie.
- Leż spokojnie. Straciłeś dużo krwi. Zdjąć Ci buty? - Zapytała brunetka.
- Byłbym wdzięczny. - Niespecjalnie zdążyłam się nadziwić tą, jakże normalną rozmową gdyż byłam świadkiem bardzo dziwnego zjawiska. Gdy dziewczyna zdjęła chłopakowi buty, zamiast stóp ukazały mi się... kopyta. Okej... To się nie dzieje naprawdę. To musi być sen. Jednak wiedziałam, że to nie mógł być sen. Owszem mam bujną wyobraźnię, ale nie aż tak! To przepełniło przysłowiową czarę. Mój mózg się poddał i chcąc nie chcąc uwierzyłam wistnienie bogów, pogodziłam się z istnieniem potworów i przyjęłam swoje nowe życie.
- Ooo... Tak lepiej, dziękuję. Ale co z chłopakami?
- Moje rodzeństwo im pomaga. Nie martw się. Trzeba Cię dostarczyć do szpitala. Hmm... - Zaczęła się rozglądać. Poza nami w okolicy było tylko dwóch dość mocno napakowanych pobrudzonych smarem chłopaków.
- Idealnie... - Mruknęła pod nosem dziewczyna i zawołała ich.
- Zanieście go proszę do szpital i przekażcie mojemu bratu, że stracił sporo krwi. Zresztą... On sam będzie wiedział. Wzięli go ostrożnie pod ramiona i ruszyli w kierunku budynku, z którego ja sama niedawno wychodziłam. Brunetka jeszcze chwilę stała i obserwowała idących i odwróciła się do mnie.
- Cóż, to nie była najlepsza pierwsza pomoc, ale lepsza niż żadna. Dobrze, że go tu przyniosłaś. Jestem Emi, córka Apolla. - Przyjrzałam się jej. Była ze 3 centymetry wyższa niż ja. Jej brązowe włosy sięgały pasa, a niebieskie oczy patrzyły na mnie z małym zainteresowaniem.
- Thilia. - Patrzył na mnie myśląc, że powiem jeszcze kto jest moim boskim rodzicem, ale po chwili zrozumiała, że nie mam nic do dodania.
- Jesteś tu nowa? Nie widziałam Cię tu jeszcze.
- Tak. Dzisiaj jest mój pierwszy dzień. Randy mnie tu przeprowadziła- Wstydziłam się przyznać, że zemdlałam, a Randy musiała mnie przynosić.
- Randy wróciła? Nareszcie. Gdzie ona jest? - Spojrzała na mnie świdrującym wzrokiem.
- Walczy razem z Twoim rodzeństwem.
- Naszym. - Poprawiła mnie Emi.
- Randy też jest córką Apolla. - Zmarszczyłam brwi.
- Sporo was jest.
- No. Ogółem piętnastka. Dwójka ma dyżur w szpitalu, Randy, ja i ta pozostała jedenastka, która pobiegła walczyć. - W tej chwili zza wzgórza dobiegł nas ryk bestii. Emi pobiegła do wzgórza. Wzięłam jej łuk i miecz o których zapomniała i ruszyłam za nią. Zatrzymała się przy sośnie. Gdy dotarłam lew właśnie rozpływał się w złoty piasek, zostawiając po sobie piękną skórę- trofeum, po które sięgnęła Randy. Gdy tylko wzięła je do ręki zmienił się w beżowy piękny płaszcz. Poczułam zimno. Zdałam sobie sprawę, że jesteśmy poza granicami obozu. Dziewczyna podeszła do jednego z klęczących chłopaków i opatuliła go płaszczem. Był to gest pełen troski. Jego przyjaciel leżał na ziemi, a wokół niego krew wsiąkała w śnieg. Chłopak nie żył.
Wolnym krokiem podeszłam do nieruchomych postaci. Słychać było jedynie szloch ocalałego. Z ust pozostałych wydobywała się para- gdyby nie to, wyglądaliby jak ofiary Meduzy. Powoli przyklęknełam obok chłopaka. Jedną ręką objęłam jego ramię, a drugą przytrzymałam jego łokieć. Powoli zaczęłam się podnosić, jakby prosząc by uczynił to samo. Nie stawiał oporu. Widać było mu obojętne co się z nim teraz dzieje. Rozumiałam go. Gdy mój Tata zginął też byłam obojętna na wszystko i wszystkich. Zaczął padać śnieg, przynosząc ze sobą przenikliwą ciszę. Powoli, krok za krokiem ruszyłam w kierunku sosny. Doszłam do werandy Wielkiego Domu. Zanim zapukałam drzwi otworzył mi Chejron w swojej ludzkiej postaci. Widać szykował się do "wykładu" dla nowo przybyłych. Uśmiech bardzo szybko zszedł mu z twarzy. Wskazał mi bez słowa jeden z pokoi. Zaprowadziłam tam chłopaka i położyłam go na łóżku. Nikt nie polecił mi siedzieć obok niego ale i tak to zrobiłam. Po dwóch godzinach usnął zmęczony płaczem. Dopiero wtedy wyszłam do salonu. Było to dość niezwykłe pomieszczenie. Po ścianach pięła się winorośl, a głowa lamparta patrzyła na mnie groźnie. Nie spodziewałam się z jej strony niczego poza martwym spojrzeniem, a tym bardziej ruchu z jej strony. Jednak ta nic sobie nie robiła z moich oczekiwań i nic sobie z tego nie robiąc, mrugnęła i poruszyła uchem w typowy dla wielkich kotów sposób. Jednak nie zdążyłam się zbytnio zdziwić bo moją uwagę przykuł jakiś dźwięk. Odwróciłam się. Na przeciw skórzanych kanap, obok kamiennego kominka, stał monitor z staromodnym pacmanem. Gra właśnie pokazała że wygrałam 2754 poziom i że zaczyna się kolejny. Z zafascynowaniem patrzyłam jak żółty stworek biega po monitorze, sterowany przez niewidzialnego gracza. Drzwi po lewej otworzyły się i Chejron, w swojej normalnej już formie, wszedł do salonu.
-Jak się czuje? - Zapytał z troską w oczach.
- Właśnie poszedł spać.
- Dobrze niech śpi. Oby tylko Hyponos oszczędził mu koszmarów. Mam prośbę. Czy mogłabyś się nim opiekować? - Kiwnęłam głową.
- Jeśli się obudzi daj mu to. - Podał mi miskę z jakimś kremowym budyniem.
- To jest ambrozja. Pomoże mu dojść do siebie. Słucham?- Usłyszał moje mamrotanie.
- Nie, nic... Tylko czy to nie jest pokarm bogów? - Chejron spojrzał na mnie zadowolony.
- Tak dziecko. To jest pokarm bogów. Pomaga w leczeniu ran i nie tylko. Do podobnych celów służy nektar, po który zgłosisz się do mnie, jak się wybudzi na dobre. Jakby coś się działo to będę w swoim pokoju- Wskazał na drzwi, z których wyszedł.
- Oczywiście. - Kiwnęłam i ruszyłam do pokoju.
- Aha! Jeszcze jedno! -Odwróciłam się.
- Nie jesteś głodna? -Zdziwiło mnie to pytanie. Uświadomiłam sobie jednak, że od wczoraj nic nie jadłam, a zdarzenia dzisiejszego i wczorajszego dnia spowodowały, że zapomniałam o głodzie.
- Bardzo.
- Dobrze, poproszę żeby ktoś Ci coś przyniósł z obiadu. - Rozległ się dźwięk konchy.
- Niedługo wracam. - Powiedział i pogalopował w kierunku kantyny. Wróciłam do pokoju i położyłam ambrozję na szafce nocnej. Długo siedziałam wpatrując się w leżącą na łóżku postać. Miał kręcone włosy o podobnym kolorze do moich. Lekko szpiczasty nos usiany był piegami. Uśmiechnął się przez sen. Wyglądał jak mały diabełek. Był raczej z tych szczupłych i wysokich. Z zamyślenia wybudziło mnie pukanie do drzwi. To Randy przyniosła mi obiad; Karkówkę z grila, ryż i pomidory z oliwą i solą. Przyjęłam z wdzięcznością talerz od dziewczyny. Uśmiechnęła się i wyszła, zostawiając mnie sam na sam ze śpiącym chłopakiem.
Mam nadzieję, że niedługo się obudzisz.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 28, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Zwykłe ŻycieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz