II

49 1 0
                                    

- Wstawaj leniu!

Zaraz, co się dzieje?

Powoli otworzyłam oczy. Cholera, słońce mnie razi! Jęknęłam niezadowolona.

- No już, już. Nie będę czekał wieczność. - Spojrzałam na mojego rozbawionego brata stojącego w futrynie, po czym cisnęłam w niego poduszką. Niestety, był szybszy i zamknął drzwi.

- Masz dziesięć minut na zejście na dół! - Usłyszałam jeszcze jego krzyk ze schodów.

Która do jasnej ciasnej jest godzina? Biorę telefon do ręki, na którym jak zwykle zasnęłam, i sprawdzam czas.
Ugh, 8:00. Niedziela. Jutro znowu szkoła. Cholercia.

Muszę spakować się. Muszę odrobić pracę domową z gleboznawstwa. Muszę... muszę do łazienki.

*

- Kto zrobił te naleśniki? - Spytałam nieufnie, bo to dziwne, że są smaczne. W tym domu tylko ja potrafię gotować, więc tym bardziej się zaniepokoiłam.

- Ja. - Odpowiedział mój brat, nie przerywając oglądania filmu w tv, spokojnie przeżuwając kolejny kęs naleśnika.

- Od kiedy ty potrafisz gotować?

- Od zawsze. - Powiedział i wzruszył ramionami.

- Mam ci przypomnieć, jak spaliłeś wodę na herbatę?

- No dobra! Babcia przyjechała rano.

- Taa, jakoś jej nie widzę. - Zaczęłam na pokaz rozglądać się po pomieszczeniach.

- Taa, jakoś nie doceniasz zdolności maskowania się babci. - Szatyn uśmiechnął się pod nosem.

- Co? Co ty pierdzielisz?

- Ładnie to się tak odzywasz przy babci?

Kurwa mać! Czy wszyscy w tym domu chcą, żebym wykitowała? Odwracam się i widzę babcię, która jakby nigdy nic podnosi ciężarki obiema rękami.

To przecież takie normalne.

- Też miło mi cię widzieć, babciu. - Odparłam i wywróciłam oczami.

- Fajnie, że ci smakują. Taka miła pani - wymach ciężarkiem - na kasie w sklepie - wymach ciężarkiem - powiedziała, że jak - wymach ciężarkiem - doleję wody gazowanej do ciasta na naleśniki - podwójny wymach ciężarkiem - to będą delikatniejsze.

- Są lepsze. Ale czemu rozmawiamy o naleśnikach? - Zirytował się mój brat.

- A czemu nie? - Zauważyłam.

- Poddaję się, o 16:30 masz być na dole z bagażem, ok?

- Okej, ćwoku. - Wyszczerzyłam się.

- Patrycja!

- Tak, to ja!- Odkrzyknęłam babci, która strzeliła po tym porządnego facepalma.

Kochana rodzinka.

*

Słyszę alarm. Nie, ja wcale nie nastawiłam sobie alarmu na godzinę, o której mam wyjść. Wcale.

Schodzę po schodach, ledwo taszcząc za sobą torbę sportową. Czemu ja muszę to znosić? Czy nie mogłabym tego zwyczajnie zrzucić z balkonu do samochodu? Ugh.

- Ej!

- Co?

- Spójrz na zegarek ćwoku!

- Już idę.

Na korytarzu wyłonił się mój kochany braciszek. Teraz tak na niego patrzę i nie mogę wyobrazić sobie, co brali ludzie, którzy mówili, że jesteśmy podobni. Jest ode mnie sześć lat starszy. Nie, nie mieszka wciąż z rodzicami. Przyjeżdża tutaj tylko wtedy, kiedy musi mnie zawieźć do szkoły, albo z niej przywieźć. Ostrożnie podaję mu zapakowaną do pełna torbę i idę za nim do samochodu.

- Tak w ogóle, to gdzie są rodzice? Cały dzień ich nie widziałam.

- Gdzieś tam poszli.

Nie ma to jak kochające i troskliwe dzieci.

*

- Ja pierdole!

Zauważyłam jak Mateusz wali w kierownice i zjeżdża na pobocze. Wyjęłam słuchawki z uszu i zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu sama nie wiem czego.

- Co się stało? - Zapytałam.

- Jebana guma.

Spojrzałam na niego.

- Mateusz, to dziwnie zabrzmiało.

Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie, a chłopak prychnął.

- Znaczy się, pękła mi opona.

- To ją zmień?

- No właśnie...

Przez chwilę nie wiedziałam, czemu odwraca wzrok, ale właśnie się zorientowałam.

- Tylko nie gadaj, że nie masz zapasowej!

- Wczoraj sprzątałem w bagażniku i zapomniałem ją włożyć!

- Ty ciapo!

- No co!

- Jak ja niby teraz dojadę do szkoły z torbą, która waży 10 kilo? - Ręce mi opadły. Mam brata idiotę.

- Hm.- Zaczął się rozglądać dookoła.

- Co hm?

- Zobacz, tam jest przystanek autobusowy. - Wskazał w jakieś odległe miejsce, którego ja nie widzę. Czy on ma rentgen w oczach?- Mam chyba kasę w portfelu na oknie.

Sięgnęłam ręką do tyłu, wymacałam portfel i otworzyłam go.

- Weź sobie pięc dych, na wszelki wypadek.

- Ta, dzięki. A ty jak pojedziesz do domu?

- Zadzwonię do taty?

- A róbta co chceta. Tylko wyjmij mi torbę z bagażnika i donieś na ławkę. - Wyszczerzyłam się.

Mój brat wywrócił oczami, wziął bagaż do ręki i zablokował auto, po czym zaczął maszerować na przystanek. Postawił to, co niósł, na ławce i spojrzał na rozkład.

- Za 15 minut masz akurat pod twoją szkołę.

- Szkolny? - Zdziwiłam się, bo nasza szkoła nie ma autobusu.

- Nie,chyba nie.

Szatyn popatrzył się na mnie jeszcze chwilę i podał mi swoją bluzę.

- Sorry, młoda.

- Spoko, wybaczam. - Uśmiechnęłam się do niego życzliwie, na co on przybił ze mną żółwika i odszedł do auta.

Po prostu super dzień.

*

Po 15 minutach faktycznie przyjeżdża autobus. Zatrzymuje się, a następnie kierowca wysiada by załadować moją torbę do bagażnika.* Póki na zewnątrz jest jeszcze w miarę widno, mogę dostrzec, że autobus jest pełny. No po prostu cudnie. Okej, wchodzę, płacę i idę w nieokreślonym kierunku, spodziewając się sama nie wiem czego. Jednak hmm... tam... tam jest wolne miejsce! Hell yeah, tak ma kurwa być! Na samym tyle co prawda i z samego brzegu, ale nie pogardzę.

- Wolne?

Chłopak obok spojrzał się na mnie dziwnie i już myślałam, że mam coś na twarzy, bo dosyć długo się gapił, jednak skinął głową ze trzy razy, majtając się jak figurki na deskę rozdzielczą. Siadam i wkładam słuchawki do uszu, puszczając oczywiście moją playlistę z Hollywood Undead, Crown The Empire, Papa Roach i innymi miłościami. Przymykam oczy i probuję się zrelaksować. Biedny Mateusz. Co ja gadam! Biedna Patrycja...

*Wiecie o co kaman, te takie klapy z boku autobusu :D

SchoolOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz