Rozdział 5

2K 130 4
                                    

Marcelina w rekordowym tempie uwinęła się z fryzurą, makijażem i ciuchami. Po czterdziestu minutach była gotowa do wyjścia. Jeszcze tylko wisiorek z srebrnym serduszkiem- pomyślała.
Był to prezent od Adama w ich pierwszą rocznicę. Uradowana zbiegła na dół i założyła sandały na koturnie.
-Załóż te bez koturny. - zmierzyła siostrę Marlena -Będzie ci wygodniej.
-Nie idziemy nigdzie daleko. -odparła -Jak wyglądam? -uśmiechnięta zakręciła się w koło.
-No, no.. - pokiwała z uznaniem i przypatrzyła się uważniej -Biała sukieneczka bez ramiączek, złote sandałki, zwyczajny kucyk...
-Źle?
-Wyglądasz cudnie! - powiedziała z przekonaniem.
-No.. Ulżyło mi.
-Coś ty? Stroisz się dla mnie czy dla niego?- zapytała z przekąsem -Zabierz ten sweterek 3/4 .
-A tobie co? Thomas nie odpisuje na wiadomości? A może pierwsza kłótnia? - śmiała się Marcela
-Bardzo zabawne. -mruknęła obojętnie -Jakby coś to za godzinę jadę z Thomasem za miasto, klucze będziesz mieć tam gdzie zawsze.
-Spoczko. To na razie! - pisnęła szczęśliwa zabierając torebkę i wybiegając z domu.


 


-Ty chyba zwariowałaś.- rzekł Adam. - Jest taki skwar, sam środek lata, a ty chcesz iść bez nakrycia głowy..
-Nie panikuj. Mi ani dziecku nic się stanie. - odpowiedziała naburmuszona.
-Taak jasne. Mowy nie ma. Zakładasz kapelusz. -oznajmił stanowczo.
-Chyba śnisz.
-To nigdzie nie idziesz. - obchodził się z nią jak z nieposłusznym dzieciakiem.
-Jesteś okropny!- tupnęła nogą, a ten się zaśmiał. -Nie będziesz w tej kawiarence wiekował, tylko z nią zerwiesz i do widzenia!
-Daj spokój.- mruknął -Wiesz dobrze, że to wszystko nie jest takie proste.
-Pszszsz.. oczywiście.- prychnęła -Chodź bo już późno a jeszcze tych głupich kwiatków nie masz.
-Poprawisz mi kołnierz? Nie cierpię tej koszuli - zmagał się z nią dobre 7 minut.
-A co ja służąca?- ofuknęła się ruda, a po chwili wyszli.
Dochodząc do kawiarenki Vivan została parę kroków dalej, by kupić gazetę w kiosku i później przyjść,  zająć stolik niedaleko Adama i Marceliny.





Brunetka szła pewnym krokiem kołysząc lekko biodrami. Gdy weszła do kawiarni przeglądnęła się w wielkim lustrze, uśmiechając się delikatnie odwróciła się w poszukiwaniu Adama. On ujrzawszy ją natychmiast, wyszedł jej naprzeciw z bukietem herbacianych róż  i zaprowadził do stolika.
-Jezu.. -rzekł jak zaczarowany -Wyglądasz ślicznie.
-Dzięki. -spaliła buraka -Ty też jak elegant. Coś się stało?
-Yyy... yyy.. - nagle osłupiał. Czuł się jakby ktoś go uderzył znienacka - Bo tak właściwie.. to ja..
-Spokojnie. -dotknęła jego dłoni, którą momentalnie cofnął. -Wszystko okej?
-Taak.. - lecz po chwili zmienił zdanie -Właściwie to nie. Marcela..
-Piękne róże.- przerwała mu -Moje ulubione. Pamiętałeś..
-Cholera jasna.. -dobiegł głos z drugiego stolika. Marcela uśmiechnęła się.
-Pewnie w gazecie jakieś złe wieści.
-Na pewno -mruknął zdenerwowany chłopak -Bo widzisz.. jesteśmy tutaj.. yy.. znaczy się- przełknął ślinę -Bo my musimy się rozstać -wykrztusił.
-Co? -popatrzyła na niego lekko zdezorientowana. -O czym ty mówisz? Wyjeżdżasz gdzieś?
-Nie.. ja po prostu - i w tej chwili Vivan się zdemaskowała i podeszła do ich stolika.
-Wyjeżdża - oznajmiła -Na urlop tacierzyński, prawda kotku? - Marcelinie podeszły łzy.
-To prawda? - wydukała.
-Przecież ci mówię.
-Pytam Adama, szmato.- zniżyła głos, żeby nie zwracać na siebie większej uwagi. -Adam.. czy to prawda? Masz z nią .. będziesz z nią miał.. - błagała go w myślach, żeby się wyparł, żeby to był tylko głupi żart.
-Tak. - powiedział po dłuższej chwili i odwrócił głowę. Brunetka czuła się upokorzona, ale nie chciała scen.
-Dobra. - rzekła i zaczęła wychodzić sprawiając, że im obojgu szczęki opadły.
-Marcela zaczekaj. -wstał i pobiegł za nią, gdyż była już na zewnątrz.
-Nie dotykaj mnie!- wrzasnęła. Już nie była w środku, już jej nie zależało -Ty parszywa, zgnita..
-Nie przezywaj mojego kiciusia! -wparowała jej między słowa ruda. -On kiedyś też był twój.
-Szmata..
-Wygrałam siostro. -cmoknęła do niej pogardliwie.
-Wiesz co? -zaczęła zwracając się do Adama -Myślałam, że masz choć odrobinę gustu.
-Marcelina proszę.. -jęknął.
-Aha i róże.. -zapatrzyła się na nie i wtedy spłynęła jej pierwsza łza. -Wsadź je sobie w dupę.
-Uważaj na słowa polska dzikusko! -krzyczała Vivan.
-Bo co? - żachnęła się -No co mi zrobisz szmato?! Albo wiem..
-Adaś .. ona ześwirowała...- mówiła trochę z lękiem cofając się gdy widziała jak Marcela do niej podchodzi, lecz ona nagle zmieniła kierunek. Popatrzyła ostatni raz na róże, splunęła po kowbojsku i trzymając mocno zamachnęła się celując prosto w twarz nic niespodziewającego się chłopaka. W jednej chwili pojawiły się cztery niezbyt głębokie rany, z których zaczynała się lać krew.
-O mój Boże! Dzikuska! -krzyknęła Vivan -Zabiła cię?! Ludzie, morderczyni! Zamach na mojego Adasia! -krzyczała natychmiast oglądając twarz chłopaka, lecz nikt jej nie słuchał. Marcelina rzuciła pogardliwy uśmiech i wyszeptała: -Szczęścia Adam.. - odwróciła się i uciekła.


Biegła przed siebie dość długą chwilę zatrzymując się w końcu przy fontannie w parku. Usiadła na jej brzegu, podparła łokcie na kolanach chowając twarz w dłonie i poczęła gorzko płakać. Wciąż nie mogła uwierzyć w to co się niedawno stało. Jeszcze rano ten sukinkot był jej 'chłopakiem'.. Nienawidziła go z całego serca, a jeszcze bardziej tej rudej wywłoki, która przecież od trzech lat polowała na jej chłopaka. Kiedy pierwszy raz pojawiła się w szkole Adam od razu zwrócił na nią uwagę i zaczął o nią zabiegać, lecz Vivan cały czas stawiała na ich drodze jakieś przeszkody. Marcela analizowała ostatnie miesiące i doszła bezbłędnie do wniosku, że to wszystko musiało być skutkiem jej imprezy. -Udało się, nareszcie szmata wzięła górę... -myślała pogardliwie.  
Po chwili zawibrował jej telefon. Niechętnie patrząc na wyświetlacz swojego Samsunga zobaczyła napis MAMA :* i odczytała wiadomość: "Marcyś, powiedz siostrze, że zostajemy u babci do końca tygodnia. Gdybyście potrzebowały pilnie środków, to mam odłożone w mojej ulubionej książce. Bawcie się dobrze i macie od nas wszystkich gorące całuski! ".
Kochana mama... -uśmiechnęła się lekko. Jej telefon jeszcze raz zawibrował, ale tym  razem było to połączenie. Oczywiście od Adama.
ODRZUĆ.
Brunetka była mega zdenerwowana. Chciała rzucić telefonem albo go utopić, ale wiedziała, że to nie byłoby rozsądne.  Po dziesięciu minutach wstała, poprawiła swój stan zewnętrzny na tyle na ile to było możliwe i wolnym krokiem odchodząc, zaczęła usuwać jego numer telefonu, sms-y, zdjęcia.. wszystko co z nim związane, lecz nagle zawróciła z powrotem kierując się w stronę fontanny.
Patrząc na nią odpięła swój wisiorek i zerkając na niego wrzuciła go do wody po czym odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem odeszła przed siebie.

"Jak w Kopciuszku"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz