Tego dnia Ivy miała lekki sen. Po całonocnej serii koszmarów postanowiła się zdrzemnąć jeszcze przez chwilę. Niemiej jednak nie była w stanie pogrążyć się w głębokim śnie, toteż obudził ją dźwięk kropli uderzających o zewnętrzną powierzchnię szyby jej okna. Panujący półmrok pomagał jej tylko z oswojeniem się z minimalną jasnością. Podnosząc się do pozycji półsiedzącej wyglądała za okno.
Nie przeszkadzał jej deszcz, wręcz przeciwnie, lubiła go. Twierdziła, że to właśnie wtedy budzi się jej podświadomość, rodzi się w niej kreatywność. To prawda, była utalentowana. Nikt z jej środowiska nie udzielał się artystycznie tak jak ona. Sama nie doceniała siebie, podchodziła do tego z dystansem. Nie pokazywała swoich prac, bo się wstydziła, chociaż nie miała, czego.
Opady deszczu były typową pogodą w Dublinie. Ivy przeprowadziła się tam wraz z matką i siostrą tuż po rozwodzie rodziców, który miał miejsce dziesięć lat temu. Od tamtego czasu nie widywała się z ojcem. Natasza – zaledwie dwa lata młodsza siostra – doprowadzała ją do szaleństwa. Nie przepadały za sobą odkąd Ivy tylko pamiętała.
Ivy nie należała do rannych ptaszków, wręcz przeciwnie, była osobą leniwą. Wykluczone było, że mogłaby wstać o ósmej rano, jednakże tym razem tak się stało. Wstając z łóżka, potknęła się o książki, które Rosalie – matka – kupiła jej do szkoły, czego skutkiem był upadek.
Był czternasty sierpnia, co oznaczało, że pozostały Ivy dwa tygodnie ferii letnich. Jednak ona nie przejmowała się tym, twierdziła, że przygotuje się na dwa dni przed szkołą.
Dziewczyna wstała na równe nogi, kiedy usłyszała dzwonek swojego telefonu. Momentalnie zjawiła się obok niego. Chwyciła smartphone w dłoń i spojrzała na wyświetlacz. Dzwonił Łukasz Dover.
Łukasz był chłopakiem przebiegłym, a zarazem uroczo niewinnym. Ivy darzyła go większą sympatią niż innych mężczyzn. Wydawało jej się, że jest wprost stworzony dla niej, nie widziała w nim tego, o czym mówili inni. Dover miał wyrobioną opinię, uważano go za takiego, który lubi się bawić uczuciami kobiet, mało tego, twierdzono, że zdradza i manipuluje płcią żeńską. Ivy nie zgadzała się z „bezpodstawną krytyką" – tak powiadała, kiedy ktoś obrażał Łukasza w jej obecności. Wpływ na nią miał na pewno wygląd mężczyzny. Łukasz był dobrze zbudowany i do tego przystojny. Miał brązowe średnio krótkie włosy. Grzywka opadała mu lekko na lewą stronę, nie przysłaniała jednak wyrazisto zielonych oczu. Ivy uważała, że chłopak ma miękkie, a zarazem pełne usta, rzekłaby nawet ponętne. Ubierał się raczej zwyczajnie. Nie miał konkretnego wyczucia stylu, co nie oznacza, że ubierał się nieznośnie.
Ivy zawahała się przed odebraniem połączenia. W głębi się cieszyła, że zadzwonił, z drugiej strony nie spodziewała się porannego telefonu. Po chwili wewnętrznego przygotowania i nastawienia się na rozmowę, odebrała. Słysząc jego głos, miała motylki w brzuchu.
- Hej, Ivy? – Zapytał niepewnie Łukasz.
- Hej. – Ivy zachowała spokój, niemiej jednak chciałaby tańczyć z radości, że usłyszała jego głos.
- Co robisz?
- Właściwie nic.
- Mam nadzieję, że Cię nie obudziłem.
- Niee.. – odparła szybko Ivy. – obudziłam się jakiś czas temu.
- To dobrze – nastąpiła niezręczna chwila ciszy, którą przerwał Łukasz. - Yyy.. Zadzwoniłem, żeby się zapytać czy nasze spotkanie jest nadal aktualne? – Zapytał.
- Spotkanie? A tak. Pewnie.
- Okej! To przyjdę po Ciebie o siedemnastej.
- Dobrze. Będę czekała. A tak w ogóle, to dokąd idziemy? – Ivy zaciekle dopytywała.
- To niespodzianka.
- No okej.
- To ja już będę kończył.
- No dobrze. Zatem do siedemnastej. Nie spóźnij się!
- Ja spóźnić? – zapytał ironicznie. – Jak tak, jak nie.
- Hm. No to pa.
- Na razie.
Rozpromieniona Ivy myślała, że jej wnętrzności zaraz opuszczą swoje położenie. Trudno ukryć to, iż była zakochana po uszy w Łukaszu. Pierwszy taki przypadek, żeby zauroczył ją w ten sposób jakiś facet. Trzymała ich zazwyczaj na dystans, z powodu traumy spowodowanej rozwodem rodziców. Nie potrafiła się po tym pozbierać, a tym bardziej zbudować prawdziwego związku. Tym razem było inaczej, spotykała się z Łukaszem często. Chciała, żeby im się udało, bo przecież nie każdy związek kończył się rozstaniem. Teoretycznie nie każdy, zaś praktycznie wszystkie. Śmierć. Ona rozdziela ludzi.
Znużona rankiem Ivy, postanowiła wziąć zimny prysznic, który – jak sądziła – szybko postawi ją na nogi. Nie był on krótki, wręcz przeciwnie, trwał godzinę. Ivy była fanką długich kąpieli, potrafiły ją rozluźnić, odprężyć, a niekiedy ocucić czy obudzić. Tego dnia również. Po godzinnym prysznicu, owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki. Z jej pokoju dobiegała piosenka „One Way Or Another" w wykonaniu zespołu „One Direction". Dziewczyna już wiedziała, że dzwoni jej przyjaciółka Camill. Ivy podbiegła do telefonu, trzymając niezdarnie owijający ją ręcznik, jednakże nie zdążyła odebrać. Postanowiła zatem oddzwonić.
- Hej, co tam? U mnie najwyraźniej coś ważnego, więc się nagraj...
Świetnie. Może rozładował jej się telefon. – pomyślała Ivy. Tego ranka już postanowiła nie zawracać sobie tym głowy. Wiedziała, że są umówione na później, toteż stwierdziła, iż poczeka do dwunastej trzydzieści.
Ivy przyjaźniła się z Camill od wczesnego dzieciństwa. Były jak Ying i Yang, ogień i lód. Idealnie się dopełniały, co nie oznaczało, że się wcale nie kłóciły. Zdarzało się to i owo. Nie raz poszło o chłopaka. O płeć przeciwną. Ona potrafi wszystko zniszczyć. Niemiej jednak ich przyjaźń była silniejsza. Potrafiły wybrnąć z tej sytuacji kolorowo i przezornie – przynajmniej tak mawiała Ivy.
Camill była żywiołową, bystrą dziewczyną o intensywnie zielonych oczach. Niska postura i kruczoczarne włosy z blond końcówkami, które sięgały do pasa, dodawały jej uroku i pewności siebie. Nie była chuda, ale też nie była gruba. „Jestem w sam raz"- mówiła tak, jeśli ktoś miał trudności z definiowaniem jej postury. Na jej delikatnej twarzyczce zawsze skrzył się śnieżno biały uśmiech, nie był idealnie prosty, ale pasował do jej pyzatej buźki i zadartego noska.
- No nic – burknęła cicho Ivy, po czym udała się do łazienki dokończyć poranną toaletę. Rozczesując długie, ciemne blond włosy nuciła „Give Me Love", pozostawiając je do samoistnego wyschnięcia, zabrała się za makijaż. Cerę miała doskonałą, toteż nie używała nic oprócz różu do policzków, następnie zaś nadała ciemniejszy kolor jej rzęsom, używając do tego maskary, mimo że nie musiała jej używać. Miała naturalnie ciemne brwi i rzęsy, lecz to nie wadziło, że lubiła je ciągle poprawiać. Myła zęby i myślała Łukaszu, nie mogła się doczekać spotkania z nim. Serce wychodziło z jej klatki piersiowej na każdą myśl o spotkaniu. Jak mogła się tak pomylić. Jak mówią, „miłość nie wybiera", ale szkoda tylko żałosnych duszyczek błąkających się smutnie, łkających poprzez zranione serce.
Mimo ciągle padającego deszczu, na dworze było ciepło, toteż Ivy postanowiła ubrać poszarpane jasno jeansowe szorty, biało-kremowy sweterek w warkocze i do tego białe conversy. Założyła na prawą rękę cztery czarne, różne bransoletki, zaś na lewą zegarek, który dostała od dziadka trzy lata wcześniej. Powiedział jej wtedy: „Chcę, żebyś Ty go miała, nikt inny niż Ty. Uważaj na niego, strzeż go ponad wszystko. To nie jest zwykły zegarek, kiedyś się o tym przekonasz. Nosiła go Twoja babcia, a teraz pora na Ciebie. To On Cię wybrał". Ivy nie wiedziała o co chodziło w tych słowach, lecz faktycznie nie spuszczała go z oczu, taka bowiem była jego wola. Nie pytała go więcej dlaczego.
Sam zegarek był w dobrym stanie jak na jego przeszłość. Pasek był czarny i skórzany, zaś reszta srebrna i wysadzana diamentami.
Włosy po wyschnięciu przybrały formę fal i loków, które sięgały jej do pupy. Kochała się nimi bawić, twierdziła: „ Wiem, że to strasznie puste ale kocham się nimi bawić, kręcić w palcach i gładzić".
Ivy nie była zbyt otwartą osobą, w przeciwieństwie do Camill, ta miała masę znajomych i co tydzień chodziła na różne imprezy, niekiedy zabierała na przymus przyjaciółkę, lecz ta z niechęcią szła. „Ivy, wyjdź czasami do ludzi, a nie tylko przy książkach siedzisz" wyzywała ją Camill, gdy ta kategorycznie odmawiała i zamykała się w pokoju.
- Książki tworzą nową lepszą przyszłość, tyle możliwości. To podstawowy budulec wyobraźni. A ty jaką masz wyobraźnię? Lichą. Przemierzanie świata magii i świata morderców. Prawdziwy świat jest nudny, żeby taki nie był ludzie się upijają i upalają.
- Gdy ludzie się „upiją i upalą", nadal należą do realnego świata, a ty jesteś zamknięta w swoim własnym. Co ty w ogóle wiesz o świecie?"
Jej kontemplację przerwał okrzyk matki. Ivy wzięła klucze wraz z telefonem i zbiegła na dół, do kuchni, w której przebywała Rosalie – jej matka.
- Coś się stało? – zapytała z przejęciem Ivy?
- Nic takiego, tylko... mam prośbę, weź tego pająka. – Odpowiedziała Rosalie stojąca na szafce kuchennej, z twarzą wykrzywioną w grymasie ze strachu, a zarazem złości, wskazująca palcem na pająka olbrzymich rozmiarów. Wprawdzie nie był aż taki duży, jak to się wydawało Rosalie.
- No ok – odpowiedziała z ironicznym uśmiechem. Podłożyła prawą rękę koło pajączka, po czym lewą zmiotła go na prawą. Trzymając go w garści, otworzyła okno kuchenne i położyła go na parapet. Zamknęła okno.
- Dziękuję Ci bardzo – powiedziała schodząca z blatu kuchennego Rosalie.
- Nie ma sprawy – uśmiechnęła się i wzięła jabłko z miski z owocami stojącej na stole.
- Wiedziałaś, że Daniel zerwał z Nataszą?
- Nie! Kiedy?
- Wczoraj rano. Jest załamana. Nie wychodzi z pokoju. Naprawdę tego nie zauważyłaś?- Ivy pokręciła przecząco głową. – Może byś z nią porozmawiała? Cokolwiek. Jej pierwszy prawdziwy związek. Szkoda mi jej.
- Jakbyś nie zauważyła, nie dogadujemy się najlepiej. Nawet mi nie powiedziała o Danielu.
- Jesteście siostrami, osobami sobie najbliższymi, macie tylko siebie. Co wy zrobicie jak ja umrę? Nie będziecie ze sobą rozmawiać?
- Masz racje.
- Wychodzisz gdzieś? Jest po dwunastej, a Ty już nie śpisz. – I ten kpiarski uśmieszek.
- Śmieszne. Tak wychodzę z Camill – wgryzła się w jabłko, które zdążyła już przez ten czas dokładnie wypolerować. – Dobre – uniosła jabłko w geście.
- Też mi smakują.
Dzwonek do drzwi przerwał ich rozmowę. Obie obejrzały się w kierunku drzwi. Gdyby Ivy wiedziała, co się wydarzy później, pewnie nie miałaby zamiaru wychodzić tego południa z domu. Niemiej jednak nie wiedziała, co się wydarzy, toteż pewnym siebie krokiem przeszła z kuchni do przedpokoju, później korytarzem do dużych wejściowych drzwi, które następnie otworzyła. Za nimi zastała przemokniętą do suchej nitki czarnowłosą dziewczynę. Cofnęła się o krok do tyłu i wpuściła przyjaciółkę.
- Dam Ci może jakieś suche ubranie? – Zaproponowała blondynka.
- O tak.
- Idź do mojego pokoju, a ja przyniosę ręczniki.
Ivy udała się do salonu, podeszła do komody i wyjęła z niej dwa białe, czyste ręczniki, z którymi skierowała sie do swojego pokoju. Wchodząc po schodach, poślizgnęła się na skarpetce i zjechała po dwóch stopniach w dół, szybko jednak złapała równowagę, obejrzała się przez ramię, czy nikt nie widział potknięcia, następnie, stojąc stabilnie na stopniach, zaśmiała się, wyobrażając sobie, jak to musiało wyglądać.
-Ivy! – Zawołała Camill.
-Idę.
Faktycznie tak się stało, wdrapała się po reszcie stopni i otworzyła drzwi pokoju. Przemarznięta Camill wlepiała swe duże zielone oczyska w przybysza z ręcznikami. Była zakłopotana, sumienie ją zżerało. Nie chciała być sama, nie teraz. Jej twarz przybrała smutny, gorzki wyraz rozpaczy. Bała się, i to bardzo, lecz Ivy odczytała to w inny sposób, sądziła, że dziewczynie dolega jedynie wilgoć. Czarnulka nie chciała martwić przyjaciółki, ale nie potrafiła pohamować wzbierających się w niej myśli. Wiedziała jednak, że Ivy niedługo rozgryzie sytuację. Starała się zachowywać pozory normalności, lecz na to już było za późno, widziała za wiele. Ivy była dla niej siostrą, pewna cząstka chciała się wygadać, żeby było jej lżej, chociaż wiedziała, że Ivy nie zaaprobuje tego.
- Łap ręczniki – Ivy miotnęła ręcznikami w przyjaciółkę.
- Dzięki.
- Wybierz sobie, w co chcesz się ubrać. – Skinęła na szafę, po czym ponownie wgryzła się w jabłko.
Camill wybrała szarą bluzę nieposiadającą kaptura, z napisem „I HOPE I DIE BEFORE I GET OLD", – co za ironia losu, że wybrała akurat tę bluzę – dobrała do niej czarne, poszarpane szorty, które były przy dole rozjaśnione do koloru jasnoszarego. Uprzejmie podziękowała przyjaciółce i splotła długie włosy w luźnego koka.
Obie zeszły z powrotem na dół. Camill ubrała swoje czarne Vansy i powiadomiła koleżankę, że jest gotowa do wyjścia. Ivy poczuła nagłe ukłucie w skroniach, tak silne, że ugięły się pod nią kolana. Przyjaciółka dobrze znała ten sygnał. Coś się wydarzy, tylko nie wiedziała co, nie pozwoliła jednak, by Ivy widziała jej reakcje, wtedy już to całe ukrywanie się z tajemnicą nie miało sensu, nie chciała przecież, żeby jej najlepsza przyjaciółka, wręcz siostra była w tarapatach.
Blondyna szybko wstała i obejrzała się na koleżankę, wiedziała, że i ona odczytała ten sygnał, mimo to nadal niecierpliwa towarzyszka przekonywała ją, że tym razem nic się nie wydarzy. Choć Ivy nie była tego pewna, z niechęcią jednak przytaknęła. Przed wyjściem podbiegła do matki i cmoknęła ją w policzek, mówiąc jej przy tym, że wraz z Camill wychodzą. Matka przytaknęła, z ustami wykrzywionymi w grymas. Ivy dawno nie widziała u Rosalie takiej wrogości, ta zaś szepnęła:
- Uważajcie na siebie.
Ivy skinęła głową, ukrywając dreszcz strachu, uśmiechnęła się porywająco i wyszła wraz z Camill z domu rodzinnego. Nie mogła widzieć jak matka, zamartwiając się, wypatrywała przez okno ich twarzy, sama też przeczuwała coś nadzwyczaj złego.
Blondyna już wcześniej zdążyła zauważyć, że Camill coś przed nią ukrywa, milczała jednak, czekając, aż ta sama zrelacjonuje jej smutne wydarzenie. Nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Ivy, zniecierpliwiona czekaniem, postanowiła zapytać przyjaciółkę, jak się układają sprawy z Mattem.
Matt był chłopakiem Camill. Kochali się nadzwyczaj, zatem zdziwiłby ją fakt, że mogłoby to mieć jakiś związek z nim. Byli ze sobą około osiemnastu miesięcy, a kłócili się bardzo rzadko, lecz jednak chyba nigdy, po kłótni Camill nie była aż tak smutna, zmarnowana, nieprzytomna. Zatem Ivy zrezygnowała z tego tropu. Matt bywał zazdrosny, uparty i upierdliwy, ale był również czuły, uroczy i szczery, zbyt mocno kochał Camill, toteż nie zrobiłby nic, co mogło sprawić, że byłaby w tak fatalnym stanie, a Ivy o tym doskonale wiedziała.
- Czyy.. Coś się stało? – zaczęła Ivy.
- Nie. Czemu pytasz? – odpowiedziała nieugięcie Camill.
- Jesteś inna niż zwykle i to mnie niepokoi – odrzekła stanowczo blondyna.
- Myślisz, że nie doinformowałabym Cię, gdyby się coś wydarzyło? – ucięła krótko, po czym spojrzała na murek nieopodal parku, blisko którego było kilka wysokich drzew. Tam właśnie utkwił jej wzrok. Gdyby Ivy spojrzała teraz w oczy Camill, ta nie mogłaby jej dalej oszukiwać, że nic się nie stało. Oczy wzbierały się na płacz, co przypieczętował przerażony wyraz twarzy. Zobaczyła bowiem coś, czego nie widzą żywi, ta mimo wszystko jeszcze żyła.
Spoglądała spokojnie na murek, na którym siedziała dziewięcioletnia, może dziesięcioletnia dziewczynka. Alice – bo właśnie tak się nazywała – czuła na sobie obce spojrzenie, ktoś zakłócił jej spokój, zaś nie miała tego za złe dziewczynie, która w przerażeniu stała jak otępiała. Wydawało się jakby Camill patrzyła na dziewczynkę całą wieczność, jednak wprawdzie trwało to pół minuty.
Alice miała długie czarne włosy opasujące ją do bioder. Na pozór normalna dziewczynka siedząca na murku, sinoblada, lecz uśmiechająca się, szyję okalał siny ślad, lecz ona, jakby tym się nie przejmowała. Z za pleców wyciągnęła zabawkę, małego czarno białego misia, który miał jeden guzik zamiast prawego oka, zaś na miejscu lewego była tylko mała dziura, z której wydobywała się wata. Odziana była w granatową sukienkę z białym kołnierzykiem.
Camill zamarła, gdy zobaczyła, co się z nią stało. Dziewięcio, może dziesięciolatka ustała na ten sam murek, na którym chwilę wcześniej siedziała, uśmiechnęła się po raz ostatni, uniosła ręce w górę. W momencie, zawiał wiatr przyciągnąwszy ze sobą burzowe chmury. Z nieba zstąpiło słońce, w jego miejsce pojawił się księżyc w nowiu, do połowy przykryty chmurami, co wzmagało ciemność nocy. Dziewczynka stała teraz prosto, prawie niewidocznie przechyliła główkę w lewą stronę. Przyłożyła prawy palec wskazujący do ust i wydała z siebie ciche „ciiiiiiiii", co odbiło się echem w uszach Camill. Okalających księżyc chmur już nie było. Alice momentalnie wpadła z piskliwym krzykiem w murek i rozpłynęła się wewnątrz niego. Został tylko miś.
Camill obejrzała się w prawo, ujrzała dziewczynkę ze starszym facetem. Pewnie ojciec – pomyślała. Lecz nie mogła przewidzieć tego, co się stanie. Wizje, które przyprawiły ją o obłęd, to nie mógł być jej ojciec. Ojcowie tak nie postępują, nie powinni. To niedopuszczalne. Gwałt dokonany na małej dziewczynce jest niedopuszczalny. Karygodny. Jej krzyk, płacz, to go nie powstrzymało, wręcz przeciwnie, było gorzej, zadawał jej zarówno ból fizyczny, jak i psychiczny. Miała tylko dziewięć, może dziesięć lat. To było zbyt wiele jak na taki młody wiek. Była bezbronna, a co gorsza, myślała, że to jej wina.
Facet szedł z nią za rękę. Prowadził ją do murku, na którym kazał jej ustać. Zawiązał oczy dziewczynce chustką i rączki zakleił ciasno taśmą. Skakanka Alice, nie przypominała zabawki dla dziecka, była spleciona w stryczek. Camill wiedziała, co nastąpi później.
- Chcesz znów zobaczyć mamusię?! – uniósł się facet na dziewczynkę z zawiązanymi chustką oczami i zaklejonymi taśmą dłońmi.
- Tak. – Alice mówiła bezgłośnie, płacząc przy tym.
- To się pobawimy. Zobaczysz tę swoją upragnioną szmatę. Chwilę będziesz latać i ujrzysz matkę. Pamiętasz jeszcze kołysankę? – Zapłakana dziewczynka przytaknęła z wielką podkówką zamiast uśmiechu.
- To zacznij śpiewać! – zacisnął pętlę na szyi Alice.
- Na Wojtusia z popielnika iskiereczka mruga... już Ci nigdy nie uwierzę iskiereczko mała, Najpierw błyśniesz, potem zgaśniesz, ot i bajka cała.
Chustka była mokra, dziewczynka zaczęła szlochać, dopóki mogła oddychać. Zaraz potem ojciec zepchnął Alice z murku i zapadła wieczna cisza. Węzeł zacisnął się na szyi bezbronnej Alice, lecz ta już się nie szamotała, zwisała powoli, a wiatr kołysał jej zwłoki do snu wiecznego.
Camill odwróciła wzrok, powrócił dzień, podążała nadal z przyjaciółką. Zaczęła oddychać histerycznie i łzy leciały jej jak oszalałe. Szlochała bez namysłu. Przyjaciółka stała jak słup soli. Nie miała przecież pojęcia, co ukazało się Camill.
- Co jest?! Co się stało?
- Była tylko małą dziewczynką – szepnęła.
- Camill! O czym ty mówisz!
Camill podeszła ciężkim krokiem do murku, zaś jej przyjaciółka stała wciąż w tym samym miejscu. Szatynka oparła się rękoma o ceglaną piramidkę, naraz się wzdrygnęła i wyprostowała, wytarła nos w rękaw i wyjrzała za murek. Z za ceglanej fortecy dostrzegła misia. Spoglądał na nią prawym okiem, a raczej guziczkiem. Trzęsącymi się dłońmi chwyciła Borysa. Przynajmniej takie imię miał wyszyte na czarnej, prawie niezauważalnej, wtapiającej się w odcień futerka misia bluzie. Camill miała przyspieszony oddech i znów zbierało jej się na płacz.
- Camill. Nie masz wyboru, powiedz mi, co się stało.
Camill w zamyśleniu pokiwała twierdząco głową, odłożyła misia na należne mu miejsce, odwróciła się w stronę przyjaciółki i spojrzała na nią niczym zbity pies. Ivy podeszła do szatynki z otwartymi ramionami, ta, nie czekając na nic, wtuliła się w koleżankę. Stały tak w milczeniu jakiś czas, dopóki Camill nie ułożyła sobie wszystkich wydarzeń po kolei. Wtem spojrzała na nią ponownie, kiwnęła głową i udała się przodem, w kierunku zatoki.
- We wtorek, dwa dni temu nie mogłam wyjść, bo ojciec kazał mi sprzątać na strychu, pamiętasz?
- Tak, miałyśmy wtedy jechać na klify.
- Tak sobie sprzątałam, wyrzucając z pudła niepotrzebne rzeczy i natknęłam się na starą, dużą, zapewne niepotrzebną książkę. Z początku byłam przekonana, że to zwykła lektura mojego ojczulka.
- Ale zapewne nią nie była.
- ...Odłożyłam ją na bok, było w niej coś innego, wręcz zapragnęłam ją przeczytać, nie mając jednak pojęcia, dlaczego. Sprzątałam tak szybko, jak tylko mogłam, nie pozwalałam się niczemu rozpraszać, jak skończyłam, wzięłam zakurzony tom do mojego, pokoju, lecz zdziwił mnie fakt, że, gdy chciałam ją przeczytać, ta była pusta, byłam pewna, iż jak przebywałam na strychu stronnice były zapisane, jak i również okładka wygrawerowana. Chciałam ją odłożyć z powrotem na strych, lecz wraz z nadciągniętym deszczem pojawiło się gwałtowne zachmurzenie, co spowodowało, że mój pokój ogarnął półmrok. Wtedy dostrzegłam napis: „Shadow".
- Wybacz, ale nie rozumiem.
- A ja wręcz przeciwnie. W tamtym momencie zrozumiałam.
- Podzielisz się swoją spostrzegawczością?
- Shadow. Cień. Nie rozumiesz? – Camill spojrzała podejrzliwie na Ivy, na co ta pokręciła przecząco głową. – Naprawdę? Myślałam, że akurat ty zrozumiesz.
- Niestety.
- Ta księga faktycznie jest wyjątkowa. Widać napisy tylko wtedy, gdy ona jest w zacienionym, ciemnym miejscu.
- Nie, proszę nie mów, że ją przeczytałaś. – Spojrzała na Camill. – Oczywiście, że ją przeczytałaś. Dało Ci to coś?
- Niestety, ale owszem.
- Nie, no naprawdę? Nikt Cię nie ostrzegał, że dziwnych ksiąg się nie czyta? Nie ostrzegłam Cię? Serio, nie?
- Ivy, to jest poważne. Dziwne, ale poważne. Nie wiem, co mi to dało, ale wiem, co mi zabrało. Spokój. Uwierz, że żałuję. Niemiej jednak przyznaję, że ciekawość prosiła się o to, co otrzymałam.
- A co otrzymałaś? – Zacisnęła szczękę, wyczekując na odpowiedź, jakby czekała na uderzenie. Wprawdzie po oczekiwanym pocisku skutek był ten sam.
- Między innymi widzę zmarłych i sposób, w jaki umarli. To nie wszystko. Jest coś więcej. Tylko nie potrafię się dopatrzeć, co. Księga zatajała wzmianki o tym... - Oczy Camill zatrzymały się w pewnym punkcie, nieruchomo zapatrzone w coś, czego Ivy nie widziała.
- Wrabiasz mnie... Masz z tego niezły ubaw, co? Przyznaj się. Camill!?
Ivy zaczęła pstrykać palcami przed oczyma przyjaciółki. Camill, była całkiem nieobecna. Ivy cofnęła się o krok. Wtem Szatynka powoli przesuwała wzrokiem po kamieniach i tym samym nieprzytomnym spojrzeniem dotknęła Blondynkę.
- Camill, to nie jest śmieszne. – Ivy zagryzła wargę.
Czarnulka jakby oprzytomniała, spojrzała wzrokiem pełnym przerażenia na Ivy. Wzięła głęboki wdech, łza poleciała jej z lewego oka. Ivy wiedziała, że to nie oznacza niczego dobrego, zaczęła kręcić głową. Camill nie zawahała się nawet na chwilę, chciała chronić przyjaciółkę, więc odepchnęła ją z całych sił w prawo, Blondynka upadła ze trzy, może cztery metry od niej, o to właśnie chodziło, uśmiechnęła się lojalnie, nie zdążyła uciec, poświęciła się, bo chodziło o coś więcej, chodziło o jej przyjaciółkę, prawie siostrę, poza tym ta miała coś do wykonania, coś, co mogło się udać tylko jej.
Ivy spostrzegła jak duży, rozpędzony samochód zahacza o przyjaciółkę. To był moment, mała chwila, a Camill obijała się o karoserię, przerzuciło ją przez cały samochód, spadła po lewej stronie bestii. W końcu auto uderzyło o kamienny murek, a to starcie przypieczętowały pozbawione szyb okiennice.
CZYTASZ
The book of shadow
FantasyHistoria opowiada o młodej dziewczynie, nastolatce z problemami jak każda inna. Jednego dnia, wszystko ulega jednak zmianie. Czy Ivy podoła w tańcu z ciemnością, kto wygra starcie z nicością, miłość? Czy takowa istnieje? Czy komukolwiek można ufać...