Rozdział 34.

253 30 0
                                    

Julie

Po wyjściu Lauren położyłam się, wiedząc, że w "takim" stanie, nie zdołam racjonalnie przemyśleć "tego" wszystkiego.

Spałam jakieś dwie godzinki, może więcej kiedy ze snu wybudziły mnie szemrzące głosy.

- Śpi, nie możesz jej obudzić. Ma prawo, a nawet musi odpoczywać- usłyszałam głos Lauren.

- Wiem, ale nie możemy tracić tak wiele czasu, wiesz przecież, że musi być gotowa. On wie, że jest u nas. Szukał jej. Ma ludzi. Odnalazł więcej ludzi Hadesa i wziął do siebie.

- Geran?

- Tak- odpowiedział głos.

- Daj jej jeszcze troszkę czasu na sen. Widziałam ją i uwierz mi, że tego potrzebuje bardziej niż ktokolwiek.

- Dobrze, dzisiaj dam jej spokój, ale od jutra zaczniemy "szkolenie". Widocznie Deris i reszta nie potrafili jej przygotować, bo nie oszukujmy się, Althea, albo może Julie, nie umie się obronić, a to powinien być jej priorytet. Nie powinniśmy się nigdy obawiać o nią, ale jak widzisz, okoliczności są inne, Ren i strach to drugie uczucie jakie z nią kojarzę, po bezradności.

- To nie jej wina...- mruknęła Lauren.

- W porządku, ale dzisiaj musisz jej wszystko wytłumaczyć, żeby jutro nie było żadnych pytań, tylko nauka w praktyce, jasne?

- Oczywiście.

- W takim razie, lecę, bo czekają na mnie. Musimy wytropić tego skurwiela, zanim on zrobi to nam. Nie zna naszego dokładnego położenia, ale z tego co wiem, jest bardzo przebiegły.

- Uważaj na siebie- usłyszałam.

- Wiesz, że zawsze to robię- odpowiedział głos-  kuzyneczko. Nie roznieś chaty jak mnie nie będzie i pilnuj blondyny, bo wiesz, że nie należy do uległych i spokojnych, szczególnie ostatnimi czasy. Przemiana robi swoje....

- Leć, już Gareth, i resztę zostaw mnie.

Głosy ucichły.

A ja w dalszym ciągu nie miałam pojęcia CZYM JEST PRZEMIANA, do cholery!

----------------------------------

Niecałe piętnaście minut później, kiedy byłam niemalże pewna, że nikogo nie ma w pobliżu, wstałam i odnalazłam przestronną łazienkę.

Na stołku, obok wanny leżał puszysty ręcznik oraz ułożone w kostkę ubrania, składające się z bielizny, jasnych dżinsów i różowego sweterka.

Na górze leżała karteczka z moim imieniem. Prawdziwym imieniem.

Wzięłam gorącą kąpiel z  dodatkiem malinowego szamponu i kokosowego żelu pod prysznic.

Spłukałam z siebie cały wczorajszy dzień, włącznie z nieświeżością i krwią.

I tak wspomnienia, wczorajszego dnia powróciły.

- Lucas...- szepnęłam- tak bardzo cię przepraszam...Nie potrafiłam nic zrobić....Przepraszam...

Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.

-------------------------------------------------

Pozbierałam się w sobie.

Na toaletce w rogu łazienki leżały kosmetyki. Od pudrów, po błyszczyki, aż do drogich i gustownych perfum.

Zrobiłam delikatny makijaż, który ukryje moje delikatnie czerwone i opuchnięte oczy.

Rozczesałam po kotłowane włosy i zostawiłam je luźno spływające po plecach. Jeszcze wilgotne.

Kiedy skończyłam "ogarniać się" i swój niezbyt atrakcyjny w owym momencie wygląd, usiadłam na łóżku.

Po drodze zgarnęłam "prezent", który podobno należał do mnie.

Zaczęłam od listu z moim imieniem napisanym pochyłym, mogłabym nawet powiedzieć, ozdobnym pismem.

"Althea"

Otwarłam go drżącymi rękoma.

Obawiałam się tego, co mogę przeczytać. Tego, co mogę się dowiedzieć. Tego, co może mnie czekać i tego... na co jestem skazana, bez względu na wszystko.

Nasza kochana Altheo,

Piszemy do ciebie, choć tak naprawdę nie wiemy czy ten list i prezent dotrze do ciebie na czas. 

Bo dotrzeć, dotrze na pewno...kiedyś....

W każdym razie wiedz, że choć byłaś malutka, kiedy cię oddaliśmy w opiece Grace i Jonathanowi, to nigdy nie powinnaś myśleć, że to dlatego, że cię nie kochamy bądź...nie kochaliśmy.

"Czas przeszły"- pomyślałam. Widocznie mieli obawy i spodziewali się każdego scenariuszu. Nawet tego, że zginą do tego czasu. Co niestety się sprawdziło.

Nigdy nie powinnaś zwątpić w naszą dozgonną miłość. Wręcz przeciwnie. Byłaś i jesteś naszym oczkiem w głowie i tym co nas najpiękniejszego spotkało. Ty i Hadrian byliście naszymi perełkami.

Owocem naszej miłości.

Jeśli czytasz ten list, a wydaje mi się, że na pewno, to czas, żeby ci wszystko wyjaśnić, malutka.

Ja i twój tata, poznaliśmy się jako dzieci w miejscu, w którym jesteś teraz. Zaczęło się od kilku sporów, niedopowiedzeń, ale z biegiem czasu, dotarło do nas, że się w sobie zakochujemy a to wykracza poza zwykłą młodzieńczą miłość. Długo trzymaliśmy to w tajemnicy, wiedząc, że wiąże się to z konsekwencjami, ponieważ, tacy jak my...wojownicy...nie mogą żyć ze sobą w związku. Tacy jak my mają poukładane życie i....partnerów. Tak więc, kochana Theo, uciekliśmy, ukryliśmy się i oddaliśmy cię w ręce Blacków. Od zawsze byli pod naszym bacznym spojrzeniem, przyjaźniliśmy się, dlatego postanowiliśmy "oddać" cię w ręce zaufanych osób. Niestety, Hadrian, twój braciszek, zniknął. Wszelkie próby odnalezienia go i sprowadzenia do domu, kończyły się fiaskiem. Jednym z celów naszej "podróży" było, również odnalezienie syna. Nie znaliśmy powodu jego nagłego zaginięcia, ale cierpimy do dziś z tego powodu.

Powinnaś także wiedzieć, że jesteś wyjątkowa, ten dom...cały należy do ciebie i Hadriana. Czekał na was.

Jeśli to czytasz, to znaleźli cię i właśnie w nim jesteś. Wszystko znajdziesz w pudełku. Jeśli czegoś będziesz potrzebowała, powiedz córce Katliny.

Musiało chodzić o Lauren.

Oni wszystko ci powiedzą, są do twojej dyspozycji, malutka.

Nie wiemy czy przetrwamy...piszemy tą wiadomość, chodź w momencie naszego zniknięcia byłaś malutka, a kiedy to przeczytasz będziesz już szesnastolatką, na pewno piękną i z marzeniami. Z rodziną. Przyjaciółmi. Miłością....

Dostrzegłam na papierze ślady zaschniętych łez. Na ten widok zacisnęło mi się serce.

Nie wiedzą czy przeżyją, o to chodziło. Ich miłość była zarazą dla wszystkich, ale dla nich była niezwyciężona, więc zostawili wszystko i uciekli....

Tyle musieli się wyrzec...tak wiele przeżyli...przez miłość...przez to, że się kochali, cierpieli...

Nagle przyszła mi do głowy rzecz, która powinna od razu zaświecić się w mojej głowie niczym żarówka.

Ja...i Aiden...jesteśmy razem...ale oboje jesteśmy...wojownikami... TO ZNACZY....

- NIE! Nie! Proszę!- załkałam.

...TO ZNACZY, ŻE NIE MOŻEMY BYĆ RAZEM....

BO SKOŃCZYMY TAK JAK MOI RODZICE...

CIĄGLE UCIEKAJĄC....

I OBAWIAJĄC SIĘ O SWOJE UCZUCIE...

Dlaczego nikt o tym nie wspomniał? Dlaczego nikt mi nie powiedział, że nasze uczucie może nas zgubić? Że może nas zaprowadzić na skraj i doprowadzić do upadku?!


Udręczona.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz