Untitled Part 10

14.3K 549 298
                                    

Tak jak już mówiłem wcześniej, ten muskularny mężczyzna już mnie nie odwiedza. Mam czas, żeby szukać po ciemku jakichś rzeczy, którymi mógłbym przeciąć sznurki. Oczywiście po ciemku nie wiele znajdowałem. Tylko jakieś śrubki, gwoździe, młotek i tyle. Często się przewracałem, żeby poluzować liny. Nie powiem, że się nie udawało, bo jakieś efekty były. Moje nogi nie były już tak zciśnięte, ale za to nabiłem sobie nie mało siniaków. Niektóre wyglądały jak malinki, ale nie ważne.
Nadeszedł szósty dzień. Znowu usłyszałem to skrzypienie schodów. Ojciec Kamili zauważył, że nie ma światła. Ta latarka, która miał w ręku za dużo mu nie oświetli, ale okej. Pod światłem jego latarki zobaczyłem oddalony o metr nóż. Byłem zawiedziony, że zrezygnowałem ze spadania z krzesła. Myślałem, że będzie jeszcze okazja rozciąć sznurki.
Ojciec Kamili wyglądał nieco inaczej. Jakby przez te sześć dni schudł. Jego włosy nie były tak idealnie ułożone. Miał nieprzytomny wzroki szare usta. Wiedziałem, że dziś mnie nie skatuje. Jest za słaby. Wycieńczony. Oczywiście miałem rację. Najprawdopodobniej przyszedł po butelkę, którą teraz trzyma w ręku. Mój uśmiech był szyderczy. Widział to. Widziałem, jak zaczynało w nim wrzeć, ale nie mógł nic zrobić. Ku mojemu zdziwieniu mężczyzna zbliżał się bardzo powoli. Czułem jego brudny zapach. Pewnie przez ostatnie dni nie wychodził z domu, a w szpitalu ma zastępstwo. Dzieliło nas teraz niecałe 30 cm. Dusiłem się jego smrodem. Nie wyczuwałem żadnych używek. To chociaż była dobra wiadomość. Dostałem butelką w łeb. Tyle pamiętam.

* Perspektywa Ojca Kamili *
Nie spałem kilka dni. Prawie nie jadłem. Kombinowałem jak ukarać tego chłopaczynę. Chciałem, żeby cierpiał bardziej niż ja i moja świętej pamięci córeczka. Nie widziałem sensu w katowaniu. Widocznie jego to bolało przez chwilę, a później się uśmiechał. Jadł z zapałem. Jakby był w jakimś hotelu, a nie w piwnicy. Przez ostatnie sześć dni pracowałem nad przygotowaniem jego śmierci. Wiedziałem, co i jak robić. Wiedziałem wszystko. Byłem pewien, że wszystko pójdzie po mojej myśli.
Z samego rana poszedłem do piwnicy. Widocznie zdziwiłem go tym przyjściem. Nie było światła. Tego się nie spodziewałem. Miałem na szczęście latarkę, nie chciałem tracić czasu na zmienianie żarówki. Chłopak jak mi wiadomo, ma na imię Michał. Boże, co za pedalskie imię! Widziałem, że jest blady. Pewnie z nie jedzenia i odwodnienia. No to już na samym starcie mam łatwiej. Szukałem butelki, która miała mi pomóc w moim planie. Szybko znalazła się w moich rękach. Spojrzałem jeszcze raz na chłopaka. Widocznie nie bał się niczego. Uśmiechał się jak gdyby nigdy nic. Nie wiedział, co go czeka. Szedłem powoli w jego stronę. Wcale go to nie ruszało. Podniosłem butelkę i uderzyłem go w tył głowy. Od razu zemdlał.
Odwiązałem go ze wszystkich sznurków i lin. Wziąłem go na ręce i zaniosłem do innego pomieszczenia. Nie będę ukrywać, chłopak był dość ciężki. Położyłem go na specjalnie przygotowanym stole. Przewiązałem sznurami, linami, kablami i wszystkim, czym się dało. W jego usta wsadziłem wacik nasączony w miksturze, która miała go uśpić. Nie chciałem używać żadnych znieczuleń, bo nie o to w tym chodzi. On ma się męczyć i czuć ból. Tak jak cała nasza rodzina po stracie Kamili.
Wtedy bez zawahania się wziąłem skalpel. Rozciąłem śliski brzuch na pół. Można powiedzieć, że z perfekcją chirurga. Powoli jak żółw zacząłem wyjmować trzewia. Trochę zaplątałem się w jelitach jakby w korzeniach drzewa. Taplałem się w jego flakach dobre kilka godzin. Następnie silnym pociągnięciem wyrwałem z klatki piersiowej płuca. Nie myśląc wcale czy rodzina z góry nie usłyszy, jak używam piły. Właśnie dzięki niej pozbyłem się jego czterech kończyn. Fioletowe żyły były dosłownie wszędzie, a krew tryskająca z boków zasłaniała mi ten obraz. Zacząłem gwizdać sobie piosenkę „Gdzie jesteś ?" , to była ulubiona piosenka Kamili. Wtedy szybko oddzieliłem głowę od tułowia. Jego krew wtedy była nawet w moich ustach, a co najgorsze jego części wątroby były na mojej czuprynie. Potem wszystko schowałem w worek, wszystko oprócz głowy. Kości i ścięgna razem z sflaczałym ciałem wrzuciłem do pieca, a jego głowę włożyłem do dużego słoika po ogórkach kiszonych. Żebym nigdy nie zapomniał, kto mi córeczkę zabrał. Na koniec wyjmując telefon zrobiłem sobie selfie z trupem, który zabił moją córkę.

Najpiękniejsza ŚMIERĆOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz