Rozdział 47.

243 33 0
                                    

Gareth

- UWAŻAJ!- krzyknąłem nagle.

Obróciła się, ale niezbyt szybko, bo Żniwiarz za nią, zdążył ją już podciąć. Stojąca jeszcze sekundę temu, na szczycie schodów, leciała głową w dół.

I po co jej to było?! Mogła zostać tam, gdzie była! Po co był ta bezsensowna dyskusja? Mogłem od razu złapać ją siłą, zanieść do pokoju i zamknąć. Nie było by problemu...

- Julie!

Cholera...

- Altheo!

Rzuciłem się w jej stronę, minąłem sprawcę wypadku i doskoczyłem do niej.

Niestety nie byłem na tyle szybki, żeby powstrzymać ja przed upadkiem, ale zdążyłem uchronić ją przed bezpośrednim zetknięciu i bólu. Objąłem ją i przyjąłem cały upadek na siebie.

"Jesteś moją dłużniczką, blondyna"- pomyślałem.

Kurna, nie powiem, że nie bolało, bo bym skłamał. Może dziewczyna nie była ciężka, ale upadek  z takiej wysokości, nie należy do najprzyjemniejszych.

Podniosłem się szybko, w razie obrony. Julie dalej leżała na ziemi i jęczała z bólu.

- Wstawaj!- potrząsnąłem nią lekko.

- Ała...

- Podobno przyszłaś tu, żeby walczyć, więc wstawaj. Tak szybko dałaś za wygraną? Wiesz, że w każdym momencie możesz wracać na górę...

Wstała trzymając się za lewe ramię.

- Cholera- jęknęła.

- Mówiłem ci...

- Zamknij się już!

- Dobra, ale żeby nie było...Ej, mówię do ciebie.

Mówiłem jednak do siebie, ponieważ ona ruszyła ku walczącym. Pobiegłem za nią, osłaniając tyły.

Althea podeszła do jednego ze Żniwiarzy atakujących Carly i zadała cios od tyłu. Ten odwrócił się, w nienaruszonym stanie i oddał jej ze zdwojoną siłą. Poleciała do tyłu, lecz szybko się podniosła i naskoczyła ponownie.

Zająłem się kolejnym, który zaczął się do niej zbliżać. Uderzyłem go w podbrzusze i rzuciłem na stolik. Wyjąłem zza paska nóż i wbiłem mu go w szyję.

Podbiegłem do Harolda.

- Dajesz radę?

- Niech cię nie zmyli mój wiek, młody. Jak na 50 lat potrafię jeszcze co nieco.

- Nie wątpię. Uważaj, na drugiej!

Nie obracając się, wykonał podcięcie na napastniku, a następnie zadał mu cios sztyletem w oko.

- Dobra robota- pochwaliłem.

- Jak zawsze, Gary- zaśmiał się.

Obróciłem się do reszty.

- Carly, jak sobie radzisz?- pokazała mi głową, że jest dobrze- A ty Katlina?

- Daję radę- odkrzyknęła.

Spojrzałem jeszcze na Altheę.

Zawzięcie walczyła teraz z dwoma Żniwiarzami.

Prawdą jest, że nie uważałem jej za słabej.

W końcu pochodzi z rodziny Egida. Poza tym nie bez powodu została poczęta, jako dziedziczka Ateny.

Po prostu starałem się doprowadzić ją do stanu, w którym pokazałaby na co ją stać i się nie oszczędzała. Może i z Derisem czy innymi, miała lekko, bo jej pobłażali i nie traktowali treningów poważnie, ale ja taki nie jestem. Zawsze próbuję wydobyć z osoby, którą na to stać, coś więcej niż tylko pot i łzy. Staram się ją przygotować nawet na najgorsze. Pot i łzy na treningach, to tylko namiastka prawdziwego hartu i waleczności. Jest uzupełnieniem tego, co najważniejsze, czyli determinacji i osiągnięcia celu.

Choć nie ukrywam, nie doceniłem Althei. Pomimo drobnej figury, teraz wyglądała, jak stworzona do walki, wojowniczka.

Zgrabnym ruchem zrobiła obrót i zadała cios jednemu z mężczyzn.

- Uważaj! Za tobą!

Jednak ona cały czas miała się na baczności.

Spojrzała tylko na mnie i się sprytnie uśmiechnęła. I kiedy już gościu myślał, że ma ją w garści, schyliła się i kopnęła w goleń, aż upadł. Następnie doskoczyła do niego i okładała pięściami po twarzy.

Rzuciłem jej swoją broń.

Złapała ją bez trudu i wbiła tuż nad sercem.

--------------------------------------------------

Julie

Złapałam nóż Garetha i wbiłam tuż nad sercem Żniwiarza.

Zrobiłam to! Pokonałam Żniwiarzy! Bez niczyjej pomocy!

Przybiłam sobie tzw. "piątkę" zwycięstwa i zmotywowana, dorwałam kolejnego ze Żniwiarzy.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w celu ogarnięcia się w sytuacji. Sala zaczęła pustoszeć.

Powalone ciała mężczyzn walały się po podłodze. Poległo, również kilku "naszych".  Kojarzyłam mężczyznę, który zajmował się kamerami w domu i nadzorował nieproszonych gości oraz dziewczynę z siłowni.

Po ostatnim ciosie na moim przeciwniku, po pojedynku, z którego wyszłam zwycięsko, otarłam zakrwawiony sztylet o bluzkę i z gracją, na jaką było mnie tylko stać, podałam właścicielowi.

- Nieźle- pochwalił, na co przewróciłam oczami.

- Mówiłam, że dam radę!

- Tak, ale na początek musiałaś zrobić wejście z upadkiem na schodach i przy okazji wciągnąć mnie w to- zaśmiał się, na co pokazałam mu środkowy palec i mruknęłam coś pod jego adresem.

- Mogłeś mnie nie łapać- odgryzłam się.

- Tak, ale pewnie teraz leżała byś ze skręconym karkiem!

- Może i tak, ale...dobra, masz rację!- zawahałam się- Dzięki, choć to nie zmienia faktu, że jesteś tyranem!

- Komplement na miarę twojej blondynowatej główki!

 - Zamknij się, tyranie!

- Gary!- usłyszeliśmy głos Kataliny i w tym samym czasie odwróciliśmy głowy w kierunku kobiety- Gdzie Lauren?

- Na górze. Bezpieczna- rzekł.

- Dzięki Bogu...- mruknęła.

- Jakieś starty?- krzyknął Gareth do Harolda.

- Czworo naszych i większa połowa ich. Część uciekła, kiedy sytuacja obrała tok, na naszą korzyść.

- Posprzątajmy tu!- nakazał- a ty- wskazał na mnie- leć do mojej kuzynki.

- Mogę wam najpierw pomóc...

- Damy sobie radę, poza tym wyręczam cię z niezbyt przyjemnej roboty, więc zrób to co ci mówię. No chyba, że tak bardzo chcesz przebierać w trupach, to nie ma sprawy...

Zawahałam się chwilkę, ale podjęłam decyzję i ruszyłam ku schodom.

 Usłyszałam jeszcze na koniec mruknięcie, a następnie śmiech chłopaka.


Udręczona.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz