Przechodziłem się pustymi, białymi ulicami słuchając, jak śnieg trzeszczy mi pod stopami. Dwa swetry pod czarnym płaszczem, czapka naciągnięta na uszy i szeroka chusta, którą byłem owinięty, zasłaniała mi pół twarzy, ale też dość dobrze utrzymywała ciepło, mimo temperatury na minusie.
Zbliżały się kolejne święta, ulice były zupełnie puste, a światełka pozawieszane na latarniach miały obudzić w ludziach klimat i świąteczny nastrój. Nawet śnieg spadł, jak na zawołanie. Wszystko pięknie.
W centrach handlowych panował taki tłok, że ledwo dało się przecisnąć do kawiarenki na przeciwko od wejścia. Pustej, bo w tym całym zakupowym szale, nikt nie miał nawet czasu na spokojne wypicie kawy.
Przeładowane poczty, miliony kartek i paczek wysyłanych gdzieś z jednego kontynentu na drugi. Tyle tego wszystkiego, że moja książka do gramatyki, którą miałem w te święta zamiar przeanalizować, szła już ponad dwa tygodnie.
Szał rodziny na pieczenie ciast, pierniczków, przygotowywanie miliona potraw świątecznych, z czego i tak połowę niezjedzonych rzeczy wyrzuci się z końcem grudnia.
Miliony kiczowatych świecidełek, beznadziejnych wizerunków tłustego, świętego Mikołaja, utrzymujący się we wszystkich pokojach smród przypalonej ryby i przyklejony, sztuczny uśmiech.
W tamtym roku zrezygnowałem z niego, co skończyło się to dla mnie tragicznie. Każdy się tylko pytał, co mi jest, czy na pewno wszystko w porządku, a może nie podobały mi się prezenty?
Jak mogły mi się podobać, skoro rok w rok dostaję prezenty, które nie mają mi się prawa podobać? Moja rodzina zawsze kupowała rzeczy, które podobały się im. Byłoby dobrze, gdybyśmy mieli te same zainteresowania, lub chociaż gust. A jednak, gdy otwierając prezenty wiem, że na pewno nie znajdą się tam nowe słuchawki, płyta któregoś z moich ulubionych zespołów, albo pieniądze na nową gitarę, wiem, że nic innego nie da mi większej radości. Choćby były to najlepsze spodnie do garnituru od Armaniego.
I co wtedy pozostaje? Sztuczny uśmiech, szereg kłamstw, a potem noszenie ze sobą, ewentualnie na sobie tych wszystkich rzeczy tylko i wyłącznie na spotkania rodzinne.
Nikogo nie obchodziło moje zdanie na ten temat. Sam też musiałem szczerzyć się do wszystkich członków tej obłudnej rodziny. Bo przecież święta to taki magiczny czas, w którym wszystkie spory przestają być sporami, każdy kocha siebie na wzajem.
Gówno prawda. Ta magiczna zgoda to ściema. Można się w trzy dni pogodzić, stać się dobrym dla siebie i naprawić konflikty trwające od lat? A jednak przy wigilijnym stole każdy siedzi uśmiechnięty, miło gawędzi i chwali każdą przypaloną rybę albo niesłoną zupę. Uśmiechy te, są jednak odprasowane jak garnitur z zeszłych świąt, który pewnie ubiorę w ten wieczór. Po wigilii pójdzie on jednak na dno szafy, bo pod choinkę w tym roku, zapewne dostanę nowy, z którego będę się musiał cieszyć.
Spojrzałem w niebo. Nie było wielu gwiazd. A może oślepiony tymi tanimi świecidełkami, po prostu nie byłem w stanie ich dostrzec?
Nagle spostrzegłem jedną, cieniutką, a jednak widoczną złotą niteczkę na niebie, sunącą wolno w dół. Spadająca gwiazda?
- Życzenie... - mruknąłem cicho pod nosem i zamknąłem oczy. - Chyba po prostu chciałbym, żeby te święta przestały być tak okropne.
Trwałem tak z zamkniętymi oczami przez chwilę, czując delikatny powiew wiatru o słodkim zapachu piernika. Uchyliłem powieki, spodziewając się, że gwiazdy już na niebie nie będzie. Nie spodziewałem się jednak, że przede mną stać będzie jakiś człowiek, wpatrując się we mnie badawczo.
YOU ARE READING
Another way for Christmas Day
Fanfictiontytuł: Another way for Christmas Day cz.I paring: 2MIN ♥ gatunek: narzekający, słodki fluff ostrzeżenia: ... ^ta okładka :v