*Clarence*
Szedłem po jakichś starych drewnianych schodach. Deski skrzypiały przy każdym moim kroku. Rozglądnąłem się, ale było zbyt ciemno, bym mógł dostrzec cokolwiek. Piąłem się ku górze, i czułem, że się kidyś skończą. Te cholerne schody.
Nagle stanąłem w miejscu. Po co ja po nich wchodzę? Chciałem zawrócić, ale gdy zobaczyłem tą dużą spiralę stopni... Nie. Zbyt dużo przeszedłem. Nie mogę teraz zawracać.Do moich uszu dobiegła melodia. Była dźwięczna, rytmiczna, a zarazem nie do wytrzymania. Rozglądałem się wokół w celu zlokalizowania źródła dźwięku.
Przekręciłem się na bok. To był sen. To dziwne uczucie, obudzić się z tak realistycznego i wyczerpującego snu.
Nie wiem czy to dziwne, ale w każdym moim śnie mogę decydować. Jestem tam ja, i mam swoją własną wolę. Jest to bardzo fascynujące uczucie, przeżywanie przygód, o których normalnie nie mógł bym dobie pomarzyć. Niekiedy nawet staję się panem własnego snu, kiedy to uświadamiam sobie: to jest mój sen, i tylko ja mogę o nim decydować. Wszystko jest mi wtedy posłuszne. Jednak nie zawsze to działa.
Zwlokłem się z łóżka, ale mocno zmęczony przytrzymałem się drewnianego strzebla. Miałem wrażenie, że to przez te schody, jednak jakie schody tak męczą? Po za tym to był tylko sen.
Palący ból dał się we znaki w okolicach skroni. Nie mogłem w takim stanie pójść do szkoły, więc wgramoliłem się pod pierzynę. W sumie trochę nawet się cieszyłem. Bardzo lubię spać.><><><
Tym razem stanąłem na jakimś placu. Szybko zorientowałem się, że to parking, jednak nie było na nim nikogo oprócz mnie.
Niektóre auta były bardzo stare. Przypominały wyglądem pierwsze automobile. Co dziwne, było też tam kilka bardzo nowoczesnych pojazdów, tak czy inaczej też wyglądały nieco ekstrawagancko.
Pomalowane w różne wzory samochody musiały należeć do jakichś cyrkowców. Utrzymywane były w fioletowo-czerwono-zielonej tonacji, która wyglądała bardzo... stylowo. Jak na tamto miejsce.Zacząłem oglądać jeden z nich. Był pomalowany w fioletowe esy-floresy, i nie "odstępujące ich na krok" czerwone kropeczki. Światła były w kształcie serduszek, co wyglądało bardzo ciekawie.
- Clarence! - Odwróciłem się słysząc dźwięk mojego imienia. Stał tam szczupły chłopak w granatowo-czerwonej bluzie. Najciekawszy wydał mi się kaptur; przypominał nieco czapkę noszoną przez błazny. Miał dwa długie "uszy" zwieńczone na czubkach złotymi dzwoneczkami. Owe "uszy" spadały luźno w dół, i sięgały niemal jego kolan. Pomyślałem sobie, że może to być bardzo nie wygodne, jednak
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! - Ups. Chyba się wyłączyłem. Zdarza się.
- Tak więc... To nie jest do końca to o czym myślisz.
- Hm?
- To nie jest sen. To znaczy jest, ale nie do końca taki zwyczajny.
- Co? Rozumiem, że nie. Każdy jest inny...
- Tak, ale musisz się czegoś dowiedzieć...