rozdział I

101 9 5
                                    

*Ania*
Jest mi zimno. I mokro. Deszcz pada mocno jak to zawsze w Londynie- stolicy złej pogody. Idę chodnikiem, patrzę na stopy. Buty przemokły do reszty. Czuję każdą kroplę oblewiającą moją skórę. Kurtka też trzyma się coraz gorzej. Dzisiaj wyjątkowo muszę wracać do domu na piechotę, mama wróci późno, brat zostanie odebrany przez ciotkę Prim, która już od dawna nie widzi ma jedno oko, a tata... pracoholik z wyboru.
Czuję lekki i nagły podmuch wiatru obok mnie. I nagle go widzę. To chłopak. Idzie bez kurtki. Kuleje. Płacze.
A to, że mój mózg jest cholernie ciekawski sprawia, że często robię głupie rzeczy. Teraz też to robię.
Idę za chłopakiem. Nie zwracam uwagi na przemoknięte buty i kurtkę. Idę dość długo i szybko, to znaczy na ile pozwala mi na to pojemność płuc.
Wdech, wydech, wdech,wydech i oby nie zemdleć. Chłopak zatrzymuje się w parku i siada na ławce. Siadam obok niego ledwo łapiąc oddech.
*Leo*
Uciekam nie patrząc gdzie. Jest mi to obojętne byleby zdala od nich. Boli mnie noga, ale przestałem prawie to czuć. Najbardziej bolą mnie własne myśli. Zżerają moją duszę, pochłaniając drobne kawałki by móc się delektować. By móc wyniszczyć człowieka jeszcze przed jego śmiercią. Ale już dawno nikt nie patrzy na takie rzeczy. Trzeba zakładać maski i ukrywać uczucia, uśmiechać się.

Uśmiechnij się mimo bólu,
To jak wstań bez nóg.

Żyjemy w społeczeństwie cyborgów, które coraz mnie uwagi poświęcają emocjom.
Ludzie z depresją są wyrzucani na bok, nie zauważalni, a tak naprawdę potrzebują wyłącznie zrozumienia.
Miłości.
Siadam na ławce. Ukrywam głowę w rękach.
Obok mnie ktoś siada. Może to mój prześladowca, nie chcę patrzeć. Lekko odwracam głowę w lewo. Patrzę spod przymkniętych powiek. To dziewczyna. Jej policzki są ślicznie rumiane od chłodu. A oczy w życiu nie widziałem tak pięknych oczu. Przypominają morze, lekkie fale szarości odbijają się od tęczówki.
Jest cała mokra, z resztą ja chyba też, ale tego nie zauważam. Drży.
Rozpinam własną bluzę.
- Ściągnij kurtkę.- mówię cicho.
Patrzy na mnie dziwnie, ale po chwili posłusznie ściąga kurtkę. Zakładam jej swoją bluzę, a ja w samym podkoszulku odchodzę w stronę domu.
*Ania*
-Ściągnij kurtkę.- mówi, a jego głos jest piękny. Patrzę w jego oczy. Ściągam kurtkę, a on zakłada mi swoją bluzę. Widzę jego blizny.

Niczym zapisane kartki. Jest poetą.

Pragnę zapomnieć, że to widziałam ale nie potrafię. On odchodzi, a ja jestem na tyle oszołomiona, że nawet nie mówię dziękuję. Później przez resztę dnia siedzę na ławce w jego bluzie pachnącej cynamonem i zastanawiam się co się dziś wydarzyło. Łzy upadają na moje spodnie, które i tak są całe mokre.
Późno wracam do domu. Mamy jeszcze nie ma, ale jest Prim. Wchodzi na korytarz.
-Cześć Prim.
-Cześć, kolacje masz na stole.- mówi i z powrotem idzie do salonu oglądać telenowelę.
Nie wiem czy jestem głodna, ostatnio kiedy ciotka robiła obiad to przez tydzień nie wychodziłam z domu.
Idę odrazu do mojego pokoju.
Rzucam torbę, padam na łóżko i nie robię nic więcej oprócz pójścia spać.

Be hopeful.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz