Untitled Part 19

8K 388 14
                                    


Ciasto, które zrobiła, było wyborne. Później położyliśmy się na kanapie i oglądaliśmy telewizję. Przytulaliśmy się.
-Skarbie pamiętaj, że bardzo Cię kocham i nie pozwolę, żeby cokolwiek Ci się stało. Czasami wybucham to fakt, ale pracuję nad tym. Mam nadzieję, że tą wadę mi wybaczysz. Gdy proszę Cię, o coś to proszę, wysłuchaj mnie i zrób to, co mówie, bo to wszystko dla Twojego dobra. -Mówiłem, całując ją po czole.
- Co ja mam z tego rozumieć ? Pewnie zaraz powiesz coś, żebym zrobiła. Znam Cię dobrze, wiem, jaki jesteś.- Powiedziała ze smutkiem w oczach.
- Eh, no dobrze. Rozgryzłaś mnie. Chcę, żebyś dziś w nocy została w domku i zamknęła się. Nie wpuszczaj nikogo. Nie otwieraj, nawet jeżeli to będę ja. To dla Twojego bezpieczeństwa. Zrób tylko to, proszę. Otwórz drzwi dopiero o 9:00 rano. Wtedy będę punktualnie. Wcześniej nie wolno ci otwierać. Wybacz skarbie, ale ja muszę już iść. Mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczysz. - Powiedziałem to z wielkim zawahaniem się.
Na jej twarzy pojawiła się jedna wielka łza. Nie chciałem jej zostawiać, ale musiałem.
-Do-do-dobrze. Tylko wróć.-Powiedziała jąkając się.
Wyszła z salonu i poszła do łazienki.
Przebrałem się. Ona nadal tam siedziała. Chyba płakała. Moja kochaniutka. Wziąłem kurtkę i włożyłem buty.
-Pa skarbie, nie martw się. - Powiedziałem, dobitym głosem.
Odpowiedziała mi cisza. Najwidoczniej nie chciała ze mną rozmawiać. No trudno, spróbuje z nią pogadać, jak wrócę.
Szedłem ciemną ulicą. Minęły może dwie minuty, kiedy podjechał jakiś samochód. To był mój kolega z jakimiś ziomkami. Podobno tamci już czekali. Byłem pewien, że to będzie ustawka, jak zawsze. Obijemy im mordy i będzie spokój. Najwyraźniej myliłem się. Chłopaki mieli pistolety. Sam dostałam jakiegoś maszynowego. Lekko mnie to sparaliżowało.
Dojechaliśmy na miejsce. Było to za miastem. Ciemno dookoła. Nie zgaszaliśmy świateł samochodu, żeby było widać do kogo strzelać. Zza lasu wyłoniło się pięć wkurzonych twarzy. Szli prosto na nas. Każdy z nich miał ponad 175 cm wzrostu. Nasze mięśnie nawet w połowie nie dorównywały im. Mieli trzy maszynowe pistolety i dwa zwykłe. W butach mieli wystające noże. Wyglądali naprawdę groźnie. Wtedy bardzo chciałem być w domu. Nie wiedziałem na, co się piszę. Jeden z nich podszedł do mnie.
-Co kochaś ? Jak tam dziewczyna ? Dobrze ? To teraz już nie dobrze ! - Śmiał mi się w twarz.
Po ciele przeszły mnie ciarki. Wystraszyłem się, że mogą coś jej zrobić. Nagle poczułem, jak koleś mnie szturchnął. Nie wytrzymałem i strzeliłem mu w głowę. Od razu upadł. Jego nerwy jeszcze pracowały i usłyszałem ciche słowa: „ Ona nie żyje".
Szybko schowałem się za auto. Jego wkurzeni koledzy zaczęli do nas strzelać. Nadal miałem w głowie słowa tego kolesia. Był dość wiarygodny. To mnie nieźle przeraziło i zapomniałem, że miałem nie zabijać. Zobaczyłem, że mój przyjaciel leży na ziemi i zwija się z bólu. Dostał kule w udo. To wzbudziło we mnie jeszcze większą żądzę krwi. Wyskoczyłem zza auta i strzeliłem do dwóch wrogów. Miałem niezłego cela. Obydwaj upadli. Jeden dostał w klatkę piersiową, a drugi w szyję. Został tylko jeden, bo jednego zdjęli koledzy mojego kumpla. Ten, który został miał ponad 190 cm. Miał pistolet maszynowy. W jednej chwili załatwił trzech naszych ludzi. Zmroziło mi krew. Znowu ukryłem się za samochodem. Miałem niecałe 30 sekund na wymyślenie jakiegoś skutecznego planu.
Przeszedłem niepostrzeżenie na drugi koniec samochodu. Kucając, przemieszczałem się do przodu. Nie widziałem go. Adrenalina sprawiała, że czułem omdlewanie rąk. Wyłoniłem się zza maski auta. Nie widziałem go nadal. Nagle poczułem na karku lufę. Po woli na pięcie obróciłem się. Stałem oko w oko z tym bandytą. Szczerze mówiąc, czułem śmierć na plecach.
- No to teraz nie żyjesz ! Tak samo, jak twoja dziewczynka – Zaczął groźnie.
- No to mnie zabij ! - Wykrzyczałem mu w twarz.
W tej samej chwili podniosłem ku górze mój karabin. I strzeliłem mu w szyję i głowę. Nie czekałem długo, żeby zobaczyć, jak kona. Niestety udało mu się oddać jeden strzał. Trafił mnie w prawą rękę.
Było już posprzątane. Pokonaliśmy wroga. Zostałem tylko ja, mój konający kolega i jakiś ziomeczek. Dowiedziałem się, że ma na imię Karol. Pomógł mi wsadzić przyjaciela do samochodu i położyć go na tylnych siedzeniach. Karol wsiadł za kierownice, ponieważ nie odniósł żadnych obrażeń. Ja siedziałem z boku. Chciałem od razu jechać do domu i sprawdzić, co z Weroniką. Nie mógłbym wybaczyć sobie, jakby coś się jej stało.
Karol zatrzymał się pod moją kamienicą. Pobiegłem na górę i zacząłem walić w drzwi i wołać, żeby otworzyła. Nikt mi nie odpowiadał. Złość kipiała ze mnie. Postanowiłem wrócić o 9:00 rano tak, jak mówiłem. Pewnie się mnie posłuchała i dlatego nie otworzyła. Wróciłem do Karola i pojechaliśmy na pogotowie opatrzyć moją ranę i przyjaciela. Na szczęście rany nie były poważne. Co mnie bardzo ucieszyło. Noc spędziliśmy w szpitalu. Z rana chciałem pojechać do domu, sprawdzić, jak jest z Weronisią.

Najpiękniejsza ŚMIERĆOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz